Jestem wciąż do dyspozycji – zapewnia Angela Merkel sprawująca obowiązki kanclerza. Ma w dalszym ciągu poparcie prezydium swej partii CDU i zamierza stanąć na czele przyszłego rządu. Nie chce, aby był to rząd mniejszościowy i rozwiązanie widzi w nowych wyborach.
Inaczej niż prezydent Frank-Walter Steinmeier, który podkreślił, że „ubiegające się o mandat wyborczy do rządzenia partie polityczne nie mogą uchylać się od odpowiedzialności”. Chce więc skłonić uczestników nieudanych rozmów koalicyjnych do powrotu do stołu rokowań. Głównie liberałów, którzy je zerwali. Większość komentatorów odnosi się do tego pomysłu sceptycznie. Oznaczałoby to, że w zamian za podjęcie negocjacji FDP musiałaby uzyskać szereg koncesji, których nie była w stanie wynegocjować przez cztery tygodnie rozmów sondażowych. Dotyczą nie tyle problematyki imigracji, ale i spraw polityki gospodarczej, finansowej i podatkowej.
– Program przyszłego rządu miał być w zasadzie kontynuacją polityki wielkiej koalicji z uwzględnieniem niektórych pomysłów Zielonych – skarżył się Christian Lindner, szef FDP, uzasadniając decyzję o zerwaniu rozmów.
Przyjęcie przez pozostałych partnerów rozmów propozycji FDP oznaczałoby, że ulegają szantażowi. To nie do przyjęcia, zwłaszcza dla ugrupowania Zielonych. Dla SPD nie do przyjęcia jest z kolei powrót do wielkiej koalicji, czyli wspólnego rządu z CDU/CSU. – Opowiadamy się za nowymi wyborami – ogłosił Martin Schulz, który na grudniowym zjeździe SPD zamierza starać się o mandat kandydata na kanclerza z ramienia swej partii.
– Sądzę, że za trzy tygodnie będziemy mieć jasność, czy uda się stworzyć koalicję rządową w oparciu o wyniki ostatnich wyborów – powiedział publicznej telewizji ZDF Peter Altmaier, szef urzędu kanclerskiego i zapewne najbardziej zaufany współpracownik pani kanclerz. Dopiero gdy okaże się, że nie ma powrotu do Jamajki ani też do wielkiej koalicji, uruchomiona może zostać procedura prowadząca do nowych wyborów. Nie ma na nią wpływu Angela Merkel.