Czy Kamil Durczok nie za wcześnie wraca do mediów?

Kamil Durczok wydawał się pogrzebany żywcem po – jak pisały bulwarówki – „procesie dekady" z molestowaniem i mobbingiem w tle. Dziś tworzy portal internetowy i przygotowuje program w Polsacie. Co jednych cieszy, a innych niepokoi.

Aktualizacja: 04.09.2016 12:24 Publikacja: 01.09.2016 16:05

Foto: SE/EAST NEWS, Piotr Grzybowski

Dzień dobry" pisze na Twitterze i czasem bywa to jedyny wpis w ciągu dnia, choć coraz częściej zdarza mu się komentować – głównie polityczną – rzeczywistość. Zadziwiające jak na człowieka, który jeszcze niedawno nakładał na głowę kaptur, nosił kilkudniowy zarost i raczej uciekał od świata, niż wylewnie się z nim witał.

Niedługo będzie stół

Konto na portalu społecznościowym – założone w styczniu tego roku – to jednak część zaplanowanego powrotu z niebytu. Gdy Durczok udawał się na zesłanie, które wywołały skandal związany z publikacjami w tygodniku „Wprost" i burzliwe rozstanie z telewizją TVN, przetrwać pomagała mu agencja public relations Point of View dbająca o ochronę wizerunku poturbowanego życiem dziennikarza.

Czy wspiera go również i teraz? Agencja na pytanie „Plusa Minusa" nie udziela odpowiedzi. Podobnie sam Durczok wybiera milczenie, czym znakomicie podsyca zainteresowanie swoją osobą. Było nie było, jest w tej kwestii zawodowcem i dobrze wie, co czyni. Wszak oczekiwanie wzmaga pożądanie, choć w tym wypadku zapewne nie jest to najlepsze słowo.

Powrót wygląda na starannie przygotowany. Jesienią Durczok prowadził debaty podczas Europejskiego Kongresu Małych i Średnich Przedsiębiorstw w Katowicach. W kwietniu w tym samym mieście, skąd zresztą pochodzi i gdzie zaczął karierę, zarejestrował spółkę z o.o. Coal Minders i został jej prezesem. Według opisu w KRS zajmuje się ona „działalnością portali internetowych". W sierpniu w branżowym serwisie wirtualnemedia.pl zamieścił ogłoszenie, że rekrutuje „dziennikarzy do współpracy przy planowanym projekcie medialnym na południu Polski".

Kogo szuka? „Młodych, błyskotliwych, ambitnych, dynamicznych, biegle poruszających się w Internecie, obecnych w co najmniej trzech serwisach społecznościowych". Ogłoszenie precyzowało również, że chodzi o „pasjonatów mediów" niebojących się wyzwań i poświęceń. W zamian Coal Minders – reklamowana jako „projekt Kamila Durczoka" – oferuje otwartą ścieżkę kariery i możliwość nauki od najlepszych. Jeśli dziennikarz ma na myśli siebie, zapewne jest to również nauka na jego własnych błędach.

Na wysłane CV nie nadchodzi odpowiedź. „Ile osób się zgłosiło?" – zagadnął ktoś w sieci. „120 poważnych. W 12 godzin od ogłoszenia. Cieszymy się i pozdrawiamy »życzliwych«" – odpowiedział Durczok na Twitterze, który pozostaje jego głównym narzędziem komunikacji ze światem (przedstawia tu siebie jako „Ślązaka, Polaka, byłego dziennikarza PR, TVP i TVN"). To właśnie na Twitterze pokazał zdjęcie powstającej redakcji z podpisem: „Pięknie tu. I pomyśleć, że cztery miesiące udało się nam to utrzymać w tajemnicy".

Kiedy zaplanował start serwisu? Czemu będzie poświęcony jego portal? Durczok nie ujawnia, opublikował jedynie zdjęcia krzeseł do biura na znak, że w biznesie się dzieje. I znaczący dopisek: „A niedługo – uwaga: stół".

To żart nawiązujący do słynnego występu dziennikarza, jeszcze w czasach pracy w TVN, gdy Durczok, używając nieparlamentarnych słów, beształ współpracownika Artura Rurarza za to, że stół prezenterski był w nie najlepszym stanie. To nagranie obejrzały na YouTubie ponad 4 miliony osób!

