Absurd wojny wietnamskiej znowu obudził w Ameryce pacyfizm.
I to gigantyczny pacyfizm: taki kolorowy, ładny, lewicowy. To trafiało do młodzieży. Co mądrzejsi starsi ludzie wytykali jej, że mówi dokładnie to samo, co przeciwnicy zaangażowania prezydenta Roosevelta w 1941 roku. Argumenty przeciwko zaangażowaniu w Wietnamie były wypisz wymaluj takie jak te przeciwko przystąpieniu do wojny z III Rzeszą. Skoro Ameryki nie powinno obchodzić, kto będzie dominował w Azji, tak samo nie powinno jej obchodzić, kto będzie rządził w Europie. Dlaczego więc wcześniej nie miał to być Hitler?...
Jak wojna wietnamska wpłynęła na koncepcję Pax Americana, czyli na zaangażowanie USA w utrzymanie relatywnego pokoju w świecie zachodnim?
Porażka wietnamska trochę ograniczyła apetyty Amerykanów. Dość powiedzieć, że w Stanach pojawiła się silna krytyka imperialnego modelu państwa. Rozpoczęto wiele spektakularnych dochodzeń przeciwko służbom specjalnym, bo założono, że jest to państwo w państwie, że instytucje te działają w zasadzie na własną rękę. I tu mamy kolejny przykład różnic, które dzieliły obie partie w poprzek. W 1976 roku republikanin Gerald Ford przegrał wybory, bo w debacie telewizyjnej powiedział, że nie widzi problemu uzależnienia krajów środkowej Europy od ZSRR... Za tym myśleniem znowu stała koncepcja koncertu mocarstw, tym razem to podejście było przypisywane Henry'emu Kissingerowi, sekretarzowi stanu u Richarda Nixona i właśnie u Forda. A już cztery lata później przyszedł inny republikanin, Ronald Reagan, z kompletnie odmiennym założeniem. Formalnie zresztą każda administracja utrzymywała w mocy trumanowską politykę powstrzymywania.
Albo nawet „wyzwalania".
Republikanie tak to chcieli nazywać, by jakoś przebić Trumana, ale polityka USA de facto nigdy nie doprowadziła do wyzwolenia nikogo spod władzy komunistów. Gdy w 1956 roku zbuntowali się Węgrzy, to jedynym wsparciem, jakie otrzymali od Zachodu, były... komunikaty Wolnej Europy. Jedni prezydenci prowadzili politykę powstrzymywania bardziej koniunkturalnie, inni bardziej ochoczo. To, że Richard Nixon dogadał się z czerwonymi Chinami, było jednak pewną rewolucją.
Ale dogadał się przeciwko czerwonej Rosji.
Zgoda, jednak i tak ta decyzja spotkała się z olbrzymim sprzeciwem i to przede wszystkim w jego republikańskim obozie. Jednym z największych oponentów Nixona w tej jednej sprawie był właśnie Reagan, który uważał, że Ameryka, zamiast dogadywać się z wrogiem, powinna przede wszystkim dochować wierności tradycyjnym sojusznikom: skoro tak bardzo wcześniej hołubiono Tajwan, to nie można się nagle od niego odwracać. Widać tu było zderzenie pragmatyzmu z moralizmem. Reagan rozumował kategoriami antykomunistycznej krucjaty, Nixon był dużo bardziej cyniczny, realistyczny.
Zimna wojna skończyła się w 1989 roku? Niektórzy twierdzą, że trwa do dzisiaj...
To nie była jedynie konfrontacja dwóch mocarstw, ale była to przede wszystkim konfrontacja dwóch systemów wartości, ideologii. Zniknięcie elementu ideologicznego znacznie zmieniło sytuację. Rosja przestała być dla USA równorzędnym partnerem, a była nim w czasach zimnej wojny. Apogeum tego wyścigu przypadło na rządy Reagana. Można powiedzieć, że Reagan wykończył ZSRR forsownym wyścigiem zbrojeń, którego biedniejsza, gorzej zarządzana i zorganizowana Rosja po prostu nie mogła wygrać. Ale tak naprawdę to był wyścig przede wszystkim ideologiczny. Dziś mamy do czynienia jedynie z pewną grą interesów. To prawda, że to gra raczej konfrontacyjna, ale już nie tak jednoznaczna.
Dlaczego po upadku ZSRR Ameryka nie wróciła do izolacjonizmu? Po co dziś jej ten interwencjonizm?
W pewien sposób podejście neokonserwatystów, którzy chcą w różnych zakątkach świata wprowadzać system podobny do zachodniej demokracji, jest jakąś pozostałością tej dawnej krucjaty antykomunistycznej. To zresztą są ciągle ci sami ludzie, którzy wcześniej walczyli z komunistami. Jednak prawda jest taka, że kiedy już się raz zbudowało Pax Americana, cały ten system infrastruktury, baz wojskowych, wpływów politycznych i gospodarczych w wielu krajach, to potem nie można się z tego tak łatwo wycofać, nie można nagle powiedzieć: nas to już nie obchodzi, radźcie sobie sami... Można dodać, że do tego dochodzi lobby kompleksu wojskowo-przemysłowego, jak nazwał go Eisenhower. Zresztą na tym argumencie wielu komentatorów buduje swoje przekonanie, że Donald Trump tego systemu nie zdemontuje
Bo po prostu nie da się tego zdemontować?
Zbyt dużo interesów jest w to zaangażowanych... To trochę perpetuum mobile, ten system działa już jakby sam dla siebie. Ostatni raz na armii oszczędzano w okresie międzywojennym, a później już nikt nawet nie próbował tego robić. To działa tak, że w jakimś stanie jest fabryka, politycy załatwiają dla niej kontrakt dla armii, ludzie dostają pracę, zarabiają, a później kolejni politycy walczą o kolejne kontrakty. Jest wiele okoliczności, które sprzyjają rozwojowi tego systemu.
Nie wiemy, co chce zrobić Donald Trump, ale wiemy, do jakich nastrojów społecznych się odwoływał w kampanii: umiejętnie grał potrzebą większego wycofania się Ameryki z międzynarodowej rozgrywki.
Bo co jakiś czas Amerykanie robią się zmęczeni zbyt wielkim zaangażowaniem na świecie. To jest chyba największa słabość USA, jeżeli chodzi o globalną rozgrywkę: amerykańscy politycy muszą się liczyć z głosem obywateli – w 1945 roku miliony ludzi pisały listy do Trumana, żeby szybko pozwolił amerykańskim chłopcom wrócić z Europy i on nie mógł się opierać. Do Stalina nikt nie pisał, a i teraz państwa autorytarne nie mają tego problemu. Przez to Ameryka czasem oddaje pola Chinom, Rosji. Wiadomo, że Rosja jest dziś kolosem na glinianych nogach, ale ma tę jedną przewagę, że jak Putin zechce, tak będzie. A ruchy kolejnych prezydentów USA uzależnione są od nastrojów społecznych.
Jak silna jest dziś wśród Amerykanów potrzeba izolacjonizmu?
Z przywódcami o dobrym słuchu społecznym jest tak, że nie tylko potrafią dobrze czytać nastroje, ale również umieją je podsycać. Trudno więc powiedzieć, na ile ta potrzeba jest silna, a na ile Trump sam ją wykreował...
Piotr Zaremba jest historykiem, publicystą tygodnika „W Sieci", autorem wielotomowej historii politycznej Stanów Zjednoczonych XX wieku.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95