"Rzeczpospolita": Prezydent Andrzej Duda przedstawił projekt ustawy obniżającej wiek emerytalny. Martwi się pan o stan finansów publicznych?
Mirosław Gronicki: Na razie nie ma się czym martwić. Mamy zagrywkę związaną z kampanią wyborczą przed październikowym głosowaniem. Prezydent podpisał się pod projektem. Zaznaczam – projektem, a nie ustawą. Jeśli faktycznie taki dokument przejdzie przez parlament – w co wątpię w obecnej sytuacji – to będę się martwić. Na razie nie ma takiej potrzeby, bo od tego może tylko rozboleć głowa.
Załóżmy jednak, że taki projekt wchodzi w życie. Czy straszenie jego kosztem, wynoszącym setki miliardów złotych, jest uzasadnione?
Przede wszystkim uważam, że zmiana obniżająca wiek przechodzenia na emeryturę jest zupełnie niepotrzebna. Wprowadzone w 2012 r. podwyższenie tego wieku było bardzo łagodne i rozciągnięte w czasie. Nie rozumiem demonizowania tej zmiany – zresztą całkowicie uzasadnionej wydłużającą się średnią długością życia Polaków. Suma kosztów – 400 miliardów złotych – którą podał rzecznik rządu, też jest dla mnie zupełnie niejasna. Nie wiadomo, czy chodzi o koszty roczne, dziesięcioletnie, czy może rozłożone na nieskończoność. Nie lubię rzucania tego typu liczb wziętych znikąd, bo to podważa wiarygodność krytyki.
Jakie więc według pana może być obciążenie dla finansów publicznych po cofnięciu zmian emerytalnych?
Wystarczy popatrzeć na planowane korzyści ze stopniowego podnoszenia wieku uprawniającego do świadczenia i odwrócić ten trend, wtedy zobaczymy koszty. Moim zdaniem korzyści z wprowadzenia wyższego wieku emerytalnego są znaczące, ale w bardzo długim okresie. Początkowo ta korzyść jest niewielka. Ponieważ jesteśmy obecnie na samym początku procesu podnoszenia wieku emerytalnego, wynikające z tego korzyści dla finansów publicznych są na razie niewielkie. Zatem ewentualne odwrócenie zmian także będzie się wiązało z niewielkimi kosztami.