Czy enigmatycznie zapowiadany projekt internetowy ma rację bytu? – Nie mam żadnych informacji o tym, jak ma wyglądać portal tworzony przez Kamila. Wiem natomiast, że jest doświadczonym dziennikarzem i organizatorem. Jeśli pomysł jest ciekawy, a całe przedsięwzięcie ma dobre podstawy finansowe, to szanse na sukces są duże – mówi „Plusowi Minusowi" Tomasz Lis, który od prawie pięciu lat działa w branży online. Posiada większościowy udział w spółce tworzącej portal naTemat.pl, która w zeszłym roku zanotowała 1,76 mln zł zysku netto, co może być powodem do dumy.

Kto zapłaci za projekt Durczoka? Nie wiadomo. A co z wiarygodnością dziennikarza i firmowanego przez niego projektu? – Właśnie przeczytałem, że Kamil Durczok będzie prowadził program w Polsat News. Ta decyzja komercyjnej stacji chyba jest niezłym wyznacznikiem w kwestii wiarygodności – mówi Lis.

To ciąg dalszy planu Durczoka, który we wtorek wyjawił, że wraca na mały ekran. W Polsat News poprowadzi własny pogram. Tomasz Matwiejczuk, rzecznik stacji, jednak szczegółów nie zdradza. Opowiada, że ma to być program publicystyczny, który Kamil Durczok sam wymyślił. Będzie też jego prowadzącym. Na pewno nie będzie to program stricte informacyjny. Bliżej mu będzie raczej do publicystyki niż informacji.

Czy Polsatowi nie przeszkadza nie najlepsza – mówiąc oględnie – opinia, jaka ciągnie się za dziennikarzem? – Kamil Durczok jest doświadczonym dziennikarzem, profesjonalistą i dlatego zdecydowaliśmy się podjąć z nim współpracę. Nie komentujemy jego spraw sądowych. Jednak prześledziliśmy całą historię jego rozstania z TVN, rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że może prowadzić program w telewizji – mówi Matwiejczuk. I dodaje: – Zdajemy sobie sprawę, że ostatnio dotyczyły go pewne kontrowersje, ale po rozmowach z nim i przeanalizowaniu całej sprawy doszliśmy do wniosku, że nie przeszkadza to, żeby prowadził program publicystyczny.

Sam Durczok tradycyjnie potwierdził informacje o programie w Polsacie w lakoniczny sposób. „Szczegóły wkrótce. Dziękuję wszystkim, którzy trzymali kciuki. Do zobaczenia" – napisał na Twitterze i dorzucił: „Z niecierpliwością czekam na nasze pierwsze spotkanie".

Start programu zaplanowano na październik, czyli dokładnie półtora roku po odejściu Durczoka z TVN, gdzie przez ostatnie lata zbudował potęgę swoją i prowadzonych przez siebie „Faktów". Po głośnym rozstaniu z telewizją obowiązywał go bowiem... półtoraroczny zakaz konkurencji, który właśnie się kończy i stąd powrót do porzuconego zawodu. Z oczywistych przyczyn w TVN pracować już nie mógł, w TVP też zresztą nie (prowadził tam najpopularniejsze programy informacyjne i publicystyczne, m.in. „Wiadomości", „Gościa Jedynki", „Debatę" i „Forum"), więc najbardziej logicznym – i jedynym – wyborem okazał się Polsat.

Zimą 2015 roku w dziennikarskim (czytaj: warszawskim) światku zaczęły krążyć plotki, że jeden z czołowych przedstawicieli branży dopuścił się niecnych czynów i będzie z tego afera. W lutym sprawę opisał tygodnik „Wprost", choć w publikacji zachowano anonimowość: „znana dziennikarka" zatrudniona w „jednej z największych stacji telewizyjnych" anonimowo opowiadała o mobbingu i molestowaniu seksualnym, czym obarczyła szefa zespołu. Ofiara podawała na łamach pikantne szczegóły zachowań, w tym treść SMS-ów i wulgarnych propozycji.

