Patryk Markuszewski: Drastyczna historia dla krnąbrnych wodzirejów

Kiedy zaczynałem jako wolontariusz w Muzeum Powstania Warszawskiego, czułem ogromną ekscytację. Wszystko drobiazgowo zapisywałem w pamięci, chciałem sobie utrwalać, że tu poznałem takiego pułkownika, tam porucznika, a tu jeszcze panią kapitan... To było coś niesamowitego, czułem ogromny zaszczyt - mówi Patryk Markuszewski, prezes Fundacji Nie Zapomnij o Nas.

Publikacja: 30.07.2021 18:00

Patryk Markuszewski: Drastyczna historia dla krnąbrnych wodzirejów

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Plus Minus: Jak to się stało, że hiphopowy DJ Bers stał się społecznikiem pomagającym powstańcom?

To była długa droga. Wszystko zaczęło się od aktywności w środowisku kibiców Legii Warszawa. Kilkanaście lat temu staraliśmy się promować ideę Godziny „W" i kultywować pamięć o powstaniu warszawskim. Pamiętam, jak bodajże w 2005 roku o godz. 17 zatrzymywaliśmy na osiedlu ruch samochodów.

Dziś warszawscy kierowcy sami się zatrzymują, gdy wyją syreny.

A wtedy jeszcze nikt nawet nie rozumiał, o co nam w ogóle chodzi... Ludzie trąbili na nas, próbowali omijać. Początki były bardzo trudne. Po całym mieście rozlepialiśmy plakaty: Warszawiaku, zatrzymaj się, oddaj pamięć... Kilka lat później znalazłem w internecie ogłoszenie, że Muzeum Powstania Warszawskiego poszukuje wolontariuszy, a że pracowałem wówczas głównie w domu i czułem trochę pustkę, brakowało mi kontaktu z ludźmi, to się zgłosiłem.

Czym się wówczas zajmowałeś?

Grałem zawodowo w pokera. Jeździłem czasem na różne turnieje w Europie i na świecie, ale tak na co dzień to grywałem na komputerze, przez internet. Znajomi zaczynali kariery w korporacjach, poznawali nowych ludzi, a ja ciągle w tym samym otoczeniu... Miałem sporo wolnego czasu i chciałem go jakoś dobrze spożytkować. I rzeczywiście, praca w MPW okazała się wspaniałą przygodą, poznałem mnóstwo fantastycznych osób. Do dziś zresztą jest tak, że muzeum przyciąga na wolontariat niesamowitych ludzi, zresztą nie tylko młodych – w zasadzie w każdym wieku.

Co robiłeś na wolontariacie?

Z początku pomagałem przy obchodach 69. rocznicy, ale tak bardzo mnie to pochłonęło, że zostałem na stały wolontariat. Prowadziłem kwesty na renowację grobów powstańczych, potem zrobiłem kurs na przewodnika po muzeum. Do dziś uwielbiam oprowadzać wycieczki, oczywiście robię to zdecydowanie rzadziej niż kiedyś, ale to niesamowite doświadczenie, móc przekazywać tę wiedzę młodym pokoleniom, szczególnie krnąbrnej młodzieży. W grupach gimnazjalnych zawsze jest kilku takich „wodzirejów", którzy stoją gdzieś z tyłu i przeszkadzają, a że ja kiedyś byłem dokładnie taki sam, to jak tylko wchodziła grupa, od razu wiedziałem, z kim będzie najtrudniej (śmiech).

I jak sobie z nimi radziłeś?

Od razu próbowałem nimi wstrząsnąć, opowiadając najmocniejsze, najbardziej drastyczne historie. Ale inaczej się do takich młodych krnąbrnych nie trafi. Moje grupy pod koniec zwiedzania chodziły jak w zegarku, zwiedzając kolejne sale z otwartymi ustami, rozglądając się dookoła i wszystko chłonąc. Na pożegnanie zawsze zadawałem kilka podstawowych pytań: kiedy wybuchło powstanie, ile dni trwało, kto był dowódcą itd. I zawsze napawało mnie dumą, kiedy większość potrafiła na nie wszystkie odpowiedzieć.

Czyli cała ta późniejsza zajawka młodzieży na powstanie warszawskie, potem żołnierzy wyklętych i inne kwestie historyczne to wszystko przez ciebie?

