Felipe Gonzalez, legendarny socjalistyczny premier z okresu odbudowy hiszpańskiej demokracji, uważa, że niedzielne wybory do Kortezów oznaczają fatalny wybór między rządem „Frankensteina" i „Francosteina". Pierwszy z nich to egzotyczna koalicja malutkich partyjek regionalnych zbudowana wokół socjalistycznej PSOE i radykalnej Podemos. Drugi to alians Partii Ludowej (PP), Ciudadanos i Vox, trzech ugrupowań prawicowych, prześcigających się w lansowaniu konserwatywnej rewolucji, a nawet przywracaniu niektórych zasad z czasów Franco.
Opublikowany na pięć dni przed głosowaniem sondaż wskazuje na bardzo wyrównaną walkę tych dwóch bloków. Z jednej strony PSOE, który z niemal 30 proc. poparcia stałby się największą partią kraju ze 129 mandatami, ale nawet z Podemos (35 mandatów) byłaby daleka od zdobycia 176 większości w 350-osobowym Kortezami i musiałaby posiłkować się poparciem nacjonalistycznych ugrupowań z Katalonii i Kraju Basków. Z drugiej zaś trójczłonowy, prawicowy sojusz, któremu do takiej większości brakowałoby aż 21 deputowanych.
Zaczęło się w Barcelonie
Punktem wyjścia tej politycznej rewolucji jest bunt Katalonii. Układ, w którym jedna z najbogatszych prowincji kraju nie tylko skorzystała z ogromnych praw autonomicznych, jakie dała jej konstytucja z 1978 r., ale też wyrywa coraz więcej kompetencji i chce rozbić królestwo, zaczął niepokoić Hiszpanów. Startując niemal od zera, dawny polityk PP Santiago Abascal zbudował na tej fali ugrupowanie twardej prawicy Vox, które chce w ogóle odebrać prawa autonomiczne 17 prowincjom i wrócić do scentralizowanego państwa istniejącego za Franco.
– PP i Ciudadanos ścigają się z Vox na tym polu. Abascal de facto narzucił pozostałej dwójce swój program. Co prawda Casado (lider PP) i Rivera (przywódca Ciudadanos) nie poszliby tak daleko, aby zlikwidować regiony autonomiczne, ale na podstawie artykułu 155 konstytucji na stałe wprowadziliby bezpośrednie rządy Madrytu w Katalonii. Zapewne zdelegalizowaliby także partie dążące do secesji i media, która ją promują. To są zakazy, które wprowadził Franco – mówi „Rzeczpospolitej" Alberto Madrigal, niezależny madrycki politolog.