Nie było wiadomo, o kogo chodzi, choć Omenaa Mensah, prezenterka z TVN, stwierdziła, że „wszyscy doskonale to wiedzą". Nazwisko molestującego szefa w druku się nie ukazało, lecz z czasem „Wprost" poszedł za ciosem i zdecydował się napisać personalnie o zarzutach wobec szefa „Faktów". Były czarno-białe okładki i tytuły: „Ciemna strona Kamila Durczoka", „Kamil Durczok. Molestowanie seksualne. Mobbing. Zmowa milczenia" czy „Kamil Durczok. Fakty po faktach".

Jestem cholerykiem

Nigdy nie byłem molestującym szefem. Czym innym jest molestujący, a czym innym wymagający szef. Ja jestem cholerykiem, czasem wybucham w pracy, co jest normalne, ale nigdy by mi do głowy nie przyszło, by powiązać takie relacje z molestowaniem" – mówił wtedy Durczok w wywiadzie dla TOK FM. Łamiącym się głosem stwierdził, że po oskarżeniach jest „zdemolowanym psychicznie człowiekiem". Zapowiedział też urlop, podczas którego zarząd TVN powołał specjalną komisję do zbadania pogłosek o mobbingu i molestowaniu.

I rzeczywiście: po rozmowach z pracownikami stacji komisja ustaliła, że trzy osoby w redakcji „Faktów" mogły być narażone na niepożądane zachowania. TVN zaoferował im zadośćuczynienie, ale – co najistotniejsze – komisja oficjalnie nie wskazała sprawcy zachowań, choć cała sprawa zaczęła się wszak od tekstów poświęconych Durczokowi. Choć on sam od początku odżegnywał się od zarzutów, to w marcu 2015 roku musiał się rozstać z TVN ze skutkiem natychmiastowym, choć za porozumieniem stron.

Jednak Państwowa Inspekcja Pracy orzekła, że w TVN nie było molestowania ani mobbingu, a prokuratura uznała, że wskazane przez komisję TVN przypadki „niepożądanych zachowań" nie wyczerpują znamion przestępstwa. Dla Durczoka i jego adwokata Jacka Dubois to był sygnał do kontrataku – stąd seria procesów wytoczonych wydawcy „Wprost" i jego dziennikarzom.

Pierwszy dotyczył artykułu, za który były szef „Faktów" domagał się 2 mln zł zadośćuczynienia, choć nie został w nim nawet wspomniany z nazwiska. Drugi proces to efekt tekstu kojarzącego go ze zdjęciami gadżetów erotycznych, które znaleziono w mieszkaniu, gdzie miał przebywać – adwokat „wycenił" publikację na 7 mln zł. Trzeci pozew zarzucał autorom „Wprost" poniżenie i pomówienie osoby publicznej.

– Przez pozwanych Kamil Durczok stał się twarzą przemocy seksualnej. Udowodnimy, że nie dochowali oni rzetelności dziennikarskiej, a opisane przez nich wydarzenia nie są prawdziwe – tłumaczył mecenas Dubois. Pytany przeze mnie wówczas, czy w procesie możliwa jest ugoda, odpowiadał, że „nic na to nie wskazuje". Gra toczyła się wszak o pełną stawkę: 9 milionów zł, ale też przyszłość Durczoka w branży medialnej.

Staram się być człowiekiem grzecznym

Na pierwszej rozprawie przed warszawskim sądem były szef „Faktów" TVN prezentował się dobrze: uśmiechał się, żartował z adwokatem, pozował fotoreporterom. Styliści, przepytani na potrzeby tabloidów, (d) ocenili jego strój – świetnie skrojony garnitur, stylowe spinki do białej koszuli, a nawet inicjały KD wyhaftowane na mankietach, co sugerowało wysoką cenę całego uniformu i dużą pewność siebie.

„Pytanie, czy elegancja w stroju zmienia cokolwiek w jego sytuacji" – zauważył przytomnie „Fakt". Zwłaszcza że po ledwie 30 minutach rozprawy Durczok stracił rezon: był spocony i zdenerwowany, siedział ze ściągniętymi ustami. To dlatego, że zeznająca reporterka polityczna TVN mówiła o „propozycjach dla pani Agnieszki S." składanych przez Durczoka, choć „żadna z ewentualnych ofiar jej się nie zwierzała". Przyznała, że spotkała się z dziennikarką „Wprost" i wskazała osobę, która potencjalnie mogła być adresatką prywatnych propozycji jej byłego szefa. Okazało się również, że korespondowała z innym autorem „Wprost" na temat Durczoka. „Tej Adze całkowicie zmarnował życie" – napisała, choć traktowała te wynurzenia jako prywatne i – zarzekała się w sądzie – oparte na plotkach.

