Jakie jest główne wyzwanie, przed jakim staje Joe Biden?
Napięcia rasowe. Są złożone. W ostatnim roku na ulice wyszły zasadniczo dwie grupy społeczne. Po pierwsze kolorowi, dla których zabójstwo George'a Floyda okazało się zapłonem protestów przeciwko nierównemu traktowaniu osób pochodzenia latynoskiego czy Afroamerykanów. Ale nad tłumem, który zajął Kongres, powiewały flagi Konfederacji: to był z kolei sygnał głębokiego poczucia niesprawiedliwości u białej klasy robotniczej, która odnosi wrażenie, że całą korzyść z globalizacji zgarnęły elity. W Trumpie widzą obrońcę interesów, nawet jeśli jako prezydent niewiele dla niej zrobił, a sam opływał w luksusy. Biden będzie chciał wyjść naprzeciw tym dwóm grupom, tworząc miejsca pracy, szanse na poprawę poziomu życia. Bezrobocie w Ameryce, szczególnie długoterminowe, nierejestrowane, bo dotykające osób, które przestały szukać zajęcia, nigdy nie było tak wysokie od Wielkiego Kryzysu lat 30.
To będzie próba powtórzenia New Dealu Franklina D. Roosevelta, skierowania Ameryki na tory europejskiego państwa socjalnego?
Nikt w administracji Bidena nie użyje takich terminów, liberalna Ameryka ma do nich awersję. Ale też od II wojny światowej kraj nigdy nie był tak zadłużony: to już 21,5 biliona dolarów zobowiązań, niemal 100 proc. PKB. Prezydent będzie więc musiał być bardzo selektywny, gdy idzie o rozbudowę polityki socjalnej. Jego celem będzie przekształcenie obecnego kryzysu, który przybrał formę litery „K", w literę „V". O ile część społeczeństwa przeżywa z powodu pandemii dramat, to jednocześnie indeksy giełdowe biją rekordy, bo część firm przez lockdown zdołała radykalnie ograniczyć koszty i stała się bardzo zyskowna. Teraz chodzi więc o to, aby ta dolna noga litery „K" poszła w górę, aby przegrani pandemii odzyskali nadzieję.
Biden poradzi sobie z pandemią?