Funkcjonariuszowi publicznemu, który przekraczając uprawnienia, działa na szkodę interesu publicznego, grozi do trzech lat więzienia. Z jeszcze większą karą, bo nawet dziesięciu lat więzienia, musi liczyć się ten, kto wyrządza znaczną szkodę gospodarczą podległej sobie instytucji.
Tak głosi kodeks karny, jednak przepisy nie mają zastosowania w pandemii. Przyjęta 31 marca przez Sejm rządowa tarcza antykryzysowa przewiduje, że „nie popełnia przestępstwa określonego w art. 231 lub art. 296 ustawy Kodeks karny (...), kto w okresie stanu epidemii ogłoszonego z powodu COVID-19, nabywając towary lub usługi niezbędne dla zwalczania tej epidemii narusza obowiązki służbowe lub obowiązujące w tym zakresie przepisy, jeżeli działa w interesie społecznym”. Kolejna tarcza antykryzysowa ten przepis doprecyzowała.
Kto konkretnie jest pomysłodawcą artykułu, dopytują premiera Mateusza Morawieckiego posłowie KO Dariusz Joński i Michał Szczerba. Ten drugi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” zamieszczenie przepisu w ustawie nazywa „największą aferą IV RP”. – To są przepisy, które gwarantują całkowitą bezkarność politykom. To większa afera niż słynne słowa „lub czasopisma”, bo za nimi nie poszło nic, a tu mówimy o kwocie wieleset milionów zł – dodaje Joński.
Jego zdaniem taką kwotę po wybuchu pandemii wydano z ominięciem prawa zamówień publicznych. Niestosowanie tej ustawy w okresie stanu zagrożenia epidemicznego albo epidemii również umożliwiły przepisy, przygotowane przez rząd. Zdaniem posłów KO, gdyby nie przepis zawieszający odpowiedzialność karną urzędników, mogliby odpowiedzieć za m.in. takie wydatki, jak zakup bezwartościowych maseczek za niemal 5 mln zł czy też przyłbic za ponad 100 tys. zł, na czym zarobił handlarz oscypkami spod Gubałówki.
Przed wszystkim chodzi jednak o zakup przez Ministerstwo Zdrowia za 200 mln zł 1241 respiratorów od firmy E&K Andrzeja Izdebskiego, w przeszłości zamieszanego w nielegalny handel bronią. Ministerstwo dwukrotnie przepłaciło za respiratory, a dotarło do niego dotąd zaledwie kilkadziesiąt sztuk.