Głos Polski za ponownym włączeniem Rosji do prac Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy wywołał niemałe oburzenie w kręgach politycznych i publicystycznych. Politycy opozycji zarzucają Prawu i Sprawiedliwości, że po kryjomu próbuje się dogadać z Kremlem. Roman Kuźniar w rozmowie z Onetem twierdzi, że „oczywiście powinniśmy sprzeciwiać się tej deklaracji". I nawet Witold Waszczykowski retorycznie pyta, czy może polski rząd ma jakąś nową strategię przyjaźni wobec Rosji, o której nie poinformował obywateli.
Zasadne wątpliwości
Głosy te nie zaskakują, ale też są w pełni uprawnione. Motywy polskiego rządu są bowiem co najmniej niejasne, a biorąc pod uwagę choćby kulisy afery taśmowej, do dziś nie wiadomo, jakie relacje łączą wysokich polskich urzędników państwowych z Moskwą. Ponadto, jeżeli prawdziwe są spekulacje, że w zamian za głos poparcia Warszawa uzyskała spotkanie dotyczące wraku samolotu Tu-154, należy powątpiewać w nasze zdolności do prowadzenia poważnej dyplomacji. Krótko mówiąc, jeżeli w przyszłości stosunki z Rosją miałyby zostać odmrożone, obecna władza byłaby ostatnią, która może tego dokonać w sposób odpowiedzialny i godny zaufania.
Co więcej, Rosja nie jest państwem demokratycznym, zaanektowała terytorium innego państwa i wspiera separatystów, którzy prowadzą na jego terytorium regularny konflikt zbrojny. Dlaczego więc akurat na forum Rady Europy – instytucji, która zajmuje się prawami człowieka, praworządnością i demokracją – powinno się dopuszczać do głosu podobne państwo? Czy da się pogodzić głosowanie za przywróceniem głosu takiemu państwu z deklarowanym przywiązaniem do wartości zachodnich? To wcale nie są bezzasadne pytania.
Realpolitik
Niemniej jest i druga strona medalu. Mając w pamięci, że Rosja złamała prawo międzynarodowe, a prorosyjskie skłonności polskich władz są co najmniej podejrzane, należy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że Polska nie może sobie pozwolić na nieutrzymywanie relacji z Rosją. Co prawda relacje te zamrożone są już od wielu lat, toteż ten stan rzeczy zdaje się już nikomu nie przeszkadzać, ale nie powinno nas to utwierdzać w przekonaniu, że obraliśmy słuszny kierunek. Rosja jest bowiem największym terytorialnie sąsiadem Polski, jednym z większych partnerów handlowych i jedynym państwem w regionie, które dysponuje arsenałem atomowym. Stawianie na izolację państwa o takim potencjale, w dodatku w sytuacji, gdy wszystkie duże państwa europejskie z Kremlem normalnie prowadzą interesy, jest w najlepszym razie świadectwem złego rozpoznania sytuacji międzynarodowej.
Należy wyraźnie podkreślić, że rolą Warszawy nie powinno być głośne recenzowanie zachowań innych państw – w tym Rosji – na arenie międzynarodowej. Choć naturalnie odruch moralny podpowiada, że powinno to być naszym obowiązkiem (jak na ironię sami nie lubimy, gdy ktoś wtrąca się do naszej „suwerenności"). Jednak naczelnym zadaniem Polski – jako państwa średniego ze wszystkimi tego konsekwencjami – powinno być podtrzymywanie dialogu ze wszystkimi krajami w najbliższym regionie. Zarówno z tymi, które uważamy za przyjaciół, jak tymi, które uważamy za potencjalne zagrożenie. Polska jest bowiem zbyt małym państwem, aby mocarstwom stawiać warunki i kazać im zmieniać swoją politykę. Kiedy robimy to samodzielnie, szkodzimy jedynie własnym interesom i zamykamy sobie kanały dialogu na przyszłość. Kiedy jednak nakłaniamy do podobnych przedsięwzięć inne państwa – najczęściej także niegrzeszące potencjałem ekonomicznym i wojskowym – jest to już zachowanie nieodpowiedzialne i potencjalnie bardzo niebezpieczne dla regionalnej stabilności. Stabilności, która jest warunkiem sine qua non rozwoju i przetrwania państwa polskiego.