(Śmiech). Wszystko przez Muzeum Powstania Warszawskiego. To niesamowite, że ono wciąż jest jedną z najnowocześniejszych placówek w Polsce, a przecież powstało 18 lat temu i w zasadzie cały czas funkcjonuje w niezmienionej formie. Nie dziwne, że w 2004 roku robiło na ludziach tak wielkie wrażenie. Narracja, którą narzuciło MPW, te setki tysięcy ludzi, które je odwiedzają każdego roku, wzrastająca świadomość społeczeństwa, plus zaangażowanie kibiców piłkarskich w kultywowanie pamięci – to wszystko bardzo się przyczyniło do zainteresowania Polaków historią najnowszą. W efekcie powstanie warszawskie stało się tematem wręcz popkulturowym.

A u ciebie skąd się wzięło zainteresowanie historią? Zawsze cię pasjonowała?

Nie, w szkole olewałem trochę naukę. Bez problemu przechodziłem z klasy do klasy, ale nie przykładałem się do niczego.

Czyli zdolny, ale leniwy.

Tak słyszałem (śmiech). Plus zawsze byłem bardziej umysłem ścisłym, wybrałem studia ekonomiczne. Ale później zacząłem zgłębiać historię swojej rodziny. W powstaniu brał udział mój dziadek – Stanisław Buczyński pseudonim Bąk. Walczył w Zgrupowaniu „Żaglowiec" na Żoliborzu. Był przedwojennym wojskowym, saperem. I gdy zgłębiałem jego losy, zafascynowała mnie historia powstania.

Wcześniej historia dziadka nie była tematem poruszanym w twojej rodzinie?

Ten temat nie funkcjonował z tego względu, że babcia, wdowa po nim, mieszkała na stałe w Kanadzie. Mama znała jego historię dość pobieżnie, nie znała szczegółów. Dopiero sam zacząłem ją zgłębiać i mniej więcej w tym samym czasie natknąłem się na ogłoszenie o wolontariacie w MPW. Poznając powstańców, zaprzyjaźniając się z nimi, poczułem, że mogę w pewien sposób zbliżyć się do dziadka, bo nigdy go nie poznałem – zmarł, kiedy moja mama miała kilkanaście lat. I jakby też poznawałem wartości, jakimi on się kierował w życiu.

A możliwa jest prawdziwa przyjaźń między młodym chłopakiem a tak doświadczonymi życiowo ludźmi?

Jak najbardziej. Nie tylko ja mam takie doświadczenia – wielu wolontariuszy przyjaźni się z powstańcami. Dla części z nich jesteśmy jak rodzina, jak wnuki czy dzieci, bo są też przecież starsi wolontariusze. I po to mamy w fundacji wielu wolontariuszy, by każdy z nich mógł mieć stały kontakt z kilkoma powstańcami. Nie z każdym uda się zbudować bliską relację, ale niektórzy sami z siebie potrafią do nas dzwonić, dopytywać, co u nas. Mam małą córkę i ostatnio często, jak odbieram telefon, słyszę od razu: co u Laury, jak rośnie (śmiech). To są naprawdę piękne, prawdziwe przyjaźnie.

Ale pewnie wielu takich przyjaciół musiałeś już pożegnać.

To prawda. W trudnym okresie pandemii pożegnaliśmy kilka osób, które były mi bardzo bliskie, a najbliższą dla mnie osobą był profesor Witold Kieżun. Byliśmy sąsiadami, mieszkaliśmy przy tej samej ulicy. Jego śmierć bardzo mnie dotknęła, do tego stopnia, że ciągle sobie wyrzucam, że może trzeba było jeszcze częściej się spotykać, jeszcze bardziej pomóc, szczególnie że do samego końca, choć był już chory, próbował skończyć ostatnią książkę... A może jakiś film dokumentalny nakręcić, póki żył?

Co jest ważniejsze: dbać o pamięć o powstańcach czy pomagać tym, którzy jeszcze żyją?

To źle postawione pytanie. Przecież dla powstańców, którzy żyją, dbanie o groby ich poległych kolegów też jest niezwykle ważne, bo sami często się obawiają, czy jak ich już zabraknie, to będzie ktoś, kto o te groby zadba... Natomiast nie ulega wątpliwości, że póki ci bohaterowie są wśród nas, trzeba zrobić wszystko, co możliwe, by w ostatnich latach życia im jak najbardziej pomóc. To nasz obowiązek. Ale nie jest też tak, że oni wszyscy potrzebują wielkiej pomocy – na szczęście większość ma kochające rodziny. I na pewno dopóki jeszcze możemy dotknąć tej żywej historii – może to źle zabrzmi, ale też w pewien sposób wykorzystać ich w celach edukacyjnych – to po prostu trzeba próbować to robić.