– Jeśli chodzi o mobbing, to tak, byłem świadkiem niepożądanych zachowań pana Kamila Durczoka. Molestowania seksualnego nie byłem świadkiem, ale osoby molestowane mi się zwierzały. Są osoby, które były przedmiotem takich nakłaniań i próśb – zeznawał z kolei wydawca z TVN. Jego dalsze zeznania zostały utajnione i od tej pory proces toczył się za zamkniętymi drzwiami. Na rozprawie miała się też pojawić Dorota Gardias, urodziwa pogodynka z TVN, ale – jak zauważyły czujne tabloidy – do sądu nie dotarła. „Czy powie coś o mobbingu i molestowaniu?" – dopytywał „Fakt". Z odpowiedzi wynikało, że raczej umyje ręce: nie wie, nie słyszała, nie orientuje się.

Sam Durczok krótko odniósł się do procesu. – Staram się być człowiekiem grzecznym i tyle. Bardzo mocno wierzę, że ta sprawa znajdzie swój sprawiedliwy finał – mówił „Faktowi". – Na razie to, co mnie zajmuje, i nie ma co ukrywać, także stresuje, to fakt, że muszę dochodzić swojej niewinności w sądzie – dodawał „Super Expressowi", choć gazeta podpatrzyła, że po rozprawie dziennikarz krążył między knajpami w Warszawie jak „prawdziwy król życia". „Durczok odwiedził tego popołudnia trzy lokale. Bawił się, rozmawiał, wznosił toasty. Wczesny wieczór zakończył w hotelu Sheraton. To nie był człowiek w depresji, ale Durczok, jakiego pamiętają Polacy z ekranu telewizora; opalony, ogolony, pewny siebie" – wyliczano.

Oceny pierwszej rozprawy nie były jednoznaczne – dla jednych zeznania pogrążały Durczoka, dla innych stanowiły ledwie zlepek plotek. Następne sądowe spotkania odbyły się jesienią zeszłego roku i wiosną tego roku – wszystkie za zamkniętymi drzwiami. Na przesłuchania planowano wezwanie około stu świadków (głównie pracowników TVN), co teoretycznie mogło generować ruch w kolorowych mediach, ale przesadnego zainteresowania nie było – proces pozostał tajemnicą. Bulwarówki ożywiały się od czasu do czasu, gdy wiosną – jako świadek tygodnika „Wprost" – zeznawała Beata Tadla, była podwładna Durczoka w TVN, która w sądzie spędziła aż dwie i pół godziny. Ona komentarza odmówiła, ale „Fakt" zauważył, że „Durczok przed salą sądową tryskał dobrym humorem i z uśmiechem pozował do zdjęć".

W czerwcu sąd pierwszej instancji wypowiedział się w sprawie tekstu, w którym napisano, że policja spisała dziennikarza w mieszkaniu wynajętym przez jego przyjaciółkę, gdzie znaleziono materiały pornograficzne, gadżety seksualne i biały proszek – ilustrację artykułu stanowiły liczne zdjęcia. Tekst został skrytykowany jako nierzetelna próba nagonki, krytycznie odniosła się do niego także Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Sąd jednak nie przyznał Durczokowi 7 mln zł zadośćuczynienia (czego żądał dziennikarz), ale tylko jedną czternastą tej sumy – 500 tys. Nakazał również wydawcy „Wprost" publikację przeprosin na okładce tygodnika i trzech kolejnych stronach numeru. Wydawca złożył już odwołanie od wyroku.

– W tej chwili toczą się trzy sprawy. Dwie o ochronę dóbr osobistych i jedna o zniesławienie. W sprawie o ochronę dóbr osobistych związanej z naruszeniem prywatności jest wyrok nieprawomocny. Z tego co wiem, pozwani złożyli apelację, ale nam nie została jeszcze dostarczona. Druga sprawa o ochronę dóbr osobistych jest w toku. W sprawie karnej odbyło się posiedzenie pojednawcze i na listopad został wyznaczony termin rozprawy głównej. W dalszym ciągu nic nie wskazuje na to, by między stronami mogło dojść do ugody – rekapituluje mecenas Dubois w rozmowie z „Plusem Minusem".

