Co więcej, dotychczas mechanizm pytań prejudycjalnych był postrzegany jako użyteczne narzędzie rozwijania polskiego i europejskiego prawa. Dzięki temu mechanizmowi obywatele mogli liczyć na skuteczną i efektywną ochronę, którą zapewniać im powinno prawo unijne. Orzeczenia TSUE pozwalały bowiem na odpowiednią korektę i prounijną wykładnię przepisów prawa krajowego. W wielu obszarach, jak choćby prawa pracy, prawa gospodarczego, nieuczciwej konkurencji czy prawa podatkowego, były one swoistymi liniami świetlnymi, które pozwalały sądom wyklarować właściwe rozumienie prawa unijnego.
Czytaj także: Setki wyroków i uzasadnień w roku, który ma tylko 365 dni
Kierując pytanie do TSUE, sądy nawiązywały z nim bezpośredni dialog, mogąc w ten sposób rozwiać swoje wątpliwości co do wykładni czy rozumienia prawa unijnego. Dialog ten służył istotnie sądom polskim, jak też sprzyjał rozwojowi prawa w całej europejskiej wspólnocie.
„Polityczne" pytania do TSUE
Mechanizm pytań prejudycjalnych w pewnym momencie stał się jednak ryzykowny, zwłaszcza dla polityków. Stało się to wówczas, gdy Sąd Najwyższy i inne sądy powszechne skierowały niewygodne dla polityków pytania prejudycjalne do TSUE w sprawie reformy sądownictwa. Wówczas pojawiały się wypowiedzi polityków oraz nawet niektórych sędziów, że Sad Najwyższy nie miał takiego prawa, że sędziowie powinni mieć za takie działania postępowanie dyscyplinarne zwłaszcza za zawieszenie ustawy o Sądzie Najwyższym.
Minister sprawiedliwości skierował do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie konstytucyjności regulacji uprawniającej sądy do skorzystania ze ścieżki pytań prejudycjalnych, czyli art. 267 traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Trybunał jeszcze nie zajął stanowiska, ale już rozgorzał kolejny spór, czy w ogóle ma on prawo orzekać w tej materii.