Europoseł czy sędzia? - Maciej Strączyński o sprawie sędzi z Niska i Januszu Wojciechowskim

Płacz dziecka nie może być dla sądu decydujący. Sąd musi być dorosły. Jak lekarz, który ordynuje zastrzyk – tłumaczy prawnik Maciej Strączyński.

Aktualizacja: 04.10.2015 18:27 Publikacja: 04.10.2015 17:00

Foto: 123RF

Gdy znana dziś całej Polsce sprawa rodziny B. toczyła się w sądzie, nie zdobyła sobie niezdrowej sławy. I dobrze, bo sprawy tego rodzaju przyjemne nie są – również dla sądu. Po przeprowadzeniu różnych czynności Sąd Rejonowy w Nisku podjął przykrą, ale nieuniknioną decyzję: umieścił dzieci w ośrodku wychowawczym, a następnie w rodzinie zastępczej. Powód to niewydolność rodziców, którzy nie zapewniali dzieciom należytych warunków mieszkalnych i higienicznych. Nie pomógł kurator ani asystent rodziny. Rodzice nie chcieli nikogo słuchać.

Na początku chcieli się odwołać, ale zażalenie cofnęli i postanowienie się uprawomocniło. Nie stosowali się nadal do zaleceń sądu, nie złożyli też wniosku o zmianę decyzji i o ponowne przekazanie dzieci pod ich opiekę. Za to usłyszeli szerzone przy okazji kampanii wyborczej zapowiedzi o pomocy prawnej dla osób pokrzywdzonych. Opowiedzieli swoją historię europosłowi Januszowi Wojciechowskiemu. Ten zareagował natychmiast. Nie znał sprawy, nie znał jej akt, nie wiedział, dlaczego sąd podjął taką, a nie inną decyzję. Wysłuchał jednej strony i to mu wystarczyło. Polskę zalały opisy tragedii, historie o płaczących dzieciach, które siłą odrywa od kochających rodziców niżański sąd. Sędzia została wskazana i napiętnowana. Oto ktoś, komu dano władzę, sędzia, ze złośliwości rozbija rodzinę!

Przeczytał ze smutkiem

Dziś niewiele trzeba, aby rozpętać burzę medialną. Rozmaici „praworządni obywatele" i „sprawiedliwi Polacy" zalali sąd i sędzię falą nienawiści, groźbami, inwektywami, w najlepszym razie protestami. Pełno ich było w internecie, spływały do sądu, do ministerstwa, do stowarzyszeń sędziowskich. Sędzia w tej dramatycznej chwili zachowała godność: podała swoje nazwisko, nie schowała się w mysiej dziurze, konsekwentnie twierdziła, że podjęła trudną decyzję, ale wykonywała swe obowiązki. Europosła oczywiście to nie wzruszyło. Powtarzał słowa o bezduszności i krzywdzeniu dzieci, ich łzami epatował ze swego internetowego bloga. Sędziowie ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia i Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych w Polsce zaprotestowali przeciwko atakowaniu sądu i sędzi przez osoby publiczne. W odpowiedzi europoseł skierował do sędziów list. Protekcjonalnie oświadczył, że ich apel przeczytał ze smutkiem, bo sędziowie mają tak wielką władzę, mogą zabierać ludziom dzieci, rozbić rodzinę. Sędzię zaś pouczał, że skoro jest troskliwą matką, powinna sobie wyobrazić, że ktoś jej zabiera kilkumiesięczne dziecko.

Istnieje organ, który w tej sprawie miał obowiązek działać: Krajowa Rada Sądownictwa. Do niej pan europoseł też się zwrócił. Rada zatem zarządziła pilną lustrację sprawy. A taka lustracja to nie przelewki. Przeprowadzają ją sędziowie z odległych okręgów, całkowicie bezstronni i o najwyższych kwalifikacjach. W tym przypadku osobiście członkowie Rady. Lustracja nie była pobieżna. Choć dotyczyła tylko jednej sprawy, jej wyniki podsumowała Rada dopiero na posiedzeniu 11 września 2015 r. I wydała dwie uchwały.

Co stwierdziła? Że czynności sędzi były uzasadnione i podjęte dla dobra dzieci. Podkreśliła, że zapoznała się z aktami sprawy zawierającymi materiał wielekroć obszerniejszy niż to, co powiedzieli Januszowi Wojciechowskiemu zainteresowani rodzice. Materiał nieznany opinii publicznej. Sąd podejmował rozmaite działania w celu poprawy sytuacji w rodzinie B. Ustanowił kuratora, skierował do pomocy asystenta rodziny. Rodzice nie chcieli jednak współpracować z sądem, nie wykonywali jego zarządzeń, nie doprowadzili mieszkania do stanu pozwalającego na użytkowanie przy zachowaniu podstawowych zasad higieny. Sąd musiał więc wydać orzeczenie tymczasowe w celu zabezpieczenia prawidłowego wykonywania opieki. Mogło i może być ono zmienione w każdej chwili, w szczególności gdy rodzice wykonają zarządzenia sądu. Rada podkreśliła, że stoi na straży niezawisłości sędziów i czuwa nad przestrzeganiem przez sędziów zasad etyki. Zarzuty Janusza Wojciechowskiego są niezasadne, więc nie ma podstaw do podejmowania w sprawie dalszych czynności.

