W polemice toczonej na przełomie ubiegłego i tego roku na łamach „Rzeczpospolitej" między jej redaktorem naczelnym Bogusławem Chrabotą a wiceministrem rodziny, pracy i polityki społecznej Bartoszem Marczukiem przykuwa uwagę słowo „jałmużna". Sposób, w jaki obaj polemiści je rozumieją, i kontekst, w jakim go używają, budzi niepokój. Jest jednym z wielu znaków, że sens jałmużny w dzisiejszej Polsce ulega zatarciu, a samo pojęcie traci swe pierwotne znaczenie, stając się stopniowo zaprzeczeniem jego pierwotnej treści.
To niedobrze. Jest to szczególnie przykre w kraju, w którym chrześcijanie – przynajmniej deklaratywnie – stanowią zdecydowaną większość. Jezus w Kazaniu na górze, wskazywanym często jako programowe dla Jego wyznawców, jałmużnę wymienił jako pierwszy (obok modlitwy i postu) element kształtowania postawy duchowej zgodnej z Jego nauczaniem.
Zarówno redaktor Chrabota, jak i minister Marczuk używają słowa „jałmużna" jako pojęcia nacechowanego negatywnie. „Czy stać nas na to, że za tę niemal jałmużnę ryzykuje się dezaktywację zawodową kobiet?" – pyta naczelny „Rzeczpospolitej" i wylicza, że „500 złotych dla wychowującej dwójkę dzieci pary gdzieś z obrzeży wielkich miast, której wspólny dochód wynosi około 2000 złotych, stanowi naprawdę niewiele więcej niż jałmużna", dodając śmiało „nie boję się tego słowa". Przedstawiciel rządu stwierdza, że przywołany termin „wręcz parzy", i zapewnia gorąco, że „nie może jałmużną być program, który realizuje wspólnotowe, republikańskie cele, przywraca Polakom godność, wiarę we własne państwo oraz wzmacnia podmiotowość rodzin".
Deprecjacja pojęcia „jałmużna" nie jest zjawiskiem nowym. Od dawna dość powszechne jest używanie tego terminu na określenie czegoś poniżającego, obraźliwego, kojarzonego z pogardą i – również umieszczaną w kontekście negatywnym – litością. Proszenie o jałmużnę uważane jest za coś wstydliwego, a zbyt niska płaca niejednokrotnie jest opatrywana właśnie taką nazwą. Nie należy do dobrego tonu zadowalanie się jałmużną. Ktoś, kto żyje z jałmużny, nie zasługuje na szacunek. Pozytywnych konotacji nie ma również dawca jałmużny, kojarzony raczej ze skąpym pracodawcą albo z kimś, kto rzuca potrzebującym ochłapy, niż z wielkodusznym dobroczyńcą zasługującym na docenienie i naśladownictwo. Można odnieść wrażenie, że z triady jałmużna – modlitwa – post pierwszy element został po cichu wyeliminowany lub przynajmniej zmarginalizowany. Jest to sprzeczne z praktyką pierwszych chrześcijan, o czym można się przekonać, np. czytając historie Korneliusza lub Tabity w Dziejach Apostolskich.
W tym kontekście przypomnieć trzeba, że Kościół katolicki nigdy nie zrezygnował z praktyki jałmużny ani nie obniżył w żaden sposób jej rangi w życiu wyznawców Chrystusa. Wręcz przeciwnie, podejmuje starania, aby o niej przypominać, dowartościowywać i wskazywać, jaki jest jej sens we współczesnym świecie. Widać to m.in. w aktywności papieży.