Oficerowie amerykańskiego wywiadu wojskowego żartowali, że baron Hiroshi Oshima, od 1939 r. japoński ambasador w Berlinie, powinien dostać wysokie odznaczenie za swój wkład w pokonanie III Rzeszy. Oshima, wielki germanofil, syn byłego japońskiego ministra wojny, był osobą bardzo chętnie przyjmowaną przez Hitlera i innych niemieckich prominentów. Wódz III Rzeszy często mu się zwierzał ze swoich najtajniejszych sekretów. Oshima cytował później Hitlera słowo w słowo w depeszach wysyłanych do MSZ w Tokio. Depesze te były przechwytywane przez amerykańską stację nasłuchową w Asmarze. Odczytywanie tych dokumentów nie stanowiło żadnego problemu, bo Amerykanie złamali kilka lat wcześniej japoński szyfr dyplomatyczny. 4 września 1944 r. Oshima relacjonował w swojej depeszy spotkanie z Hitlerem, który był tego dnia w zaskakująco dobrym nastroju. Przekonywał, że wkrótce uda mu się ustabilizować front zachodni i zebrać siły na „ofensywę na wielką skalę na Zachodzie".
Führer zwierzył się, że jego sztabowcy pracują nad planem tej ofensywy. Nadano jej kryptonim „Wach am Rhein" („Straż na Renie") i wstępnie ustalono, że ruszy ona w listopadzie (później przesunięto jej datę na 16 grudnia). Amerykański radiowywiad zrobił z tą depeszą Oshimy to samo co z poprzednimi – zamieścił w raporcie rozesłanym do kilkunastu wojskowych i cywilnych oficjeli, w tym do sztabu gen. Dwighta Eisenhowera, naczelnego dowódcy alianckich sił ekspedycyjnych w Europie (SHAEF). Mimo to, gdy 16 grudnia 1944 r. niemiecka ofensywa przerwała front w Ardenach, wszystkie alianckie sztaby sprawiały wrażenie totalnie zaskoczonych.
Widmowy front
12 grudnia 1944 r. niemieccy marszałkowie i generałowie przybywali do zamku Ziegenberg pod Frankfurtem. Rozkaz Führera nakazywał stawić się tam bez adiutantów. Nie wyjaśniał celu tej narady, więc wielu zaproszonych dowódców mogło się obawiać, że po stawieniu się na miejscu zostaną aresztowani i posądzeni o udział w zamachu z 20 lipca. Po przybyciu na miejsce musieli zdawać esesmanom broń osobistą i teczki. Potem oddać w szatni płaszcze i czapki. Wyprowadzano ich następnie na dwór, gdzie szli w marznącym deszczu i błocie, pomiędzy szpalerami esesmanów i gestapowców, do autobusów. Autobusy woziły ich przez pół godziny po okolicy, przejeżdżając po kilka razy wokół jednego miejsca. W końcu dotarły do celu: do Orlego Gniazda, kwatery dowodzenia, z której Hitler kierował inwazją na Francję w 1940 r. Generałów i marszałków usadzono w sali konferencyjnej w bunkrze. W pewnym momencie do sali wszedł Führer. Przez godzinę mówił w chaotyczny sposób (zapewne pod wpływem mieszaniny narkotyków i leków, które przyjmował w hurtowych ilościach), aż w końcu w teatralny sposób oświadczył: „Podjąłem wielką decyzję. Rozpocznę ofensywę na Zachodzie! Uderzymy tutaj – w Ardenach! (...) Ta bitwa zdecyduje, czy Niemcy przeżyją, czy umrą!". Ta bitwa miała się rozpocząć za mniej niż 80 godzin, a zapewne znaczna większość obecnych na sali dowódców była do niej sceptycznie nastawiona. Żaden z nich nie zgłosił jednak swoich obiekcji.
To, że Hitler mógł w ogóle myśleć o „rozstrzygającej ofensywie" na froncie zachodnim, było wynikiem „serii niefortunnych wypadków" z lata 1944 r. Najpierw Stalin zatrzymał tuż przed Warszawą centralny odcinek frontu wschodniego i pozwolił feldmarszałkowi Walterowi Modelowi na załatanie gigantycznej dziury wybitej w nim w wyniku operacji „Bagration". Model jednocześnie zebrał na Linii Zygfryda pobite niemieckie jednostki uciekające z Francji, uzupełnił je marynarzami z okrętów bezczynnie stojących w portach i obsługą techniczną z lotnisk. We wrześniu impet alianckiej ofensywy mocno wyhamował, bo zaczęły się ujawniać ich poważne problemy logistyczne. Czołgi generała Pattona stały w Lotaryngii, bo paliwo przekierowano na potrzeby idiotycznie zaplanowanej przez marszałka Montgomery'ego operacji „Market Garden" w Holandii. Niekompetencja Montgomery'ego opóźniła też oczyszczenie z Niemców ujścia Skaldy, czyli szlaku wodnego do Antwerpii – wielkiego i niezniszczonego portu, który mógł ożywić aliancki łańcuch logistyczny. Niemiecka obrona na froncie zachodnim zyskała więc bezcenny czas, który pozwolił jej okrzepnąć, o czym szybko przekonali się amerykańscy żołnierze zaangażowani w krwawe walki o Akwizgran i Las Huertgen.
Niemiecki żołnierz mijający płonącą amerykańską półgąsienicę. Ardeny, 17 grudnia 1944 r.