Ambasador Chin w Wielkiej Brytanii, Liu Xiaoming, w reakcji na sugestię, że brytyjski lotniskowiec z amerykańskimi samolotami na pokładzie mógłby przepłynąć w pobliżu Wysp Spratly, do których Chiny roszczą sobie wyłączne prawo (wyspy te są przedmiotem sporu terytorialnego między Chinami, Tajwanem i Wietnamem), zaapelował do Brytyjczyków by ci "nie wykonywali za kogoś brudnej roboty". Była to sugestia, że Brytyjczycy chcą wysłać okręt w sporny rejon z inicjatywy USA.
Chiński dyplomata odrzucił argument, że brytyjska Royal Navy będzie korzystała z zapewnionej przez prawo międzynarodowe swobody żeglugi.
- Morze Południowochińskie jest dużym zbiornikiem, ma trzy miliony kilometrów kwadratowych, nie mamy nic przeciwko temu, gdy ktoś po nim żegluje, ale nie może wpływać na chińskie wody terytorialne - powiedział Liu Xiaoming.
- Jeśli tego nie robicie, nie ma problemu. Morze Południowochińskie jest wystarczająco rozległe, by korzystać ze swobody żeglugi - dodał.
Wyspy Spratly i Wyspy Paracelskie - niewielkie, strategicznie położone archipelagi na Morzu Południowochińskim, są przedmiotem sporów terytorialnych między państwami Azji Południowo-Wschodniej.
Okręty USA regularnie przepływają w pobliżu tych wysp realizując misje, których celem jest egzekwowanie swobody żeglugi przez wody, uważane przez Amerykanów za wody międzynarodowe. Tymczasem Pekin uważa wody znajdujące się w odległości 12 mil morskich od spornych wysp za swoje wody terytorialne.
W lutym 2018 roku ówczesny minister obrony Gavin Williamson zasugerował, że nowy brytyjski lotniskowiec, HMS Queen Elizabeth, może zostać wysłany na pierwszą misję właśnie w rejon Morza Południowochińskiego.
Tymczasem chiński attaché obrony ostrzega dziś, że "jeśli Wielka Brytania i USA połączą siły w naruszaniu suwerenności i integralności terytorialnej Chin, będzie to traktowane jako wrogi akt".