Michał Kolanko: Ucho igielne Morawieckiego

Niezależnie od wyników unijnego szczytu budżetowego w Zjednoczonej Prawicy będą niezadowoleni.

Aktualizacja: 09.12.2020 13:51 Publikacja: 08.12.2020 19:17

Michał Kolanko: Im mocniejsze porozumienie, tym trudniej będzie zakwestionować je wewnątrz

Michał Kolanko: Im mocniejsze porozumienie, tym trudniej będzie zakwestionować je wewnątrz

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Wykuwanie porozumienia w sprawie unijnego budżetu trwa. Tylko we wtorek premier Viktor Orbán spotkał się w Warszawie najpierw z tandemem Mateusz Morawiecki–Jarosław Kaczyński, a później z liderami mniejszych partii Zjednoczonej Prawicy. Cel jest jednoznaczny: Nie tylko samo porozumienie, ale też utrzymanie w jego orbicie wszystkich koalicjantów. Sam premier Morawiecki przyznał we wtorek, że rozporządzenie powinno odnosić się tylko do spraw budżetowych.

Pytanie, czy szykowane rozwiązanie rzeczywiście zaspokoi oczekiwania w PiS i Zjednoczonej Prawicy. Bo „czerwonych linii" nakreślono już sporo. Głównie robił to Zbigniew Ziobro i europosłowie, którzy w ostatnich dniach mocno skrytykowali pozycję Jarosława Gowina. Lider Porozumienia wspomniał o „wiążących deklaracjach interpretacyjnych" jako wyjściu z sytuacji. Jedno jest pewne: sytuacja zarówno w PiS, jak i Zjednoczonej Prawicy pozostaje złożona. Premier Morawiecki stoi być może przed najtrudniejszym z testów od początku swojej rządowej kariery. Trzy lata temu, 7 grudnia 2017 r., Komitet Polityczny PiS udzielił mu oficjalnej rekomendacji na stanowisko premiera. Teraz zarówno on, jak i cała prawica stają przed aktualizacją sytuacji. Jest o tyle trudno, że porażka nie wchodzi w zasadzie w grę.

Negocjacje budżetowe przechodziły zawsze do historii – ale to była historia sukcesów. „Yes, yes, yes" premiera Kazimierza Marcinkiewicza trafiło do słownika polityki. Na sukcesie unijnych negocjacji w sprawie budżetu budował się Donald Tusk. Dlatego premier Morawiecki ma dylemat: bez unijnych funduszy – mimo gromkich deklaracji tu i ówdzie – perspektywa zwycięstwa w kolejnych wyborach się oddala. Bo nie będzie możliwa bez sukcesu w odbudowie gospodarki po pandemii. To jasne, że porażka na brukselskim szczycie (lub raczej w zakulisowych rozmowach przed nim) sprawi, że Morawiecki wewnętrznie straci najważniejszy atut, który odróżnia go w PiS. Skuteczność na arenie międzynarodowej. To jedna strona medalu. Morawiecki musi nawigować nie tylko między Scyllą gospodarczej i politycznej porażki, ale też Charybdą w postaci sytuacji w Zjednoczonej Prawicy. Typowy dla UE kompromis kogoś w PiS czy w Zjednoczonej Prawicy na pewno nie zadowoli. Zwłaszcza tych, którzy pchają Morawieckiego do weta, bo liczą, że zatopi to jego polityczną karierę już na zawsze. I usunie go z grona tych, którzy liczą się w grze o przyszłość prawicy w Polsce.

Front wewnętrzny

W kuluarach Sejmu krążą opowieści o tym, że bez weta całemu PiS grozi pęknięcie. Nie chodziłoby więc tylko o potencjalne odejście z rządu i ze Zjednoczonej Prawicy Zbigniewa Ziobry, ale też grupy polityków PiS przekonanych do jego racji i niechętnych Morawieckiemu czy jego wcześniejszym modernizacyjnym zapowiedziom. Politycy Zbigniewa Ziobry prywatnie są zadowoleni, że PiS przejął ostry ton – taki jak oni. Pierwszą salwę oddał Jarosław Kaczyński, który w wywiadzie dla „Gazety Polskiej" powiedział, że Polska nie zgadza się na bycie kolonią, a weto leży na stole. Ale we wtorek przy negocjacyjnym stole – z zaproszenia PiS – razem z Orbánem siedzą też koalicjanci. Tak premier Morawiecki chce zbudować konsensus nie tylko na płaszczyźnie europejskiej, ale też na wewnętrznym gruncie.

