Wśród esesmanów najliczniejszą grupę stanowili pracownicy sektora handlu i usług. Jednocześnie wbrew opinii kształtowanej przez aparat goebbelsowskiej propagandy, jakoby SS była formacją ludową, zaledwie 10 proc. stanu osobowego rekrutowało się ze środowisk rolniczych. Równie niedoreprezentowaną grupą była inteligencja. „Czarny zakon" Himmlera był więc na ogół zbieraniną ludzi o wykształceniu podstawowym i drobnomieszczańskim światopoglądzie.

Ta bardzo plebejska formacja odzwierciedlała ducha nazizmu – demagogicznej ideologii skierowanej głównie do mieszkańców małych i średnich miast, stanowiących bazę wyborczą NSDAP. I to do nich najłatwiej trafiała ideologia popularyzowana przez głównego ideologa partii Alfreda Rosenberga i szefa SS Heinricha Himmlera. Obaj byli głęboko przekonani, że na drodze do stworzenia „nowych Niemiec" stoi nie tylko masoneria, komunizm czy Żydzi, ale także chrześcijaństwo. Jak słusznie zauważył niemiecki historyk Peter Longerich, w ideologii Himmlera „Żydzi byli zarówno masonami, jak i komunistami, którzy w taki czy inny sposób stali za intrygami chrześcijaństwa". Na Zjeździe Niemieckich Chłopów w 1935 r. Reichsführer SS zapewniał słuchaczy, że „wspólny i odwieczny wróg, jakim są Żydzi", ponosi odpowiedzialność za „fatalną w skutkach kulturowych" siłową chrystianizację Sasów, za hiszpańską inkwizycję, wojnę trzydziestoletnią, a nawet za mroczne czasy polowań na czarownice. Podczas przemówienia wygłoszonego 9 czerwca 1941 r. do oficerów Luftwaffe w Haus der Flieger stwierdził bez oporów, że eliminacja chrześcijaństwa z Niemiec jest równie ważna, jak każda batalia w tej wojnie, jest to bowiem „bitwa ideologii, taka sama jak bitwa z Hunami w czasie wędrówki ludów czy bitwa w całej Azji Środkowej z islamem, gdzie w grę wchodziła nie tylko religia, ale też starcie ras". Himmler był przekonany, że w „Wielkiej Germanii" nie może być miejsca na religię państwową o „typowo orientalnych cechach". SS miała być awangardą w pokonaniu chrześcijaństwa i przywróceniu starogermańskich wierzeń. Dla szefa Schutzstaffel proces „dechrystianizacji" był tożsamy z „germanizacją".

Jednocześnie ten arogancki burzyciel starego porządku europejskiego przywiązywał ogromną wagę do tego, aby jego ludzie, podobnie jak on sam, wierzyli w Boga, którego nazywał starogermańskim określeniem Waralda – przedwieczny stwórca. Podczas spotkania z wyższymi oficerami marynarki w 1934 r. przekonywał, że ludzie rozumiejący proces selekcji naturalnej i oczyszczenia rasy są „wierzącymi w swojej najgłębszej istocie, ponieważ rozpoznają, że ponad nimi jest nieskończona mądrość".

„Teutonowie – jak podkreślił z naciskiem – mieli to cudowne wyrażenie: Waralda, czyli przedwieczne". Widząc ironiczne uśmiechy na twarzach słuchaczy, dodał: „Możemy się spierać, jak je należy czcić i jak w ziemskich kategoriach może ono zostać rozłożone na kulty i różnorodność wierzeń". Ale Himmler wcale nie chciał różnorodności. Jego marzeniem było ustanowienie jednolitej religii wojowników oddanych ojczyźnie i „wyższej sprawie", takiego nazistowskiego kalifatu, w którym chrześcijaństwo, nauczanie Zaratustry, filozofia Konfucjusza, Buddy i innych wielkich przywódców religijnych zostaną zastąpione jedną doktryną teutońską, która gloryfikuje poświęcenie życia dla ojczyzny. Z tego powodu islam, mimo owych „orientalnych korzeni", wydawał się Himmlerowi religią idealną dla SS i nowej germańskiej rasy. „Mahomet wiedział, że większość ludzi jest strasznie głupia i tchórzliwa – tłumaczył swojemu masażyście Felixowi Kerstenowi. – Dlatego obiecał po dwie piękne kobiety każdemu wojownikowi, który zabije wroga w czasie bitwy. Taki przekaz rozumie każdy żołnierz. Wiedząc, że czeka go tak cudowna nagroda po śmierci, nie będzie się bał entuzjastycznie oddać życie w walce. Możesz to nazwać prymitywnym myśleniem i śmiać się z tego, lecz jest w tym głęboka mądrość. Religia musi przemawiać do ludzi ich własnym językiem".