– Na życzenie strony koreańskiej będziemy podawali barszcz i pielmieni. Obowiązkowo będzie kawior – powiedział o menu koreańsko-rosyjskiego szczytu we Władywostoku miejscowy gubernator Oleg Kożemiako.
Kim Dzong Un już na władywostockim dworcu zapewnił, że „dawno marzył" o odwiedzeniu Rosji. – To tylko pierwszy krok – zapewnił.
– Pjongjang jest zdesperowany, bo nie ma nadziei na poluzowanie sankcji. Chiny nie mogą pomóc, bo same prowadzą wojnę handlową z USA. Z drugiej strony Kim nie może znów jechać do Pekinu, bo to byłaby jego piąta podróż tam, mógłby stracić twarz – ekspert z Seulu Cho Han-bum tłumaczy, do czego Kimowi potrzebna jest Rosja.
W dodatku Korei Północnej znów brakuje żywności, Moskwa zaś już rozpoczęła dostarczanie jej „pomocy humanitarnej". Kim będzie też chciał rozmawiać z Putinem o 10 tysiącach koreańskich robotników pracujących w Rosji. Zgodnie z pakietem oenzetowskich sankcji z 2017 roku powinni byli wyjechać, ale obu stronom zależy, by pozostali. Pjongjang otrzymuje niebagatelne wpływy walutowe, Moskwa – pracowników na bezludnych terenach Dalekiego Wschodu. – Możliwe, że po wizycie Kima ich liczba przestanie się zmniejszać – sądzi moskiewski ekspert Dmitrij Żurawliow.
Niemieccy specjaliści z kolei sądzą, że Kim będzie chciał rozmawiać o zakupie w Rosji sprzętu do kopalń oraz samolotów cywilnych. „To byłoby na granicy dopuszczalnego handlu zarówno dla Trumpa, jak i UE. Sankcje ONZ zakazują sprzedaży dóbr bezpośrednio lub nawet pośrednio wspierających rozwój koreańskiego arsenału atomowego" – pisze „Die Welt".