Pamiętam tamten czas, tamte gorące debaty na temat invocatio Dei i satysfakcję, że mimo rozgrzanych do czerwoności emocji oraz rozbieżnych rodowodów politycznych członków komisji konstytucyjnej udało się wprowadzić do preambuły zarówno zapis o „chrześcijańskim dziedzictwie Narodu", jak i dwukrotne odwołanie się do Boga. Chrześcijańskiego Boga, jak mniemam.
Czy dziś byłoby to możliwe? Czy stać by nas było na kompromis w tej sprawie? Szczerze wątpię. Czas posunął się do przodu. Poprzestawiał wartości. To, co wydawało się niepodważalnym dziedzictwem pokoleń, fundamentem polskiej kultury i państwowości, stało się po prostu niemodne. W jakiś przedziwny sposób Kościołowi i chrześcijaństwu przypięto łatkę symbolu wstydliwej przeszłości. Związek z Kościołem to dla wielu symbol „obciachu", wstecznictwa, nieledwie obskurantyzmu. Wiele formacji politycznych używa uprzedzeń wobec religii jako podstawowego paliwa w polityce. Kwestionuje obecność krzyża w miejscach publicznych. Wzywa do zerwania konkordatu. Mobilizuje szeregi pod hasłem usunięcia religii ze szkół, likwidacji Funduszu Kościelnego etc. Postulaty ustrojowe miesza z ideologicznymi.