A jak powstańcy radzili sobie w pandemii?

Była dla nich bardzo trudnym czasem, ale pokazała też, że jako społeczeństwo potrafimy się zjednoczyć. Młode pokolenie stanęło na wysokości zadania i w tej sztafecie pokoleń teraz to my wzięliśmy na swe barki odpowiedzialność za wspólnotę. Oni kiedyś walczyli o naszą wolność, a teraz my walczyliśmy o ich zdrowie. Dziesiątki organizacji pozarządowych, instytucje państwowe, służby mundurowe, wojskowi – rzeczywiście wszyscy zakasali rękawy. Był szereg różnych akcji: „Obiady dla bohaterów", różne akcje rehabilitacyjne, „Telefon do powstańca"... Wszystkie miały na celu nieść realną pomoc, ale przede wszystkim dały tym ludziom poczucie bezpieczeństwa, że ktoś jest obok. Roznosiliśmy obiady, ale widzieliśmy, że dla powstańców najważniejszy był jednak sam kontakt z wolontariuszami, którzy, przekazując jedzenie, zawsze znajdowali chwilę, by zamienić kilka słów, uśmiechnąć się, po prostu z nimi pobyć, choćby stojąc kilka metrów od otwartych drzwi.

Powstańcy czuli się samotni?

Na pewno mocno przeżywali, że nie mogą wychodzić z domu. Miesiące izolacji spowodowały, niestety, kolejne problemy – ze zdrowiem – na które trzeba było jakoś zareagować. Dlatego wspólnie z Polską Fundacją Narodową powołaliśmy Korpus Rehabilitacyjny dla Powstańców Warszawskich. Od listopada zeszłego roku do kilkudziesięciu powstańców dojeżdżają wysokiej klasy fizjoterapeuci. Efekty były natychmiastowe, co bardzo cieszy. Tu pani odstawiła chodzik, tam pan znowu zaczął samemu odkręcać butelki. I to bardzo poprawiło także ich samopoczucie. Teraz mamy kolejny cel: powołać korpus opiekuńczy. Wielu powstańców oczywiście ma opiekunki, ale nie wszystkie rodziny na to stać. Nie wszyscy też potrzebują stałej opieki. Chcemy zorganizować grupę opiekunek i opiekunów, którzy będą odwiedzać ich kilka razy w tygodniu na parę godzin, pomóc, w czym sobie nie radzą, czasem ugotować coś, zrobić zakupy. Chcielibyśmy, żeby to nie byli wolontariusze, tylko odpowiednio przygotowani specjaliści. Na pewno wielu powstańcom przydałaby się też pomoc pielęgniarek, tych potrzeb jest sporo, a pandemia pokazała, że jest możliwość pomocy bezpośrednio u nich w domu, bez ciągania po różnych przychodniach, bo nie dla wszystkich to są łatwe wyprawy.

Państwo im nie pomaga?

Państwo robi naprawdę dużo, coraz więcej, ale wszyscy wiemy, w jakim stanie jest nasza służba zdrowia i jeśli jest możliwość, by ją trochę odciążyć, zagwarantować bohaterom lepszą jakość życia w ostatnich latach, to trzeba działać.

Ta praca nie spowszedniała ci przez te lata?

Na pewno zmieniło się bardzo dużo. Kiedy zaczynałem jako wolontariusz w Muzeum Powstania Warszawskiego, czułem ogromną ekscytację. Kontakt z każdym nowo poznanym powstańcem budził wielkie emocje. Wszystko drobiazgowo zapisywałem w pamięci, chciałem sobie utrwalać, że tu poznałem takiego pułkownika, tam porucznika, a tu jeszcze panią kapitan... To było coś niesamowitego, czułem ogromny zaszczyt. Pierwsze odwiedziny w domach do dzisiaj pamiętam bardzo dokładnie. Jak profesor Witold Kieżun zadzwonił do mnie po raz pierwszy i usłyszałem w słuchawce „panie Patryku", to aż musiałem usiąść z wrażenia. I pamiętam w zasadzie każde słowo z tej rozmowy – to było coś niesamowitego.

A dziś to pewnie codzienność.

Nawet nie tyle codzienność, ile raczej zmienił się charakter mojej pracy. Gdy podjęliśmy w gronie bliskich osób decyzję, że zakładamy fundację i chcemy robić coraz więcej, zaczynając od zbiórek na groby i dorzucając coraz to nowe inicjatywy, wzięliśmy na siebie zupełnie inne zadania i musieliśmy zacząć myśleć trochę szerzej. Już nie mogę skupiać się jedynie na pojedynczych bliskich osobach, tylko na tym, skąd pozyskać środki i w jaki sposób dopełnić formalności, bo chyba każdy zdaje sobie sprawę, że biurokracja czasami potrafi zabić nawet najlepszy pomysł.

