I właśnie to ostatnie studio stoi za „Destiny 2", kosmiczną strzelaniną o gigantycznym budżecie. Programem, o którym wiele się ostatnio mówiło. Głównie z powodu nieprzespanych nocy...
Gracz broni Ostatniego Miasta i Wieży Strażników przed oddziałami Czerwonego Legionu dowodzonymi przez okrutnego Ghaula. Podczas kampanii walczy na zniszczonej Ziemi, a także księżycach Saturna i Jowisza oraz planetoidzie o nazwie Nessus. Korzysta z pojazdów, choć częściej przemieszcza się na własnych nogach. I niemal co chwila jest świadkiem epickich bitew, spektakularnych eksplozji czy strzelanin, w trakcie których kule świszczą koło uszu. Oczywiście nie musi trzymać się scenariusza. Do dyspozycji ma wiele misji pobocznych, które są nie mniej emocjonujące.
„Destiny 2" pokazuje, za co gracze kochają tego typu produkcje i dlaczego coraz skuteczniej odciągają one widzów od kinowych ekranów. Współczesne gry oferują gigantyczny rozmach: zapierające dech w piersiach widoki, doskonałe efekty dźwiękowe, świetna muzyka. „Destiny 2" jest jak hollywoodzki blockbuster, który raz po raz wgniata w fotel. Tyle że to gracz, a nie Tom Cruise, odgrywa w nim główną rolę.
Podczas zabawy nie zawsze pędziłem na złamanie karku do przodu. Czasami wolałem zwolnić, wręcz zatrzymać się, rozejrzeć dookoła, zbadać jakieś zakamarki. Miałem wrażenie, że przeniosłem się do innego świata i wraz z kolegami – dzięki możliwości zabawy w sieci – pracuję na rzecz sukcesu ludzkości. Faktem jest jednak, że „Destiny 2" równie dobrze mogłoby być jedynie rozszerzeniem części pierwszej. Niewiele jest w tym kosmosie powiewu świeżości.
„Destiny 2", Bungie, PS4, Xbox One, PC