Karuzela z ustawami przed wyborami

Czy niezadowolenie społeczeństwa, brak zaufania do państwa i stanowionego przez nie prawa nie wynika również z braku spójnego planu legislacyjnego? – chce wiedzieć prawnik Aleksander Tobolewski.

Publikacja: 06.09.2015 12:00

Karuzela z ustawami przed wyborami

Foto: Fotorzepa, Marta Bogacz

Tylko ktoś zupełnie nieznający realiów politycznych, zwłaszcza polskich, może się dziwić ustawom, które parlament przyjął od czasu, gdy PO zaczęła tracić popularność. Tuż po wyborach będą wprowadzane niepopularne przepisy, niezbędne do prawidłowego funkcjonowania państwa. Przed wyborami funduje się kiełbasę wyborczą. Po wyborach najpierw trzeba dorwać się do żłobu i zapewnić synekury tym, którzy pomogli, a potem wszystkim krewnym i znajomym królika. Niestety, tak jest w całym demokratycznym świecie. Tyle tylko, że polska klasa rządząca ma tyle wspólnego z prawdziwą demokracją, ile milioner z bezrobotnym, a funkcjonowanie polskiego państwa jako demokratycznego jest w tyle o kilka pokoleń.

Albo – albo

Nie dziwi mnie rzucanie do przepchnięcia tak wielkiej liczby ustaw. Tylko dlaczego rząd funduje społeczeństwu niedopracowane gnioty, które nie tylko będą kosztowały Skarb Państwa ogromne pieniądze, ale też powiększą bałagan prawny? Te najbardziej niekorzystne ustawy wejdą w życie oczywiście po wyborach. Jeśli inna frakcja polityczna niż PO dojdzie do władzy, to kukułcze jajo będzie już w nowym gnieździe. Tyle tylko, że to gniazdo wszystkich Polaków!

Kilka przykładów. Ustawa o nieodpłatnej pomocy prawnej oraz edukacji prawnej została już podpisana przez prezydenta. Cała ta ustawa nie powinna nigdy ujrzeć światła dziennego. Nieodpłatna pomoc jest przyznawana społeczeństwu według niezrozumiałych kryteriów. W katalogu osób uprawnionych do bezpłatnej pomocy nie bierze się pod uwagę zamożności beneficjenta. Bez względu na zarobki każdy kombatant, osoby posiadające Kartę Dużej Rodziny, ofiary represji wojennych i okresu powojennego, weterani, osoby, które nie ukończyły 26 lat, które ukończyły 65 lat, ofiary klęsk żywiołowych, katastrof naturalnych lub awarii technicznych, które znalazły się w sytuacji zagrożenia lub poniosły straty, mają prawo do bezpłatnej pomocy. Uff... Sejm zapomniał, że za taką wielkoduszność państwa płacić będzie całe społeczeństwo? Świadomie funduje taką pomoc? Nie wszyscy weterani i osoby represjonowane (zwykle dostały godziwe odszkodowanie za represje) są ubodzy.

Nie wchodząc w szczegóły innych nonsensownych zapisów ustawy, należy uznać, że nikt nie zastanowił się nad kosztami przyznanych usług. Mało tego, Sejm jeszcze je rozszerzył w porównaniu z projektem. Jeśli posłom się wydaje, że uprawnieni do pomocy będą mieli problemy prawne związane tylko z sądami, to grubo się mylą. By nie być gołosłownym: usługi wykluczone z pomocy to sprawy podatkowe związane z prowadzeniem działalności gospodarczej, z prawa celnego, dewizowego i handlowego. Imponująca liczba osób potencjalnie ma takie problemy!

A każdy Polak wie, że najwięcej problemów stwarza:

- wyegzekwowanie zasądzonych alimentów. Jeśli komuś wydaje się, że uprawnieni nie będą konsultować tych spraw, to miał w szkole pałę z socjologii;

- ZUS. Praktycznie każdy emeryt ma prawo do bezpłatnej porady. Prawie każdy ma powyżej 65 lat, a wątpliwości mnożą się z każdym nowym aktem prawnym gmerającym przy emeryturach;

- pomoc socjalna. Nie zazdroszczę udzielającym porad. Ci, którzy spotykają się z aspirującymi do pomocy socjalnej, wiedzą, że to często patologia społeczna. Ale każdy uprawniony może przyjść i poskarżyć się na jej brak;

- podatki osobiste. Tutaj już nie współczuję prawnikom, którzy dadzą się nabrać na udzielanie porad. Jeśli w sprawach podatkowych Ministerstwo Finansów wydało w jednym roku 34 tys. interpretacji podatkowych, to jakie szanse na dobrą poradę ma uprawniony? W obecnym stanie są dwie możliwości: albo ustawa będzie niewykonalna, albo poziom usług żałosny. Trudno bowiem wyobrazić sobie prawnika z krwi i kości, który zajmie się tym grochem z kapustą. Oczywiście już po wyborach, ponieważ ustawa ma obowiązywać od 1 stycznia 2016 r.

