Biedny chrześcijanin patrzy na prawicę

Współczesny konserwatyzm w Europie i USA rozmija się z nauczaniem Kościoła. Nie akceptuje odstępstw od normy: z jednej strony – mniejszości seksualnych, z drugiej – chorych dzieci poczętych.

Aktualizacja: 28.06.2015 13:05 Publikacja: 26.06.2015 01:57

Rosyjski OMON odciąga żołnierza sił powietrznodesantowych, który zbyt zapalił się do idei oczyszczen

Rosyjski OMON odciąga żołnierza sił powietrznodesantowych, który zbyt zapalił się do idei oczyszczenia kraju z aktywistów gejowskich. Postkomunizm jest homofobiczny?

Foto: AFP

Jeśli im [farmerom] urodzi się zdeformowane jagnię, pozbywają się go. Bang!" – powiedział w kwietniu 2013 roku, podczas czatu z użytkownikami internetowego serwisu zajmującego się sprawami osób niepełnosprawnych, Collin Brewer. Tym samym ten niezależny radny z Kornwalii udzielił odpowiedzi na pytanie o swój stosunek do osób niepełnosprawnych. Swoje poglądy uzasadniał zbyt wysokimi kosztami utrzymywania niepełnosprawnych – jako analogię wskazywał farmera, który nie może sobie pozwolić na chore zwierzęta w swojej trzodzie.

Kiedy wybuchł skandal, a policja wszczęła w jego sprawie śledztwo, Brewer zarzekał się, że został źle zrozumiany, i przepraszał za swoją wypowiedź. Tyle że to nie był pierwszy raz. W 2011 roku powiedział w rozmowie z pracownikiem socjalnym, że niepełnosprawne dzieci kosztują za dużo i powinny być usypiane.
Po wypowiedzi o zdeformowanym jagnięciu Brewer zrezygnował ze stanowiska, ale po miesiącu, na początku maja 2013 roku, znów wystartował w wyborach i został ponownie wybrany.

Parę lat temu należał do Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), niedawno kreowanej na nową „trzecią siłę" w brytyjskiej polityce. Posługując się głównie hasłami antyimigranckimi, eurosceptycznymi i liberalnymi w sferze gospodarczej, partia, na której czele stał Nigel Farage, wygrała w Wielkiej Brytanii wybory do Parlamentu Europejskiego w 2013 roku, zdobywając 26,6 proc. głosów. Poniosła jednak klęskę w tegorocznych wyborach parlamentarnych i Farage podał się do dymisji.

Trudno dziś ściśle wiązać Brewera i jego eutanazyjne poglądy z UKIP, nie ma na to bezpośrednich dowodów. Ale przecież wyborcy, którzy na niego głosowali, czynili to też pewnie wtedy, gdy do tej formacji należał. Zaplecze kulturowe i społeczne jest więc takie samo lub podobne.

Zwłaszcza że to nie pierwszy problem UKIP z takimi kandydatami. W 2012 roku startujący do władz lokalnych hrabstwa Kent Goeffrey Clark powiedział, rozważając trudną sytuację w brytyjskiej służbie zdrowia, że generalnie jest przeciwko aborcji, ale może powinna być obowiązkowa w sytuacjach, gdy ma się urodzić dziecko z zespołem Downa albo rozszczepem kręgosłupa. Twierdził też, że problemem jest starzejące się społeczeństwo i eutanazja powinna być powszechnie dostępna, a osoby powyżej 80. roku życia muszą mieć dostęp do poradnictwa eutanazyjnego za darmo.

Potem było jak w przypadku Brewera: wybuchł skandal, UKIP odcięła się od nieszczęsnego działacza, a ten stwierdził, że został źle zrozumiany.

UKIP ostatnio poniósł klęskę, ale w dużej mierze przez to, że mainstreamowa Partia Konserwatywna przejęła część jej izolacjonistycznych i antyimigranckich postulatów. A to pokazuje, że w Europie Zachodniej można już być „niepoprawnym politycznie", ale w ściśle określonym sensie. W Polsce niektórzy prawicowcy uważają to za pozytywne zjawisko, znak, że Europa skręca albo może skręcić na prawo, że kończy się okres bezideowej centroprawicy, niewiele się różniącej od lewicy. Niby tak, ale warto się zastanowić, jaka jest ta nowa prawica.

