Zaczyna się jak kryminał. U Dashiella Hammetta tytułowy „Sokół maltański”, wokół którego obracała się detektywistyczna intryga, też przecież był figurką. Tylko że narrator „Lasu duchów” trafia aż na dwie, „trochę większe od dłoni”. Obie w futerku, jedna z dwoma guzikami koloru bursztynowego w miejscu oczu, druga z jednym czarnym okiem pośrodku twarzyczki. „Wydawało mi się – czytamy – że jeszcze chwila, a pod palcami wyczuję bicie serca. Zupełnie, jakbym trzymał w rękach papużkę, wróbelka czy mysz”.
Znajdujemy się w Muzeum Etnograficznym w Krakowie, gdzie bohater ma za zadanie uporządkować zabałaganioną kolekcję syberyjską. Teraz siedzi sam w zakurzonym magazynie i trzyma owe dwa przedziwne artefakty w dłoniach. Bierze kartkę i zaczyna notować: „To nie są lalki. Na 99% to szamańskie figurki kultowe”. Następnie krótki spacer przez Kraków do domu i cięcie – bohater już siedzi w pociągu za Uralem. Tak oto został wezwany na wyprawę.
Czytaj więcej
Alexowi Garlandowi udało się ożywić skonwencjonalizowane kino wojenne i zaproponować autentycznie...
Była „Gugara”, „Pan wszystkich krów”, teraz jest „Las duchów”
Ten styl to nie nowość – już w „Gugarze” z 2012 r., wydanej przez Czarne, Andrzej Dybczak fabularyzował swój reportaż, czyniąc siebie samego bohaterem i narratorem. Ale przecież nie on pierwszy. Wystarczy wspomnieć patrona nagrody, którą zdobył „Las duchów”, Ryszarda Kapuścińskiego. Z kolei anioł stróż drugiej, Marek Nowakowski, pisał prozę wydartą ze swojego życia, również samego siebie często namaszczając przewodnikiem po warszawskich zaułkach, barach, dworcach, więziennych celach. Nadawał w ten sposób swoim opowiadaniom reportażowego właśnie sznytu. Że to, co napisał, sam widział i słyszał. I znów – Andrzej Dybczak też już to robił. W „Panu wszystkich krów” (Wydawnictwo Nisza, 2018) tworzył prozę ze swoich spotkań, obserwacji i wspomnień.
„Las duchów”, Andrzej Dybczak, Wydawnictwo Nisza