Królowa, na wniosek Borisa Johnsona, zawiesiła pracę parlamentu na okres od 10 września do 14 października. Sprawa trafiła do sądu, ponieważ przeciwnicy Johnsona twierdzili, że ten ukrył przed królową prawdziwy cel prorogacji, jakim było uniemożliwienie Izbie Gmin sprawowanie kontroli parlamentarnej nad rządem, który - wbrew woli parlametarnej większości - nie wyklucza wyjścia z UE bez umowy.
Sędzia Hale stwierdziła następnie, że sprawa prorogacji jest kwestią, którą może zajmować się sąd, ponieważ sądy w Wielkiej Brytanii sprawują nadzór nad tym, czy akty władzy wykonawczej są zgodne z prawem "od wieków". Sąd powołal się przy tym na orzeczenie z 1611 roku, z którego wynikało, że król nie ma żadnych uprawnień ponad te, które daje mu prawo.
"Nie ma wątpliwości, że sądy mają jurysdykcję nad tym, czy istnieją ograniczenia władzy do prorogacji parlamentu" - ogłosiła sędzia Hale. "Sąd stwierdził, że sprawa dotyczy ograniczeń we władzy (premiera) do doradzenia Jej Wysokości prorogowania parlamentu" - dodała.
"Drugie pytanie brzmi, czy są ograniczenia tej władzy? Dwie fundamentalne zasady naszej Konstytucji są odpowiednie do rozstrzygnięcia tej kwestii. Pierwsza to syuwerenność parlamentu - parlament stanowi prawo, którego wszyscy muszą przestrzegać: to (prawo) byłoby podważone, gdyby rząd mógł, poprzez wykorzystanie prorogacji, zapobiec egzekwowaniu uprawnień przez parlament w kwestii stanowienia prawa./ Druga fundamentalna zasada to odpowiedzialność przed parlamentem (...). Prawo do proorgowania jest ograniczone konstytucyjnymi zasadami, z którymi w innym wypadku wchodziłoby w konflikt" - wyjaśniła sędzia Hale.