Polityczna niepoprawność

W 2012 roku zaistniała w Holandii znamienna sytuacja. Rząd bezbarwnej centroprawicy, Partii Ludowej na rzecz Demokracji i Wolności, z premierem Markiem Ruttem na czele, utrzymywał się u władzy dzięki cichemu poparciu Partii Wolności. Jej lider Geert Wilders, zresztą były katolik, który wystąpił z Kościoła, zbudował swoją popularność na atakowaniu imigrantów. Najpierw islamskich, a potem doszli do tego przybysze z krajów Europy Środkowej.

Europejskie salony wyznaczały Wildersowi rolę złego ksenofobicznego watażki politycznego, który burzy porządek w europejskim „kryształowym pałacu". Był ścigany przez prokuratury i sądy w różnych krajach. Wilders atakował też islam jako taki – słynny jest zrobiony przez niego w 2006 roku film „Fitna" (po arabsku: zło) składający się ze zmontowanych scen makabrycznej przemocy dokonywanej przez islamistów. A w Polsce głośno było o jego innej inicjatywie, stronie internetowej, na której Holendrzy mogli zgłaszać skargi na pracowników z Europy Środkowej, głównie z Polski.

Po wyborach w 2010 roku Wilders przestał być marginesem, stał się poważnym graczem. Zaproszenie przez Ruttego do współpracy z jego ugrupowaniem było nobilitacją, wejściem do wyższej ligi politycznej.

Jednak po dwóch latach, wiosną 2012 roku, umowa z Partią Wolności posypała się, ale nie z powodu imigrantów, tylko kwestii budżetowych – Rutte chciał reform, większych cięć i ograniczenia deficytu. Aby przetrwać, rząd musiał znaleźć nowego koalicjanta.

Podjęto więc rozmowy z najstarszą holenderską partią, SGP (Polityczna Partia Protestantów), która reprezentuje ortodoksyjnych kalwinistów. Jest ich w Holandii wciąż kilka procent. Zamieszkują tzw. holenderski pas biblijny, czyli wioski i miasteczka na południu kraju. To ludzie mentalnością przypominający amiszów czy też menonitów.

Polityczna Partia Protestantów do 2006 roku nie przyjmowała nawet kobiet, ale musiała się ugiąć w wyniku wyroku sądowego. W swoim programie jest za państwem teokratycznym, przeciwko przywilejom dla homoseksualistów, aborcji, eutanazji. I właśnie ograniczenie dopuszczalności aborcji i eutanazji było warunkiem podjęcia współpracy z rządem przez SGP. Po długich negocjacjach nie zawarto jednak kompromisu.

Okazało się więc, że w takim kraju jak Holandia można już głosić hasła przeciwko obcym i jednocześnie być zapraszanym na salony, ale są świętości nie do ruszenia, takie jak dostępność aborcji.

Polityczny serial skończył się tak, że rząd podał się do dymisji, a po nowych wyborach Partia Ludowa zawarła koalicję z lewicową Partią Pracy.

Z kolei we Francji szanse na sukces w najbliższych wyborach prezydenckich ma liderka Frontu Narodowego Marine Le Pen, choć szyki może jej pokrzyżować były centroprawicowy prezydent Nicolas Sarkozy. Podobnie jak w Wielkiej Brytanii Partia Konserwatywna z premierem Davidem Cameronem „zjadła" UKIP, tak Sarkozy wchłania wyborców Frontu Narodowego – przejmując dużą część antyimigranckich i antyunijnych haseł.

Marine Le Pen wydaje się bardziej prawicowa niż wspomniany Wilders. Lewica mówi o niej ze zgrozą: „skrajnie prawicowa". Jest przeciwko eutanazji i zrównaniu statusu związków homoseksualnych z małżeństwem. Jest też, a jakże, przeciwniczką imigracji i szermuje eurosceptycyzmem. Chętnie nawet powołuje się na związki Francji z Kościołem, na przykład podkreśla znaczenie postaci św. Joanny d'Arc.

Ale akurat ten sztafaż patriotyczno-historyczny podziela we Francji większość społeczeństwa, nie tylko elektorat Le Pen. Natomiast pytana o aborcję liderka Frontu Narodowego powtarza to samo, co zdecydowana większość polityków w zachodniej Europie – że nie jest dobra, ale kobieta powinna mieć prawo wyboru, trzeba działać nie przez zakazy, ale w inny sposób, w kierunku jej ograniczenia.

Co ciekawe, mówi w zasadzie to samo co uważany wśród elit europejskich za wzorzec prawicowca premier Węgier Viktor Orbán. Mimo że od pięciu lat ma on właściwie pełnię władzy, nie zdecydował się zdelegalizować w swoim kraju aborcji na życzenie, tłumacząc, że Węgrzy nie są na to gotowi.

