Rzeczpospolita: Było tak, jak pani chciała?
Miałam założenie, żeby po prostu pojechać perfekcyjny wyścig. Nie myśleć o wyniku, nie myśleć o medalu, żeby nie popełnić błędów. Udało się. Miałam bardzo dobry start. Potem nie spadłam poza piąte miejsce. Z Jenny Rissveds jechałyśmy na drugiej pozycji. Potem dołączyła do nas Jolanda Neff, dogoniłyśmy prowadzącą Lindę Indergand. Było trochę nerwowych sytuacji, ale starałam się zachować spokój. Pierwszy atak Szwajcarki nie miał znaczenia. Wiedziałyśmy, że ją dogonimy. Skupiłyśmy się na swoim tempie. Najważniejszy moment wyścigu to ten, gdy zaatakowała Jenny i Jolanda zaczęła odstawać. Do ostatniej rundy wierzyłam, że mogę walczyć o złoto, ale Szwedka było po prostu mocniejsza.
Typowała pani Neff do zwycięstwa...
Jenny od początku sezonu jest bardzo mocna. Miała trochę pecha, bo upadek podczas PŚ w Albstad spowodował, że skończyła wyścig druga. Wiedziałam, że trzeba się jej obawiać. Miała też taki program startów jak ja. Opuściła PŚ w Mont-Sainte-Anne na rzecz przygotowań wysokogórskich i widać, że to był dobry program.
Złote paznokcie miały przyciągnąć złoty medal?