Tuż przed poniedziałkowym spotkaniem czwórki normandzkiej w sprawie Ukrainy szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas zapowiedział, że nie spodziewa się, aby na szczycie UE za kilka dni dojść miało do złagodzenia sankcji nałożonych po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie. Oznacza to, że Berlin nie liczy na żaden przełom po wznowieniu rozmów w ramach tzw. formatu normandzkiego z udziałem Rosji, Ukrainy, Niemiec i Francji.
To, co mówi Heiko Mass, polityk SPD, tradycyjnie prorosyjskiej, jest w gruncie rzeczy powtórzeniem stanowiska kanclerz Angeli Merkel (CDU). Doprowadziły do tego agresywne działania Rosji na Ukrainie. Ułatwia to Angeli Merkel kontakty z Władimirem Putinem.
– Można przyjąć, że Berlin dysponuje obecnie swego rodzaju dźwignią wobec Moskwy w postaci możliwości nacisku politycznego – mówi „Rzeczpospolitej" Josef Janning z European Council on Foreign Relations.
Jego zdaniem niemiecko-rosyjskie partnerstwo gazowe sprawia, że to Rosja jest w większym stopniu uzależniona od Niemiec niż na odwrót. Przede wszystkim dlatego, że Moskwa nie ma praktycznie alternatywy dla gospodarczej i geopolitycznej współpracy z Europą. Z wielu powodów Chiny nie wchodzą w grę, przynajmniej w dłuższej perspektywie.
– Nie podpisano jeszcze ostatecznych umów dotyczących zakupu przez partnerów na zachodzie rosyjskiego gazu transportowanego przez Nord Stream 2 – przypomina mówi „Rzeczpospolitej" jeden z niemieckich dyplomatów w Berlinie. Wiele zależy tu od czynników politycznych.