Współczesne media: Kłamstwo oswojone

Być może wojna informacyjna prędzej czy później się skończy. Ale raz utracone dziewictwo walczących w niej mediów będzie już nie do odzyskania – ubolewa aktywista Stowarzyszenia Wolnego Słowa.

Aktualizacja: 23.01.2017 22:51 Publikacja: 22.01.2017 18:59

Donald Trump patrzy na media ze sceptycyzmem i nie ma ich za „obrońców prawdy”. Niestety, niebezpods

Donald Trump patrzy na media ze sceptycyzmem i nie ma ich za „obrońców prawdy”. Niestety, niebezpodstawnie.

Foto: PAP/EPA

Dwa lata temu, w październiku 2014 roku, największy publiczny kanał w Niemczech – ARD – przeprosił telewidzów za stronnicze i nierzetelne informowanie o konflikcie zbrojnym na Ukrainie przez ostatnie miesiące. Thomas Roth prowadzący wieczorny program informacyjny „Tagestheme" (Tematy dnia) pokajał się na wizji za dezinformację i obiecał poprawę. Demokracja się obroniła; pomimo chwilowych zakłóceń przywrócono ważny fragment katalogu „europejskich wartości" – prawo do rzetelnej informacji. Powiało optymizmem.

Ale później, przez kolejne lata, aż do dziś było już tylko gorzej; infekcja kłamstwa rozprzestrzeniła się po całym dziennikarskim świecie Europy, poza rosyjską objęła wszelką inną polityczną tematykę i dotarła też za ocean. Tylko teraz nikt już za nic nie przeprasza.

Ta niemiecka, incydentalna – jak wtedy sądzono – wpadka szanowanego nadawcy telewizyjnego powinna sprawić, że wszyscy obrońcy wolnego słowa dostrzegą czerwone światło ostrzegawcze. Nie dostrzegli – bo dezinformacja wprawdzie miała miejsce, ale przecież w słusznej sprawie potępienia działań agresywnej Rosji przeciw Ukrainie. I nie trzeba było długo czekać, by się okazało, że rozpowszechnianie nieprawdziwych lub stronniczych informacji jest dopuszczalne w każdej słusznej sprawie.

Nielubiana przez niemiecki prasowy mainstream partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) wyłączyła z obsługi swej konferencji w Koblencji wszystkie media rozpowszechniające nieprawdziwe informacje. Wśród nich znalazły się tak szacowne tytuły, jak gazeta „Frankfurter Allgemeine Zeitung" i tygodnik „Der Spiegel". Wykluczono też wszystkich niemieckich nadawców publicznych. Politycy tej partii uznali, że wolność prasy oznacza również odmowę zapraszania do obsługi tych mediów, które po prostu kłamią. No, ale przecież AfL to partia populistyczna, wroga imigrantom i tak dalej...

Również prezydent elekt Donald Trump nie miał szczęścia do prasy podczas całej swej kampanii wyborczej, a już szczególnie po jej zwycięskim dla niego zakończeniu. Podczas konferencji prasowej, już po wygranej w wyborach, z właściwą sobie bezpośredniością zarzucił telewizji CNN rozpowszechnianie kłamliwych doniesień i odmówił odpowiedzi na pytania jednego z jej dziennikarzy.

W tej światowej antytrumpowej orkiestrze zagrała też BBC, wzór rzetelności i medialnej prawdy od zawsze. BBC, której znakiem rozpoznawczym było kiedyś hasło: „nadajemy wiadomości dobre czy złe, ale zawsze prawdziwe", właśnie wyemitowała film, jakoby dokumentalny, o hakach na Trumpa, jakie ma posiadać Kreml, choć dowodów na to nie ma żadnych. No, ale Trump to przecież populista, który niesłusznie wygrał wybory prezydenckie...