Następna kuriozalna ustawa z 2015 r.: o rzeczach znalezionych, obowiązuje od 21 czerwca. Dotychczas znalazca, który nie znał właściciela, oddawał rzecz znalezioną (jeśli był uczciwy) do biura rzeczy znalezionych albo na policję, która mrucząc pod nosem, że nie jest od tego, rzecz zabierała i dalej postępowała zgodnie z przepisami. Teraz znalazca musi osobiście (tak!) powiadomić starostę właściwego ze względu na miejsce zamieszkania znalazcy lub miejsce znalezienia rzeczy. A jeśli do starosty jest 30 km, to zgodnie z prawem znaleziony np. telefon komórkowy trzeba dostarczyć, płacąc za bilet lub benzynę!

To nie wszystko. Starosta może odmówić przyjęcia rzeczy, której szacunkowa wartość jego zdaniem nie przekracza 100 zł. I znalazca staje się jej właścicielem! Kłóci się to z kodeksem cywilnym, ale co tam! W razie trudności z ustaleniem wartości rzeczy (są przecież telefony warte 100 zł i 2 tys. zł), starosta (czytaj: społeczeństwo) może odpowiadać za niedbałość wyceny. Starosta może też wystąpić do sądu, by się tym zajął. Kto ponosi koszty? Znów wszyscy – całe społeczeństwo! A to, że sądy i tak nie wyrabiają się ze sprawami, nie jest istotne.

Jednym tchem ustawa ta tworzy krajowy rejestr utraconych dóbr kultury, który Bóg wie dlaczego znalazł się w akcie o rzeczach znalezionych. Skądinąd bardzo potrzebny rejestr jest źle przygotowany, niepełny i już dzisiaj wymaga poprawek. Co ma wspólnego znalezienie rzeczy z utraconymi dobrami kultury – nie wiem. Pewnie polskie dobra kultury leżą na każdym rogu ulicy.

Śpieszą się powoli

Polacy uważają, że Trybunał Konstytucyjny jest gwarancją przestrzegania konstytucji. Że stoi na straży ich praw, a rząd boi się jak ognia orzeczeń stwierdzających niezgodność przepisów z konstytucją. Bogać tam. Orzeczenia Trybunału są traktowane jako zło konieczne! Ponad 80 (słownie osiemdziesiąt!) orzeczeń Trybunału czeka na reakcję rządu. Niektóre mają już siwą brodę, czekając 18 lat (z 1997 r.). Wszystkie liczące się dzisiaj formacje polityczne miały szanse wyroki Trybunału wykonać, ale najwyraźniej nie czuły takiej potrzeby.

Kolejnym aktem prawnym zafundowanym z inicjatywy Senatu jest ustawa o petycjach, która wchodzi w życie 6 września. Petycja, co podkreślały opiniujące projekt ustawy ministerstwa, była już uregulowana w kodeksie postępowania administracyjnego obowiązującym od lat (art. 221: prawo składania petycji, skarg i wniosków) i powinna być regulowana w tym akcie. Senat w swojej ustawowej mądrości uznał jednak, że i MS, i MF nie mają racji. (Na marginesie: oba ministerstwa pisały negatywne opinie o projekcie tej ustawy, po czym podały, że ustawa jednak jest potrzebna. Najwidoczniej jeden ustęp pisał zwolennik ustawy, podczas gdy przeciwnik zajął się innym – ciekawy duopol). Senat najwyraźniej się nudził i aby się wykazać, zaproponował (i to dwukrotnie, raz w 2011 r., a drugi w 2013 r.) nikomu nieszkodzącą i tak naprawdę nikomu niepotrzebną ustawę o petycjach. Ale Senat jest potrzebny, choćby po to, by przyszli historycy przypisali mu konkretną inicjatywę ustawodawczą.

Prawo w Polsce jest cały czas uzupełniane i harmonizowane z prawem unijnym. Setki zmian w ciągu roku. Dostosowywanie do Unii! Ale już Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu to dla rządu, cytując Mrożka, „Eeee...". Wyrok Trybunału z 2012 r. wskazujący na potrzebę zmiany przepisów ustawy o ochronie zdrowia psychicznego nie został przez trzy lata podjęty do wykonania. Pan Kędzior, którego wyrok dotyczył, dalej nie dostał zasądzonego odszkodowania w wysokości 10 tys. euro i przebywa w domu pomocy społecznej wbrew swej woli. Ustawy o rzeczach znalezionych lub o nieodpłatnej pomocy prawnej miały priorytet! Przypadek Kędziora, który może się zdarzyć każdemu, nie zaprząta jednak głowy ustawodawcy!