Bo sam fakt takiego spotkania ustawia unijny szczyt i jego rezultaty w nowej sytuacji z perspektywy wewnętrznej. W ten sposób we wtorek koalicjanci stali się uczestnikami procesu – trudniej będzie później kontestować jego wyniki. Jeśli Morawieckiemu uda się przepłynąć miedzy Scyllą a Charybdą, to utrzymując twardą retorykę wobec UE, zdoła przywieźć budżetowe porozumienie. Im mocniejsze to porozumienie będzie z punktu widzenia celów prawicy, tym trudniej będzie je wewnętrznie kwestionować. Kompromis oczywiście nie może zadowalać nikogo z samej swojej natury, ale wydaje się, że premier nie może pozwolić sobie zarówno na całkowite skwitowanie tego, co chce Bruksela, ale tym bardziej na zaryzykowanie miliardów unijnych pieniędzy w dobie pandemii.

Przeciwko wetu jednoznacznie opowiedział się w ostatnich dniach Jarosław Gowin. I już teraz opozycja sufluje, że w razie takiego rozwoju wypadków Gowin powinien odejść z rządu.

Kwestia przywództwa

Zbigniew Ziobro nie uznaje przywództwa ani autorytetu premiera Morawieckiego. Wszyscy to wiedzą. Nie zrobi tego również wobec rezultatów unijnego szczytu. Ale równie jasne jest też to, że premier Morawiecki porusza się w mniejszych lub większych granicach zakreślonych przez Kaczyńskiego. Jeśli zakwestionuje to, co premier przywiezie z Brukseli – teraz lub na kolejnym spotkaniu przywódców – to jednocześnie zakwestionuje „czerwone linie" Kaczyńskiego. W Warszawie od wielu tygodni trwają zresztą rozważania, co się stanie, jeśli do weta nie dojdzie.

Zbigniew Ziobro ma kilka opcji, chociaż kilka tygodni temu powiedział o potencjalnym braku zaufania do premiera w sytuacji, gdy ten nie zawetuje budżetu. Jeśli będzie porozumienie, to lider SP i jego ludzie mogą jednak spróbować przejść nad nim do porządku dziennego, a może nawet spróbować przekonać, że bez ich ostrego tonu Polska nie uzyskałaby tak wiele.

Ziobro może też powiedzieć, że nie będzie popierał już premiera Morawieckiego i jego rządu. Może to oznaczać poważne przesilenie i stworzenie przez Morawieckiego rządu mniejszościowego. Być może przy cichym poparciu grupy posłów Pawła Kukiza i posłów PSL, którzy mimo, że wykluczają jakąkolwiek koalicję rządową z PiS, to publicznie przyznają, że mogliby poprzeć pro-państwowe projekty.

Dla Ziobry to ryzyko, że jeśli zdecyduje się na opcję atomową, to okaże się, że w Sejmie możliwa jest alternatywna większość – bez niego. Problem zacznie się wtedy, gdy opozycja będzie masowo zgłaszać kolejne wnioski o wotum nieufności dla ministrów, których odrzucenie przez PSL będzie trudno wytłumaczyć.

Wszystko jednak zależy od tego, co uda się premierowi Morawieckiemu ostatecznie wynegocjować w ciągu najbliższych kilkunastu godzin. Jedno jest raczej pewne: utrzymanie spójności Zjednoczonej Prawicy będzie trwało tylko do następnego kryzysu, który prędzej czy później nadejdzie.

Wykuwanie porozumienia w sprawie unijnego budżetu trwa. Tylko we wtorek premier Viktor Orbán spotkał się w Warszawie najpierw z tandemem Mateusz Morawiecki–Jarosław Kaczyński, a później z liderami mniejszych partii Zjednoczonej Prawicy. Cel jest jednoznaczny: Nie tylko samo porozumienie, ale też utrzymanie w jego orbicie wszystkich koalicjantów. Sam premier Morawiecki przyznał we wtorek, że rozporządzenie powinno odnosić się tylko do spraw budżetowych.

Pytanie, czy szykowane rozwiązanie rzeczywiście zaspokoi oczekiwania w PiS i Zjednoczonej Prawicy. Bo „czerwonych linii" nakreślono już sporo. Głównie robił to Zbigniew Ziobro i europosłowie, którzy w ostatnich dniach mocno skrytykowali pozycję Jarosława Gowina. Lider Porozumienia wspomniał o „wiążących deklaracjach interpretacyjnych" jako wyjściu z sytuacji. Jedno jest pewne: sytuacja zarówno w PiS, jak i Zjednoczonej Prawicy pozostaje złożona. Premier Morawiecki stoi być może przed najtrudniejszym z testów od początku swojej rządowej kariery. Trzy lata temu, 7 grudnia 2017 r., Komitet Polityczny PiS udzielił mu oficjalnej rekomendacji na stanowisko premiera. Teraz zarówno on, jak i cała prawica stają przed aktualizacją sytuacji. Jest o tyle trudno, że porażka nie wchodzi w zasadzie w grę.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?