Formuła 1 to sport nowoczesny, ale chętnie przypominający swą bogatą historię. Puryści nie do końca to akceptują, ale trzeciemu wyścigowi sezonu 2019 towarzyszy efektowne hasło „Numer 1000”. Nie jest to jednak do końca prawda ani w odniesieniu do Formuły 1, ani do zawodów o nazwie Grand Prix. Najbliższe prawdy wydaje się stwierdzenie, iż jest to wyścig numer 1000 w historii mistrzostw świata – do których w latach 1950-1960 zaliczano przecież amerykański wyścig Indianapolis 500 dla zupełnie innych samochodów, a sezony 1952 i 1953 rozegrano według przepisów Formuły 2, bo po odejściu Alfy Romeo brakowało maszyn królewskiej kategorii. Z kolei historia wyścigów Grand Prix sięga 1906 roku, a wyścig numer 1 w historii mistrzostw świata rozegrano dopiero 13 maja 1950 roku, gdy na dawnym lotnisku RAF w wiosce Silverstone zmagania wśród stu tysięcy kibiców obserwowała królewska para. Ponadto do 1983 roku rozgrywano także wyścigi Formuły 1, które nie były zaliczane do mistrzostw świata, a swoje narodowe czempionaty dla samochodów tej kategorii miały Wielka Brytania czy Republika Południowej Afryki.

Niuanse historii i nazewnictwa nie mają jednak większego znaczenia: tysiąc to piękny, okrągły jubileusz. Trochę szkoda, że przypada akurat w Chinach, gdzie Formuła 1 obecna jest dopiero od 2004 roku. Tor na przemysłowych przedmieściach Szanghaju przeważnie jest areną ciekawych zmagań – szeroka nitka z dwiema długimi prostymi sprzyja wyprzedzaniu, a swoje trzy grosze dorzucają zmienna pogoda i wymagające zakręty – ale cała impreza ma raczej przytłaczający charakter. Monumentalny obiekt, zbudowany na osuszonych bagnach, w które wbito ponad 40 tysięcy betonowych pali, może robić wrażenie. Nad prostą startową na wysokości dziesiątego piętra przerzucono dwie przeszklone galerie (w jednej mieści się biuro prasowe, w drugiej przesiadują najważniejsi goście), pomieszczenia dla członków zespołów umieszczono na porozrzucanych po sztucznym jeziorze wysepkach, a przestrzeń pomiędzy garażami i wspomnianym jeziorem jest tak duża, że spokojnie można wylądować tam małym samolotem. Główna trybuna może pomieścić 30 tysięcy kibiców, a cały tor – aż 200 tysięcy.

Cóż z tego, skoro zainteresowanie Chińczyków wyścigami Formuły 1 jest znikome a ponadto niewielu może sobie pozwolić na bilety. W każdym razie niektóre trybuny od lat są przykrywane gigantycznymi banerami reklamowymi, by puste krzesełka nie rzucały się w oczy telewidzom z całego świata. W tym roku szum wokół wyścigu numer 1000 z pewnością przyciągnie kibiców z innych krajów, ale atmosfera takiego święta na jednym z obiektów, które pamiętają pierwszy sezon mistrzostw świata – brytyjskie Silverstone, belgijski Spa-Francorchamps, ulice Monako czy włoska Monza – z pewnością byłaby o niebo lepsza niż na industrialnym, chińskim pustkowiu. Zresztą gdyby odliczyć jedenaście wyścigów Indianapolis 500 z sezonów 1950-1960, to jubileusz 1000. rundy mistrzostw świata przypadłby właśnie na Grand Prix Włoch.
Pierwsi trzej kierowcy Grand Prix Chin wzniosą toasty z okolicznościowych, czerwonych butelek szampana. Są duże szanse na to, że dwaj będą również odziani na czerwono: Ferrari pokazało siłę w Bahrajnie i tylko defekt w samochodzie Charles’a Leclerca oraz błąd Sebastiana Vettela pozbawił ich zwycięstwa. Dublet zgarnął Mercedes, ale „Srebrne Strzały”, przytłoczone szybkością rywali na prostych – a w Szanghaju mamy jedną z najdłuższych w kalendarzu – zostały zepchnięte do defensywy. Poprzednie sezony pokazały już, że Lewis Hamilton z pomocą wiernego Valtteriego Bottasa potrafią powstrzymać czerwoną nawałnicę, ale na tym etapie sezonu wypada stawiać (jeszcze?) na Ferrari.

Na pewno nie na Williamsa – przed Robertem Kubicą i George’em Russellem kolejny weekend pod znakiem walki w ogonie stawki i wypatrywania lepszego jutra.

Autor jest komentatorem telewizji Eleven Sports.