Najświeższe wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka dotyczą skarg na przewlekłość postępowania sądowego w Polsce trwającego czasem nawet osiem, 11 i 14 lat! Dwóm skarżącym sądy w Polsce nie przyznały żadnej kompensaty za przewlekłe postępowanie, a trzeciemu przyznano 2000 zł. Trybunał nazwał wreszcie rzeczy po imieniu, że zbyt niskie odszkodowania za przewlekłość to w Polsce problem systemowy! Czy rząd okrył gęstym woalem informację, że na rozpoznanie w Europejskim Trybunale czeka około 600 podobnych spraw z Polski?

Na koniec przykład naruszenia przez Polskę europejskiej konwencji praw człowieka, gdy małoletni spędził w schronisku pięć miesięcy więcej, niż powinien, a legalność jego pobytu nie była weryfikowana przez sąd. No i co? Nic!

Ani koncepcji, ani gradacji

Jakie płyną wnioski z tego przeglądu? Polskie rządy, niezależnie od politycznej opcji, nie miały i nie mają żadnej koncepcji ani gradacji powagi rzeczy, które wymagają pilnej regulacji prawnej. Na pierwszy rzut oka działalność rządu w dziedzinie wydawania aktów prawnych jest imponująca. W 2014 r. wydano 25 644 stron aktów prawnych! Pomijając, kto ma czas to wszystko zgłębić, przedstawione przykłady wyraźnie wskazują na brak już nie tylko planu legislacyjnego, ale zwykłej logiki. To wynika z braku systemowego. Proces legislacyjny zaczyna się od zgłoszenia inicjatywy ustawodawczej przez prezydenta RP, Radę Ministrów, Senat, co najmniej 15 posłów, komisję sejmową (niezależnie od liczebności) lub co najmniej 100 tys. obywateli. Tyle tylko, że nie ma ciała, które czuwałoby nad całością procesu legislacyjnego, zanim zostanie zgłoszona inicjatywa legislacyjna. Bo i prezydent może zgłosić projekty, i Senat może, ale są one albo zbędne, albo spokojnie mogą poczekać. Istniejąca Rada Legislacyjna wydaje opinie o projektach dokumentów rządowych, ustaw i projektów założeń projektów ustaw często dopiero na wniosek, a Rządowe Centrum Legislacji stanowi swoistą skrzynkę na projekty zgłaszane przez resorty. Nikt nie ocenia, czy wydanie ustawy o rzeczach znalezionych jest ważniejsze od nowelizacji ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich. Czy niezadowolenie społeczeństwa, brak zaufania do państwa i stanowionego przezeń prawa (art. 2 konstytucji) nie wynikają również z braku spójnego planu legislacyjnego? Co ostatnio dzieje się w Sejmie? Czy tu jest pies pogrzebany? Prawo powinno być apolityczne, a powyższe refleksje mają takie samo znaczenie dla każdego rządu, niezależnie od jego politycznych odchyleń.

Autor jest adwokatem od 34 lat i prowadzi kancelarię w Montrealu

Tylko ktoś zupełnie nieznający realiów politycznych, zwłaszcza polskich, może się dziwić ustawom, które parlament przyjął od czasu, gdy PO zaczęła tracić popularność. Tuż po wyborach będą wprowadzane niepopularne przepisy, niezbędne do prawidłowego funkcjonowania państwa. Przed wyborami funduje się kiełbasę wyborczą. Po wyborach najpierw trzeba dorwać się do żłobu i zapewnić synekury tym, którzy pomogli, a potem wszystkim krewnym i znajomym królika. Niestety, tak jest w całym demokratycznym świecie. Tyle tylko, że polska klasa rządząca ma tyle wspólnego z prawdziwą demokracją, ile milioner z bezrobotnym, a funkcjonowanie polskiego państwa jako demokratycznego jest w tyle o kilka pokoleń.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Pietryga: Czy potrzebna jest zmiana Konstytucji? Sądownictwo potrzebuje redefinicji
Opinie Prawne
Marek Dobrowolski: konstytucja, czyli zamach stanu, który oddał głos narodowi
Opinie Prawne
Sławomir Paruch, Michał Włodarczyk: Wartości firmy vs. przekonania pracowników
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Ulotny urok kasowego PIT
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Krzywizna banana nie przeszkodziła integracji europejskiej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił