Z dyskusją o szczepieniach – podobnie jak w ogóle z dyskusją o epidemii – jest poniekąd zabawnie. Wciąż słychać, że ma być merytorycznie i naukowo, a jest skrajnie emocjonalnie. Gdy zaś ktokolwiek próbuje zadać któremuś z lekarskich autorytetów najbardziej nawet rzeczowe, ale sceptyczne lub po prostu niewygodne pytanie, choćby cytując wypowiedzi tego samego lekarza sprzed kilku miesięcy – ochota na dyskusję spada do zera. Sam widziałem, jak dr Szczeklik zablokował twitterowicza, który zapytał go, dlaczego jeszcze nie tak dawno przekonywał, że na pewno wystarczą dwie dawki szczepionki, a teraz przekonuje, że trzecia jest niezbędna. A przecież było to pytanie jak najbardziej zasadne.

Jak zatem łatwo było przewidzieć, gigantyczne emocje wywołał prezydent Andrzej Duda, opowiadając się przeciwko obowiązkowym szczepieniom na covid, głównie w kontekście szczepienia dzieci. Nie chcę tu wchodzić w debatę o meritum, ale trzeba wspomnieć, że szczepienie dzieci wywołuje dużo więcej poważnych wątpliwości niż szczepienie dorosłych. Przede wszystkim z punktu widzenia indywidualnego rachunku potencjalnych korzyści i strat. Podzielam tu opinię głowy państwa, że w przypadku tej konkretnej szczepionki decyzję należy pozostawić rodzicom.

Dość, że prezydenta zaatakowała niemal cała opozycja, sięgając oczywiście wyłącznie po czysto emocjonalny przekaz. Tak naprawdę zaś nie bardzo jest się czym ekscytować. Prezydent zasygnalizował, że będzie wrogiem obowiązku szczepienia, zapewne nie tylko dzieci, na Covid-19. Trzeba podkreślić, że mówimy o tej konkretnej szczepionce, nie o szczepieniach w ogóle, czego uparcie zwolennicy szczepiennego przymusu nie chcą dostrzec. Jednak postawa Andrzeja Dudy nie jest niczym zaskakującym, bo koszty polityczne wprowadzenia takiego obowiązku byłyby dla obozu władzy gigantyczne.

Pan prezydent nie zająknął się jednakże ani słowem o tym, co pocznie w sprawie szykowanego w rządzie projektu nowelizacji specustawy covidowej, która przewiduje nie tylko, że pracodawcy wejdą w posiadanie informacji o szczepieniach pracowników (a co z tymi, którzy nie mają umów o pracę?), ale też, że będą mogli ich wysyłać na urlop bezpłatny w razie braku szczepienia. A więc de facto szantażem finansowym będą mogli swoich pracowników do szczepienia przymusić. Cóż to jest, jeśli nie przepychanie przymusu szczepień kuchennymi drzwiami? Na temat tego projektu milczy jednak nie tylko pan prezydent, lecz również etatowi obrońcy pracowników z Solidarności. Ciekawe dlaczego.

Postawa rządu wobec szczepień jest z gruntu nielogiczna. Jeśli są one tak niezbędne, jak twierdzą rządzący, to powinni wziąć na siebie ciężar ogłoszenia obowiązku i zaakceptować polityczne skutki tegoż, ale też stworzyć porządną, a nie pozorowaną – jak obecny projekt – ustawę o funduszu NOP. Jeśli zaś obowiązku nie ma, to nie można tworzyć mechanizmów, które go de facto wprowadzają, tak jak te zawarte w projekcie Ministerstwa Zdrowia.