Autor wielokrotnie nagradzanego filmu dokumentalnego „Pierwszy dzień” (środa, TVP 1, 14.05), który powstał w projekcie „Rosja - Polska. Nowe Spojrzenie” opowiada o dalekiej Syberii i trudnym losie dzieci wyruszających w swoją pierwszą wielką podróż - do szkoły oddalonej o dzień drogi
[b]Jak znalazł pan bohaterów filmu?[/b]
- Szukaliśmy szkół najbardziej wysuniętych na północ na półwyspie Jamalskim i tak znaleźliśmy Jamburę. Nie było łatwo tam dotrzeć. Najpierw we dwójkę - z kolegą dźwiękowcem, pojechaliśmy pociągiem do Moskwy, potem był dwudobowy etap do miejscowości Sanchar, następnie przejazd samochodem terenowym do Aksarki, w której znajdowała się szkoła. Stamtąd jeszcze tylko około stu kilometrów do Jambury, w której mieszkali nasi bohaterowie.
[b] Spodziewali się was?[/b]
- Nie, ale miło nas przyjęli - i w Aksarce, i w Jamburze. Do Jambury dopłynęliśmy prywatną motorówką gubernatora tego regionu. Są tam tylko dwie możliwości dotarcia - łódką albo helikopterem. Miejscowi dali nam do dyspozycji jeden z namiotów, czyli czumę, dzielili się jedzeniem. Nasi gospodarze, Nieńcy, okazali się najzamożniejszymi ludźmi w wiosce, właścicielami największego stada reniferów w okolicy i własnego skutera śnieżnego. Byli serdeczni i otwarci. Spędziliśmy razem dwa tygodnie, byliśmy na polowaniu, wyprawie na jagody. Kiedy widzieli, że mamy już dosyć jedzenia surowych ryb, upolowali dla nas ptaka.