Sytuacja po ogłoszeniu treści pytań konstytucyjnych, na które mają odpowiedzieć obywatele w planowanym przez prezydenta Andrzeja Dudę referendum, przypominała tę, gdy do pokoju, w którym siedzą dorośli, wpadnie dziecko i powie coś nieprawdopodobnie głupiego. Goście patrzą po sobie, nie chcą zrobić przykrości rodzicom dziecka, więc nie chcą komentować, a zażenowani rodzice za bardzo nie wiedzą, jak zareagować. Zapada kłopotliwa cisza.
Próżno znaleźć komentatora, który pochwaliłby zaproponowane przez prezydenta pytania. Nagle okazuje się, że sam pomysł Andrzeja Dudy na organizację referendum wcale nie był aż tak fatalny, jeśli porównamy go z treścią pytań.
Złośliwi sugerują, że sam prezydent miał być rozczarowany propozycjami swoich współpracowników. Coś w tym jest, bo Andrzej Duda nie przedstawił pytań, a przywilej ten odstąpił towarzyszącemu mu na konferencji wiceszefowi kancelarii, który pilotuje ten temat.
Entuzjazmu trudno też szukać wśród posłów partii rządzącej. Nie jest przypadkiem, że w głównym wydaniu „Wiadomości" TVP nie było materiału na temat – obiektywnie – istotny.
Problem pytań sprowadza się do dwóch zasadniczych kwestii. Niewiele dotyczy spraw ustrojowych, np. jak rozstrzygnąć spór kompetencyjny między rządem a prezydentem, jak umocować Trybunał Konstytucyjny, uporządkować sądownictwo.