Tak to małe kłamstewka niemieckiej państwowej telewizji ARD sprzed dwóch lat o wydarzeniach na Ukrainie wezbrały rzeką kłamstw, która wkrótce może zatopić cały dotychczasowy ład medialny, jeśli taki jeszcze istnieje.

Oczywiście, od czasu do czasu, jak wyrzut sumienia, pojawiają się w prasie próby tłumaczenia tych dziwnych, medialnych praktyk. Najłatwiej to przychodzi w przypadku bieżącego konfliktu z Rosją. Mamy oto do czynienia z wojną informacyjną Kremla, będącą tylko elementem „wojny hybrydowej", która to wojna jest z kolei tylko fragmentem agresywnej, imperialnej polityki Putina wobec całego świata zachodniego. I trzeba dać mu odpór. Tylko że ta rzeczywista wojna informacyjna, jeśli nie przerodzi się w ogólnoświatowy pożar, prędzej czy później się skończy. Ale raz utracone dziewictwo walczących w niej mediów będzie już nie do odzyskania.

Ten dość ponury spektakl, jaki trwa w zachodnich mediach z okazji amerykańskich wyborów i nadchodzącej serii wyborów w krajach Europy, jest szczególnie przykry dla tych ludzi w Polsce, którzy najlepsze lata swego życia spędzili w jakichś piwnicach, kręcąc korbami powielaczy, kolportując podziemne wydawnictwa, szarpiąc się z komuną i jej zakłamaniem. W późnym Peerelu najbardziej bowiem dolegliwe było wszechogarniające kłamstwo „realnego socjalizmu" i ono właśnie nagoniło najwięcej młodych ludzi do podziemia. W wolnej Polsce miało być inaczej, miało być tak, jak wyobrażano sobie, że jest na Zachodzie. Tam prasa nie kłamie, każdy głos jest słyszany, upowszechniane są wszelkie opinie, a całość systemu przekazu reguluje mechanizm rynkowy. Miało być pięknie. Ale nie jest.

Tylko bardzo młodzi i bardzo naiwni ludzie mogli wierzyć, że istnieją systemy, które nie potrzebują się posługiwać kłamstwem w żadnej postaci. Usprawiedliwia ich to, że dorastali w kraju izolowanym od realnego świata, w systemie, którego kłamstwo było podstawą; prostackie i ordynarne. Dziś, już dorośli, wybierają polityków, których najczęściej fałszywy wizerunek tworzą wyspecjalizowane firmy public relations, poddają się działaniu reklamy, której zasadą jest, delikatnie mówiąc, nieprawda i pilnują się, by nie podpaść pod paragraf politycznej poprawności, która zakłamuje i język, i rzeczywistość. Żyją w demokratycznym, łagodnym świecie kłamstwa eleganckiego i niekiedy finezyjnego, w świecie kłamstwa oswojonego. I już się nie buntują. Ale dawnych złudzeń żal.

Autor jest jednym ze współzałożycieli Stowarzyszenia Wolnego Słowa, organizacji skupiającej byłych działaczy opozycji demokratycznej w PRL i solidarnościowego podziemia.

Dwa lata temu, w październiku 2014 roku, największy publiczny kanał w Niemczech – ARD – przeprosił telewidzów za stronnicze i nierzetelne informowanie o konflikcie zbrojnym na Ukrainie przez ostatnie miesiące. Thomas Roth prowadzący wieczorny program informacyjny „Tagestheme" (Tematy dnia) pokajał się na wizji za dezinformację i obiecał poprawę. Demokracja się obroniła; pomimo chwilowych zakłóceń przywrócono ważny fragment katalogu „europejskich wartości" – prawo do rzetelnej informacji. Powiało optymizmem.

Ale później, przez kolejne lata, aż do dziś było już tylko gorzej; infekcja kłamstwa rozprzestrzeniła się po całym dziennikarskim świecie Europy, poza rosyjską objęła wszelką inną polityczną tematykę i dotarła też za ocean. Tylko teraz nikt już za nic nie przeprasza.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Waga nieważnych wyborów
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?