Czytaj także: Słodkie dwa miliardy z możliwego podatku
Coca–Cola prognozuje, że wszystkie napoje bezalkoholowe podrożeją średnio o 30 proc., a te objęte opłatami (czyli słodzone) podrożeją co najmniej o połowę. – W przypadku najtańszych marek przewidujemy wzrost cen nawet o 100 proc. – mówi Izabela Morawska z biura prasowego Coca-Coli. Najwięksi gracze powołali grupy robocze, które wymyślają strategie. W grę wchodzi brak reakcji w nadziei, że klienci zaakceptują wyższe ceny, zmniejszenie zawartości cukru, zmniejszenie objętości butelek.
Polskie firmy ucierpią
Analitycy sprzedaży, z którymi rozmawiała „Rzeczpospolita", twierdzą, że zdaniem największych producentów podatek dotknie mocniej polskich wytwórców tańszych wyrobów, w tym marek własnych sieci handlowych. – Międzynarodowe koncerny, jak Coca-Cola czy Pepsi, będą miały łatwiej. Mierzyły się już z tym tematem na innych rynkach, od Francji po Meksyk. Nawet tak duże polskie firmy jak Maspex będą miały trudniej, nie mają w tym doświadczenia – mówi redakcji analityk rynku napojów.
Czytaj także: Podatek od cukru działa. Zmniejsza sprzedaż słodzonych napojów
Biznes protestuje przeciwko pomysłowi rządu. – Poważnie wzrosną ceny, a my jako producenci musimy się w tym odnaleźć. Uważam, że taki proces powinien być wdrażany co najmniej trzy lata – mówi Wiesław Włodarski, prezes firmy FoodCare. Na szybkie tempo procedowania ustawy zwraca też uwagę Maspex. – Dostosowanie się firm do nowych przepisów w tak krótkim terminie nie będzie możliwe – mówi Dorota Liszka, rzeczniczka Maspexu. Firmy potrzebują czasu na przygotowanie systemu IT, finansów, produkcji, a także – renegocjację kontraktów z sieciami handlowymi.
Eksperci podatkowi są zdania, że wpływy podatkowe początkowo mogą wzrosnąć, ale ta opłata ma charakter sankcyjny dla firm. – Ciężar wydatku nie zmniejszy podstawy opodatkowania podatkiem dochodowym przedsiębiorstwa – mówi Dariusz Gałązka, partner w firmie doradczej Grant Thornton. Producenci nie dadzą rady przerzucić całości kosztów na konsumentów. Ekspert wskazuje, że prozdrowotne pobudki rządu mogą mieć drugie finansowe dno, bo wpływy poprawią kondycję budżetu. – Nałożenie dodatkowych opłat może służyć ukrywaniu braków budżetu związanych z mniejszymi wpływami, które miały być pokryte ze zniesienia limitu ZUS. Tego źródła nie ma, a rząd planuje budżet bez deficytu i wydatki są sztywne, poszukiwane są więc inne źródła, które uchronią rząd przed koniecznością cięcia wydatków, co w okresie wyborczym nie byłoby na rękę rządzącym – tłumaczy Gałązka.