Znamiona molestowania

Dziennikarze „Wprost", którzy pisali o Durczoku, odeszli z tygodnika i założyli portal kulisy24.com: Sylwester Latkowski został jego redaktorem naczelnym, Michał Majewski – kierownikiem działu śledczego. Relacjonowali oni proces za pomocą... cytatów z tabloidów, bez żadnego własnego komentarza. Ostrożność procesowa? Majewski tłumaczył: „nie chcemy komentować i opisywać tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami".

Ale jesienią kulisy24.com upubliczniły wnioski z raportu opracowanego przez TVN, z którego wynikało, że Durczok na komisyjnym forum obciążył swego szefa Adama Pieczyńskiego, członka zarządu TVN, odpowiedzialnego za departament informacji stacji, stąd polubowne – zamiast dyscyplinarnego – rozstanie dziennikarza ze stacją.

Przypomniano, że w skład komisji weszli: szefowa HR w TVN Agnieszka Trysła, dyrektor departamentu prawnego stacji Marek Szydłowski oraz prawnik z zewnętrznej kancelarii – Bartłomiej Raczkowski. Od 16 lutego do 6 marca przesłuchano 37 świadków, w tym Durczoka, przeanalizowano dokumenty, by stworzyć raport w języku angielskim. „Fakt" pisał o nim: „pracownicy rozmawiający z komisją wskazali, że Durczok dopuścił się wobec dwóch podlegających mu kobiet czynów noszących znamiona molestowania, a wobec czterech innych osób – mobbingu. Ponadto stosował w redakcji zarządzanie przez strach i wywoływał o wiele bardziej stresującą atmosferę niż inni redaktorzy prowadzący".

Ciekawe, dlaczego tabloidy nie prowadziły własnych poszukiwań domniemanych ofiar Durczoka? – Proszę pana, szukaliśmy. Nikt nie chce nam powiedzieć, że był przez niego molestowany. Nikt. Taka sytuacja – mówił Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny „Super Expressu". Jego zdaniem zeznania w procesie, o których nie było zbyt wiele wiadomo, nie otworzyły takiej możliwości, bo „niczego nie wniosły". – Ludzie mówią, że słyszeli, że ktoś mówił etc. Wie pan, na temat mobbingu to wielu nieudaczników życiowych ma wiele do powiedzenia. Co do molestowania seksualnego, to trzeba bardzo ostrożnie oceniać zwierzenia, że ktoś coś słyszał – oceniał Jastrzębowski.

Durczok miał od początku wsparcie przyjaciół oraz rodziny: syna, z którym łączy go miłość do motorów, i żony, która przygarnęła go w trudnej chwili. Ba, zapowiadała zeznania w procesie po jego myśli. – Jestem Ślązaczką, a u nas przyjaciołom i rodzinie się pomaga – mówiła. Zwłaszcza, gdy stawką jest finansowe zadośćuczynienie...

Dla samego Kamila Durczoka powrót do pracy w telewizji jest chyba wart więcej niż owe 9 mln złotych, które chciał otrzymać jako zadośćuczynienie. Czy taki powrót będzie możliwy. – Myślę, że Durczok ma bardzo duże szanse na powrót do dziennikarstwa i zapewne wróci do niego po okresie uzgodnionym przy rozstaniu z TVN – przekonywał przed rokiem Jastrzębowski.

I tak się stało: Durczok wrócił do gry. Portal wirtualnemedia.pl, od którego rozpoczęła się jego medialna ofensywa, poprosił o komentarz fachowców. Michał Kobosko, były szef „Newsweeka", uznał to za dobry ruch Polsatu News, który „cały czas nie ma wystarczającej liczby wyrazistych, szeroko znanych dziennikarzy i prowadzących programy. Taka osoba jak Kamil Durczok, który był, jest i będzie jednym z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy telewizyjnych, na pewno będzie wzmocnieniem ramówki kanału".

