Samozagłada

Wyobraźmy sobie korporację, która 50 lat temu wprowadziła pewną strategię działania. Po pół wieku widać już jednoznacznie, że ten program się nie sprawdza. Odchodzą nie tylko klienci, ale też pracownicy, którzy przechodzą do konkurencji. Co robią władze takiej korporacji? Zmieniają strategię.

Publikacja: 13.11.2015 00:00

Samozagłada

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz Rafał Guz

Jest jednak pewna instytucja, która – choć jej program wprowadzony pięć dekad temu kompletnie się nie sprawdza – wciąż go promuje i uznaje za jedyny dopuszczalny. Czyni to, pomimo, że w miejscach, gdzie owa strategia sprzed pół wieku jest kwestionowana, następuje gwałtowny rozwój instytucji.

Mowa o Kościele katolickim. Może nie o całym, ale o przede wszystkim tym, który funkcjonuje na Zachodzie. Jego pasterze i teolodzy nieustannie przekonują, że jedyną drogą dla Kościoła jest jego modernizacja, dostosowanie się do wymogów współczesności, zaakceptowanie każdego, nawet najgłupszego pomysłu apostołów ducha czasu i podkreślenie, że każde, nawet najbardziej skandaliczne zachowanie moralne jest nie tylko akceptowalne, ale też zawiera w sobie ziarna świętości i prawdy.

Od pół wieku wiadomo, że ten pomysł przynosi Kościołowi same szkody. Najpierw gigantyczny odpływ kapłanów zrzucających sutanny, później całkowitą laicyzację społeczeństw, które jeszcze w latach 50. były w pełni religijne i które wysyłały tysiące kapłanów i sióstr na misje. A na dodatek degeneracja nauczania Kościoła, który w części krajów zachodnich od dawna nie głosi już Magisterium, ale jakieś własne, dość dziwaczne (choć spójne z relatywistycznymi poglądami Zachodu) doktryny czy zasady moralne. Jednym słowem – by zacytować łagodniejsze sformułowanie „klasyka" polskiej myśli politycznej – sytuacja, w której Kościół w tych miejscach „istnieje jedynie teoretycznie".

Jeśli Kościół na Zachodzie gdzieś się rozwija, to tam, gdzie już dawno wszystkie te pomysły wyrzucono do kosza. Tam, gdzie pielęgnuje się tradycyjną liturgię i z charyzmatyczną pasją przyjmuje tradycyjne formy katolickiej pobożności. Tam, gdzie żyje się moralnością katolicką, dbając o wielodzietne rodziny, nierozerwalność małżeństwa i wspólną modlitwę.

Neokatechumenat, Opus Dei, wspólnota Emmanuel, wspólnoty tradycjonalistyczne i wiele, wiele innych nowych (czasem pielęgnujących starą pobożność) ruchów, a także wywodzący się z nich kapłani i biskupi oraz kierowane przez nich diecezje czy parafie są doskonałym świadectwem tego, jakie metody są skuteczne. A mimo to niemieccy, belgijscy czy szwajcarscy biskupi ciągną – jak ćmy do świecy – do rozwiązań, które doprowadziły do kompletnego rozpadu Kościoła. I niczego się nie uczą.

A Stolica Apostolska, po tym, gdy przez lata św. Jan Paweł II i Benedykt XVI nominowali biskupami ludzi, którzy sprawdzili się w duszpasterstwie i pokazali, że są skuteczni, dziś mianuje pasterzami ludzi wyznających idee skompromitowane przez rzeczywistość.

Najnowszym przykładem jest nominacja nowego arcybiskupa Brukseli. Został nim liberalny do bólu Jozef De Kesel. Jakie nowy arcypasterz ma plany i zamiary? Nie zamierza się przejmować spadkiem liczby powołań kapłańskich ani zmniejszającym się Kościołem. – Marzę o Kościele, który zgodzi się na to, że staje się coraz mniejszy. Kościół przechodzi dziś ważny proces przemiany, który czasem może ranić. Ale to nie oznacza, że ulega on rozkładowi – mówił. Dodaje też, że miłosierdzie jest protekcjonalne i że lepiej mówić o szacunku i uznaniu.

Kłopot polega na tym, że postawą Kościoła wobec grzechu zawsze było powierzenie go miłosierdziu, a nie wyrażanie się o grzechu z szacunkiem i uznawanie jego wartości. Grzesznik potrzebuje przebaczenia i może je uzyskać jedynie przez miłosierdzie, którego elementem jest jasne wskazanie grzechu, a nie pochwalanie go i przekonywanie, że wszystko jest super. Kościoła, który postępuje zgodnie z przykazaniami arcybiskupa De Kesela, nikt nie potrzebuje, bo jest on jak sól, która straciła smak.

Arcybiskup De Kesel, żeby nie było wątpliwości, niewiele ma też wspólnego z linią Franciszka. Papież bowiem nakazuje walczyć z pedofilią wśród księży, a nowy arcybiskup Brukseli całkiem niedawno, jeszcze w poprzedniej swojej diecezji, chciał za wszelką cenę przywrócić na placówkę księdza skazanego za molestowanie chłopca. I tylko reakcja mediów zmusiła go do zmiany decyzji.

Sugestia, że miłosierdzie jest protekcjonalne, także niewiele ma wspólnego z myśleniem obecnego papieża, który nadchodzący rok ustanowił Rokiem Miłosierdzia. A mimo to taki właśnie pasterz otrzymał nominację na arcybiskupa Brukseli. I jak tu nie wierzyć wizjonerom, którzy wieszczyli, że kiedyś w Watykanie będzie wielu ludzi, których celem będzie zagłada Kościoła, a nie jego umacnianie?

Jest jednak pewna instytucja, która – choć jej program wprowadzony pięć dekad temu kompletnie się nie sprawdza – wciąż go promuje i uznaje za jedyny dopuszczalny. Czyni to, pomimo, że w miejscach, gdzie owa strategia sprzed pół wieku jest kwestionowana, następuje gwałtowny rozwój instytucji.

Mowa o Kościele katolickim. Może nie o całym, ale o przede wszystkim tym, który funkcjonuje na Zachodzie. Jego pasterze i teolodzy nieustannie przekonują, że jedyną drogą dla Kościoła jest jego modernizacja, dostosowanie się do wymogów współczesności, zaakceptowanie każdego, nawet najgłupszego pomysłu apostołów ducha czasu i podkreślenie, że każde, nawet najbardziej skandaliczne zachowanie moralne jest nie tylko akceptowalne, ale też zawiera w sobie ziarna świętości i prawdy.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami