Trump apelował do całej Ameryki, Clinton wbrew retoryce do grup klientelistycznych. Amerykanie najpierw wybrali bycie Amerykanami, potem identyfikację tożsamościową.
Wybór uratował Partię Republikańską przed rozpadem. Republikanie zdobyli prezydenturę, zachowali przewagę w Kongresie, a Trump ma szansę nominować kilku sędziów do Sądu Najwyższego, zapobiegając groźbie ugruntowania hegemonicznii sędziów lewicowo-liberalnych. Republikanie mogą kontrolować trzy gałęzie władzy, choć Ameryka ma jeszcze czwartą de facto władzę biurokracji federalnej. Brak dyscypliny partyjnej czyni federalną politykę podobną bardziej polskiemu sejmikowaniu niż systemowi parlamentarno-gabinetowemu.
Wybory ukazały skuteczność brutalnej retoryki Trumpa, podświadomego języka dużej części Amerykanów. Wykazał się zdumiewającą intuicją polityczną, rozbijając polityczną poprawność, liberalno-lewicową nowomowę umożliwiającą liberalnej elicie tworzenie koalicji „bojących się" i uniemożliwiającą właściwe zdefiniowanie rzeczywistości. Nowy podział, klasycznie amerykański, ale już globalny, to rewolta populistyczna przeciw establishmentowi, który nie miał nic do powiedzenia potężnej grupie „niechronionych" ofiar globalnej ekonomii i liberalno-lewicowej kultury. Elity, 10-20 proc. społeczeństwa „chronionych", rozumiały, że rytuał liberalnej demokracji nie rozwiązuje problemów.
Brutalny język Trumpa unieważniał starą linię podziału. Po jednej stronie stała liberalna lewica kulturowa i ekonomia globalnego zarządzania, po drugiej prawica z odrzuceniem globalnego zarządzania w imię ideologii rynków. Dla wyborców Trumpa to jeden obóz.
Trump wywrócił stolik do gry, gdy duża część społeczeństwa pada ofiarą globalnej ekonomii, degradacji edukacyjnej i masowych patologii będących skutkiem rozpadu rodzin. Clinton, definiując połowę wyborców Trumpa jako „rasistowską hołotę", pokazała, iż jakakolwiek dyskusja z liberałami nie ma sensu. Ich sposobem argumentacji było szyderstwo, a oponenci byli politycznymi i kulturowymi ignorantami, ucieleśniającymi moralne zło. Wyborcy Trumpa wzruszali ramionami: „Ok., jeśli zmuszenie do dyskusji o ważnych problemach jest moralnym złem, to wy macie problem". Dla ludzi tracących masowo pracę emerytury czy domy Trump okazał się do cna amerykański. Nie mówił: odbierzemy bogatym, lecz: odbudujemy amerykańskie szanse dla wszystkich. Otworzył drzwi kopniakiem, wchodząc do salonu. Jego wybór symbolizuje też koniec amerykańskiego porozumienia ustanowionego po 1945 r. Padają trzy dogmaty amerykańskiej, także zachodniej polityki. Pierwszy to dogmat wzrastającego bogactwa metodą technokratyzmu ekonomicznego, gwarantującego awans do klasy średniej, asymilację imigrantów.