Tomasz K., od 18 lat odsiadujący w więzieniu wyrok za brutalny gwałt i głośne morderstwo w podwrocławskich Miłoszycach, jest niewinny. To nie on był oprawcą 15-letniej Małgosi. Prokuratura właśnie przyznała, że oskarżała o tę zbrodnię niewinnego człowieka. Lada dzień do Sądu Najwyższego ma trafić wniosek o uniewinnienie Tomasza K. Gdzie był błąd?
W sylwestrową noc 1996 r. doszło do gwałtu i zabójstwa. Sprawcy nie udawało się namierzyć.
Prokuratura i policja były pod dużą presją. Ktoś zasugerował oficerowi CBŚ, że sprawcą może być Tomasz K. z Wrocławia. Miał 21 lat. Niekarany, skończył szkołę specjalną. Wyglądem przypominał mężczyznę z portretu pamięciowego. Zgodził się na pobranie krwi i swojego zapachu. Ekspertyzy jedna po drugiej wskazywały na niego. Ślady zębów na ciele ofiary też miały należeć do niego. Nie wiadomo tylko, jak znalazł się w sylwestra w Miłoszycach. Nikt go tam nie widział. Dwanaście osób dało mu alibi. Według ich zeznań w czasie, gdy dokonywano zbrodni, Tomasz był w domu we Wrocławiu. Prokuratura odgrażała się, że oskarży je o składanie fałszywych zeznań. W maju 2000 r. Tomasz K. został aresztowany, a w 2004 r. skazany na 25 lat więzienia. Dziś pojawia się wniosek o uniewinnienie. Takie wnioski traktowane są jako porażka śledczych. To niejedyny problem. Wyroki uniewinniające pociągają bowiem za sobą finansowe konsekwencje dla państwa. Tylko w 2017 r. zapłaciliśmy blisko 0,5 mln zł odszkodowań za niesłuszne skazania. Ponad dwa razy tyle kosztowały nas zadośćuczynienia.
– Państwo nie może oszczędzać na krzywdzie obywateli – uważa adwokat Jan Kościński. Przyznaje, że pomyłki wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania mogą się zdarzyć. Najważniejsze, by było ich jak najmniej.