Kobosko uważa, że do dziś nie wiemy, na ile prawdziwe były oskarżenia wysuwane przeciwko Durczokowi, a „jeżeli była jakaś jego wina, co można wywnioskować z raportu wewnętrznego komisji TVN, to mocno za nią odpokutował. Dotknęła go infamia, brak możliwości pracy zawodowej przez półtora roku". Nie powinno więc dziwić, że wraca do życia – także zawodowego.

Mniej beztrosko do powrotu Kamila Durczoka do telewizji podchodzi Jacek Żakowski z „Polityki". Publicysta twierdzi, że stacja powinna wyjaśnić, dlaczego zdecydowała się na taki ruch kadrowy: w końcu Durczokowi „półtora roku temu postawiono tak poważne zarzuty, z których część potwierdzono w wewnętrznym postępowaniu wyjaśniającym".

Zwraca na to uwagę także Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „wSieci": jego zdaniem komisja TVN potwierdziła zarzuty wobec Durczoka, nie zapadły również wyroki w procesach wytoczonych „Wprost", więc na powrót jest nieco za wcześnie. Karnowski uważa, że Kamil Durczok powinien publicznie się odnieść do postawionych mu zarzutów. – Nikomu nie odmawiam prawa do nowego początku. Ale powinno to zostać poprzedzone wyraźnym zamknięciem tego, co było złe, a nie udawaniem, że nic się nie wydarzyło. Ludzie upadają i wstają, to jest normalne – mówi Karnowski. I zauważa, że w Polsce trudno jest trwale się skompromitować, a wszystko po pewnym czasie idzie w zapomnienie. – Świat mediów musi dbać o minimalny autorytet i wiarygodność, a tym wypadku wydarzyły się rzeczy, które bardzo to utrudniają. Nie możemy jako dziennikarze sprawiać wrażenia, że nie podlegamy ocenom, że jesteśmy nietykalni – mówi.

Wróżenie z fusów

Wśród pracowników Polsatu przyjęto informację o rychłym debiucie Kamila Durczoka z mieszanymi uczuciami. Na Twitterze nowego kolegę publicznie powitali Bartosz Kurek i Marek Kacprzak, prowadzący serwisy w Polsat News. Jednak nieoficjalnie wielu dziennikarzy nie wyraża – mówiąc oględnie – nadmiernego entuzjazmu. Wspominają zarówno filmik z Youtube'a, gdzie Durczok wrzeszczał po chamsku na swojego podwładnego, jak i złą sławę, jaką były szef „Faktów" cieszył się jako przełożony. Na razie jednak pocieszają się, że Kamil nie będzie pracował z nimi w newsroomie, lecz zostanie producentem zewnętrznym, a więc nie będą z nim mieli do czynienia.

Być może jednak ich nadzieje okażą się płonne, bo „na mieście" już się mówi, że jak Polsat da Durczokowi palec, to dziennikarz weźmie całą rękę – i zostanie niebawem głównym prowadzącym „Wydarzeń", flagowego programu informacyjnego stacji Zygmunta Solorza.

Dziś twarzą tej audycji jest Dorota Gawryluk. Dziennikarka w rozmowie z „Plusem Minusem" odmawia jednak oceniania, czy transfer Durczoka jest wzmocnieniem dla jej stacji. – Na razie to wróżenie z fusów. Poznamy to po owocach – mówi.

Zgadza się z nią Anna Adamus-Matuszyńska, socjolog i specjalistka ds. PR z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, która – cytowana przez portal press.pl – uważa, że Polsat News chce się wyróżnić i mocniej zaistnieć na rynku. „Dadzą sobie jakiś czas na to, by zweryfikować, jak Durczok jest odbierany nie tylko przez widzów, ale i polityków" – ocenia.

Gdy ocena będzie negatywna, stacja bez bólu rozstanie się z dziennikarzem i ten najwyżej będzie mógł napisać na Twitterze: „Do widzenia".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Dzień dobry" pisze na Twitterze i czasem bywa to jedyny wpis w ciągu dnia, choć coraz częściej zdarza mu się komentować – głównie polityczną – rzeczywistość. Zadziwiające jak na człowieka, który jeszcze niedawno nakładał na głowę kaptur, nosił kilkudniowy zarost i raczej uciekał od świata, niż wylewnie się z nim witał.

Niedługo będzie stół

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów