– Koncern Norylski Nikiel rozciągnął swój zarząd na część terytorium Rosji. A przecież półwysep Tajmyr to nie jest fabryka zarządzana przez Władimira Potanina i jego spółki. Coś z tym trzeba zrobić – powiedział o najnowszym skandalu redaktor naczelny niezależnej „Nowej Gaziety" Dmitrij Muratow.
29 maja w Norylsku na Tajmyrze pękł zbiornik z paliwem, należący do spółki Norylskiego Niklu, wylewając 20 tys. ton paliwa do okolicznych rzek. W niecały miesiąc później działacze Greenpeace wykryli, że kolejna fabryka koncernu wylewa skażoną wodę wprost do tundry.
Gdy na miejsce przyjechali prokuratorzy, robotnicy zmiażdżyli ich samochód traktorem.
– Norylsk to miasto, którego praktycznie jedyną łącznością ze światem jest lotnictwo. A miejscowe lotnisko należy do koncernu – powiedział „Rzeczpospolitej" współpracownik rosyjskiego Greenpeace zajmujący się problemami Arktyki Iwan Błokow. Co to oznacza, przekonała się w sobotę grupa dziennikarzy i niezależnych działaczy. Chcieli wywieźć do Moskwy zebrane na miejscu próbki wody i gruntu z rejonu majowej katastrofy ekologicznej zbiornika z paliwem. Na lotnisku ochroniarze koncernu odebrali im próbki, stwierdziwszy, że to czysta woda, dlatego nie ma po co wieźć jej do stolicy, a i tak na wywiezienie konieczna byłaby zgoda szefostwa koncernu.
– Cóż, Norylski Nikiel sam pretenduje do kontrolowania miasta – stwierdził Błokow. Władze centralne starają się w to nie ingerować. Jak powiedział „Rzeczpospolitej" jeden z rosyjskich dziennikarzy znających miasto, „zdumiewająca jest tam ścisła współpraca miejscowej policji z dyrekcją koncernu". Na razie najbardziej poszkodowana od takiej współpracy jest polarna przyroda, bezlitośnie eksploatowana przez koncern, który jest odpowiedzialny za 7–8 proc. zanieczyszczeń w Rosji w skali roku.