– Przemysł zbrojeniowy jest niebezpieczny, zdarzają się incydenty. (...) Ale sześć eksplozji w ciągu dwóch lat (właściwie roku i dwóch miesięcy – przyp. red.) to już zbyt podejrzane – powiedział były bułgarski minister obrony Todor Tagarew.
Siedem lat temu wyleciał w powietrze czeski skład amunicji we Vrbeticach. Teraz okazało się, że eksplodowała tam amunicja zakupiona przez bułgarskiego handlarza bronią Emiliana Gebrewa, przeznaczona dla armii ukraińskiej. Czeski premier Andrej Babiš poinformował, że była ona już opłacona. Wicepremier Jan Hamáček powiedział, że do eksplozji miało dojść w trakcie transportu pocisków, na terenie Bułgarii. Eksperci w to nie uwierzyli i zaczęli się przyglądać Bułgarii.
A tam od lutego 2014 roku do kwietnia 2015 roku doszło do wybuchów w siedmiu fabrykach produkujących amunicję i ich składach. W serii katastrof zginęło 17 osób, a kilkadziesiąt zostało rannych. Wylatywało w powietrze wszystko: od magazynów ładunków wybuchowych po fabrykę produkującą pociski przeciwpancerne i rakiety samolotowe (ta ostatnia dwukrotnie).
Dziennikarze bułgarskiej redakcji Radia Wolna Europa dowiedzieli się, że w tym czasie „Ukraina zaczęła szukać kontaktów z byłymi państwami Układu Warszawskiego, które miały zapasy starej broni i amunicji, jakie mogły być użyte przez ukraińską armię. Zacieśniły się kontakty między Sofią i Kijowem".
„Nie ma potwierdzenia, że GRU ma coś wspólnego z niektórymi z tych incydentów. Istnieją jednak zbieżności" – zastrzega redakcja. Ostrożność spowodowana jest tym, że w Bułgarii wcześniej wylatywały w powietrze składy z amunicją, ale część sprawców była zamieszana w kwestie czysto kryminalne. Jedna z eksplozji w 2008 roku uszkodziła ponad 2 tys. budynków w stolicy kraju i jej okolicach. Potem skazano oficerów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, którzy kradli metale kolorowe z pocisków i doprowadzili do wybuchu, by ukryć braki.