Często jak myślę o społecznikach, szczególnie tych mocno wkręconych w tematy historyczne, to mam w głowie obraz bardzo spokojnych, grzecznych, raczej wycofanych intelektualistów. A wiem, że ty jesteś raczej duszą towarzystwa, pierwszym chętnym do zabawy...

Większość z nas to młode osoby, w pomoc powstańcom angażują się charakterologicznie bardzo różni ludzie, ale często mamy fajny kontakt ze sobą. Wiadomo: jedni się lubią, drudzy się nie lubią – jak wszędzie. Ja na przykład bardzo polubiłem członków Stowarzyszenia Odra-Niemen, które ma oddziały w całej Polsce. Podoba mi się, że co roku robią sobie spotkania integracyjne, jest na nich naprawdę fajna atmosfera. Kilkaset osób, przekrój wiekowy od nastolatków po seniorów, wszyscy się przyjaźnią, super. I w naszej fundacji jest bardzo podobnie: nasi wolontariusze prywatnie są najczęściej naszymi bardzo dobrymi znajomymi. W końcu łączy nas ta sama pasja, mamy podobne poglądy, spędzamy razem mnóstwo czasu, więc to jest jak najbardziej naturalne, że wieczorami czy w weekend lubimy gdzieś razem wyjść, napić się piwa, porozmawiać. I nie ukrywam, że podczas takich imprez wpadają do głowy najlepsze pomysły.

Podobno niedawno oprowadzałeś po Powązkach kilku znanych raperów.

(Śmiech). Lubię opowiadać o historii, a Cmentarz Wojskowy na Powązkach jest w sumie najważniejszym pomnikiem historii najnowszej w Polsce, gdzie można tej historii dotknąć, zobaczyć ją na własne oczy. Znam ten cmentarz bardzo dobrze, remontowaliśmy na nim część grobów, inne mijam podczas różnych prac... I chyba potrafię o nich ciekawie opowiadać, bo te spacery zbierają dobre recenzje, szczególnie jak są ze znajomymi – wtedy to nie jest zwykła relacja przewodnik–słuchacze, tylko dużo bardziej prawdziwa.

Słyszałem, że bardzo się podobało Solarowi, twórcy akcji #Hot16Challenge.

Powiedział nawet, że to jeden z najlepszych „storytellingów", jakie słyszał w życiu (śmiech).

Czujesz, że z biegiem czasu to na barki twoje i w ogóle ludzi w naszym wieku spada coraz większa odpowiedzialność, jeśli chodzi o kultywowanie pamięci o powstaniu warszawskim?

Na pewno odpowiadamy za coraz więcej rzeczy, choćby nasza fundacja, założona przecież przez ludzi dość młodych, robi coraz więcej i coraz bardziej skomplikowanych rzeczy. Mamy ambitne plany, chcemy zmieniać myślenie o edukacji historycznej, chcemy docierać do młodych, wykorzystując media społecznościowe, nowe kanały. Mamy kolejne pomysły, które będziemy chcieli realizować w najbliższych latach. Młode pokolenie na pewno musi brać na swe barki coraz więcej odpowiedzialności. Być może nadszedł już nawet czas, by spróbować zrewolucjonizować podejście do opowiadania o historii w Polsce – trzymajcie kciuki. 

Patryk Markuszewski (ur. 1987) jest prezesem Fundacji Nie Zapomnij o Nas, inicjatorem akcji „Nie zapomnij o Nas, Powstańcach Warszawskich", przewodnikiem po Muzeum Powstania Warszawskiego. Organizuje spacery po Cmentarzu Powązkowskim. Zawodowo zajmuje się marketingiem, grał na hiphopowych imprezach i bitwach freestyle'owych pod ksywą DJ Bers

Plus Minus: Jak to się stało, że hiphopowy DJ Bers stał się społecznikiem pomagającym powstańcom?

To była długa droga. Wszystko zaczęło się od aktywności w środowisku kibiców Legii Warszawa. Kilkanaście lat temu staraliśmy się promować ideę Godziny „W" i kultywować pamięć o powstaniu warszawskim. Pamiętam, jak bodajże w 2005 roku o godz. 17 zatrzymywaliśmy na osiedlu ruch samochodów.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił