Prezydent czekał sześć dni od wybuchu manifestacji i strajków z przedstawieniem za pośrednictwem premiera Edouarda Philippe'a założeń najważniejszej reformy, jaka ma zostać przeprowadzona za jego pierwszej kadencji. Gdy okazało się, że propozycjom zasadniczo sprzeciwia się tylko skrajna prawica Zjednoczenia Narodowego i skrajna lewica Jeana-Luca Melenchona, a także reprezentujące tylko niewielką część pracowników związki zawodowe, zdecydował się na dość ambitny plan.
– To jest reforma, która powinna zostać wprowadzona 20 lat temu. Każdy, kto myśli rozsądnie, kto nie jest radykałem, nie może się z nią nie zgodzić – mówi „Rzeczpospolitej" Guy Sorman, znany francuski politolog.
Dziedzictwo FPK
Fundamentem zmian ma być likwidacja 42 branżowych reżimów emerytalnych.
– Większość z nich powstała w pierwszych dekadach po drugiej wojnie, gdy Francuska Partia Komunistyczna (FPK) miała poparcie nawet 1/3 wyborców i żaden rząd nie śmiał sprzeciwiać się jej żądaniom socjalnym. Ale i później kolejni prezydenci nie mieli odwagi cofnąć tych przywilejów. Zdobył się na to dopiero Macron – podkreśla Sorman.
Nowy system zakłada, że każdy Francuz przez swoje życie zawodowe będzie zbierał punkty odpowiadające ilości przepracowanych dni. Pozwolą mu one przejść na emeryturę, tak jak to było do tej pory, już w wieku 62 lat. Ale nie będzie to emerytura pełna. Ta zostanie wypłacona dopiero po osiągnięciu wieku zapewniającego równowagę finansową systemu emerytalnego. W tej chwili wynosi on 64 lata.