W drugiej uchwale Rada podkreśliła, że oczekiwana i dopuszczalna krytyka orzeczeń sądów powinna być poprzedzona rzetelnym poznaniem sprawy, a nie oparta wyłącznie na stanowisku jednej strony. Nie może też przekraczać dobrych obyczajów. Atak na sąd w Nisku, do którego odniosły się zarządy Iustitii i SSRP, jest przykładem rażącego przekroczenia tych granic. Rada zwróciła się do uczestników życia publicznego o rzetelność w prezentowaniu stanowisk i ocen i stwierdziła, że powoływanie nieprawdziwych informacji i nierzetelnych ocen funkcjonowania sądów i postaw sędziów godzi w wymiar sprawiedliwości stanowiący jeden z fundamentów państwa będącego wspólnym dobrem wszystkich obywateli.

Wybrał politykę

Rada nie spełniła zatem oczekiwań europosła. Co zrobił? Oczywiście zaatakował Radę. Jest przecież polskim politykiem, nie będzie nikogo przepraszał i nie przyzna się do błędu. Głosi więc teraz, że Krajowa Rada Sądownictwa też broni złej sprawy. Po raz kolejny powtarza o łzach skrzywdzonych dzieci. Radzie zarzuca, że wydała w sprawie rodziny B. „wyrok", do czego nie miała prawa, bo nie jest sądem. Ale Janusz Wojciechowski sam był członkiem Rady, i to jako sędzia. Wybrany został w roku 1990, a trzy lata później członkostwo utracił, ponieważ zdjął togę i odszedł do zawodu polityka, gdzie warunki lukratywne, a odpowiedzialność za słowa nikła. Do dziś jest jedynym byłym sędzią – członkiem Rady, który odszedł ze służby sędziowskiej. Zrobił to w trakcie kadencji, porzucając konstytucyjną misję, której się podjął i którą mu powierzono: obronę niezawisłości. Jak bardzo nie chce dziś o niej pamiętać i jak bardzo nie chce znać treści ustawy, zgodnie z którą Rada badała sprawę na jego własny wniosek!

Ale nie w Polsce

Rada „nie ma prawa wydawać wyroków". Za to chce je wydawać europoseł Janusz Wojciechowski, osądzając sądy i sędziów. Choć nie zna akt sprawy, nie zna dowodów i nie wysłuchał nikogo poza jedną, zdenerwowaną stroną. Ale ma okazję zyskać tani poklask, broniąc biednych dzieci przed złą sędzią. Gdyby mógł, od razu wyrzuciłby pewnie ze służby i sędzię, i wszystkich, którzy powiedzieli choć słowo w obronie jakiejś tam niezawisłości. Na szczęście dla obywateli, którzy potrzebują niezawisłych sądów, on ani żaden polityk nie może tego zrobić. Czy też – o zgrozo – jeszcze nie może? Bo niejeden nie ukrywa, że by chciał...

Bronicie złej sprawy – powtarza z uporem pan europoseł. Odpowiadam zatem publicznie: to pan broni złej sprawy. Swego uporu i swej chęci osądzania spraw na podstawie własnego widzimisię. Sędzią pan być nie chciał, bo to ciężka służba, ale osądzać innych pan chce, w dodatku bez dowodów. Zamiast dowodów mamy mantrę o płaczących dzieciach. A dzieci płaczą w różnych sytuacjach. Gdy lekarz robi im zastrzyk: zabroni pan szczepień? Gdy mama nie chce dać zabawki: nakaże pan spełniać wszystkie zachcianki? Gdy nie ma tatusia: wprowadzi pan zakaz karania przestępców, jeśli mają dzieci? Płacz dziecka, którym pan epatuje opinię publiczną, nie może być dla sądu decydujący. Sąd musi być dorosły. Jak lekarz.

Bezwzględny atak na sąd, gdy polityk nie zna sprawy i opiera się na emocjonalnej relacji strony, dyskwalifikowałby atakującego w każdym praworządnym kraju. Ale nie w Polsce, gdzie na atakowanie sądów jest pełne polityczne przyzwolenie. Sąd lubią tylko ci, którzy wygrali sprawę w stu procentach, co nie jest częste. Łatwo więc przypisać sobie rolę obrońcy uciśnionych, a jeszcze łatwiej takiego uciśnionego znaleźć. I na jego życiowym dramacie, który bardzo często sam spowodował swoją niedojrzałością, lekceważeniem, niedbalstwem czy nieznajomością prawa, zdobywać punkty.

Autor jest prezesem Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia

Gdy znana dziś całej Polsce sprawa rodziny B. toczyła się w sądzie, nie zdobyła sobie niezdrowej sławy. I dobrze, bo sprawy tego rodzaju przyjemne nie są – również dla sądu. Po przeprowadzeniu różnych czynności Sąd Rejonowy w Nisku podjął przykrą, ale nieuniknioną decyzję: umieścił dzieci w ośrodku wychowawczym, a następnie w rodzinie zastępczej. Powód to niewydolność rodziców, którzy nie zapewniali dzieciom należytych warunków mieszkalnych i higienicznych. Nie pomógł kurator ani asystent rodziny. Rodzice nie chcieli nikogo słuchać.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?