Z kolei w USA, gdy odbywają się w różnych stanach referenda światopoglądowe, np. nad „małżeństwami gejowskimi" czy poszerzeniem możliwości dokonywania aborcji, na ogół jest tak, że o ile przywileje dla homoseksualistów nie zdobywają poparcia albo uzyskują mniejsze, niż się ich promotorzy spodziewają, o tyle pomysły aborcyjne łatwiej przechodzą.

Prawda jest taka, że dziś z liczących się ośrodków w Europie i choćby większości stanów USA tylko papież (każdy) głośno podnosi kwestię ochrony życia poczętego. Nikt nie próbuje zaostrzyć prawa antyaborcyjnego, jeśli nie liczyć nieśmiałej próby w Hiszpanii, gdzie rząd centroprawicowej Partii Ludowej usiłował niemrawo doprowadzić ustawę do stanu, jaki jest w Polsce, czyli praktycznej dopuszczalności aborcji tylko w określonych przypadkach (gwałt, zagrożenie życia i zdrowia matki, uszkodzenie płodu). Ale zrezygnował wobec braku konsensusu w społeczeństwie, podobnie jak Orbán.

W Europie, nawet w krajach katolickich, takich jak Francja czy Włochy, wojujący prawicowi ekstremiści wolą odwoływać się do nazizmu, socjaldarwinizmu, integralnego tradycjonalizmu Evoli – do wszystkiego poza chrześcijaństwem – mówił Jarosław Tomasiewicz z Uniwersytetu Śląskiego, historyk idei i badacz ruchów radykalnych w Europie, w rozmowie z „Frondą LUX".

Przypomniał, że osławiony prawicowy terrorysta norweski Anders Breivik pisał o obronie „chrześcijańskiej Europy", ale to, zdaniem Tomasiewicza, nieporozumienie. „Breivik odróżnia chrześcijaństwo kulturowe (Christendom) od religii chrześcijańskiej (Christianity). Chrześcijaństwo kulturowe aprobuje z pobudek pragmatycznych – jako jedyną platformę kulturową mogącą połączyć wszystkich Europejczyków. W swej publikacji »Deklaracja niepodległości 2083« przyznaje wprost, że osobiście nie jest »szczególnie religijnym człowiekiem«" – wyjaśniał Tomasiewicz.

Spokojny gej z korporacji

Generalnie więc prawica w Europie, także ta „najbardziej prawicowa prawica" czy „skrajna prawica", jest dość obojętna na kwestie, które zajmują współcześnie centralne miejsce w nauczaniu Kościoła, a także tych bardziej ortodoksyjnych i żarliwych wspólnot protestanckich. Zamiast tego prawicowych ideowców rozpalają przede wszystkim sprawy suwerenności politycznej i gospodarczej, polityki zagranicznej, imigrantów, ochrony indywidualnych wolności (np. wolności słowa w internecie), wolności gospodarczej.

Trochę różne jest podejście do zagadnienia przywilejów dla homoseksualistów. W Wielkiej Brytanii czy Holandii sprawa jest już „załatwiona", nie budzi większych emocji. Od niedawna „załatwiona" jest w Irlandii, gdzie wszystkie liczące się siły polityczne, i lewicowe, i prawicowe, wzywały do poparcia w referendum zmian w konstytucji, definiujących małżeństwo jako związek dwóch osób, bez określania płci.

To, że homoseksualiści mają lub wkrótce będą mieli takie same przywileje jak małżeństwa, nie budzi tam żadnej sensacji. Są oswojonym elementem mieszczańskiego życia. Powoli zresztą zanika wizerunek rozpasanego perwersyjnego geja, a zastępuje go obraz nudnego korpogarniturowca, takiego jak wszyscy inni, tyle że orientacji homoseksualnej, którą realizuje w zaciszu domowym, ewentualnie w klubie dla LGBT. W krajach tych patrzy się też bardzo pragmatycznie i biznesowo na świat. A przecież w warunkach zachodnich nie ma lepszego konsumenta i pracownika niż spokojny gej. Tylko kwestia adopcji dzieci przez pary homoseksualne budzi jeszcze jakieś emocje.

Bo o to właśnie tak naprawdę chodzi zachodniej prawicy, o zachowanie słodkiego mieszczańskiego świata, któremu w ich rozumieniu zagraża przecież nie aborcja, nawet nie homoseksualiści, lecz globalizacja, integracja europejska i imigranci, a także islamiści.

Owszem, są wciąż kraje, np. Francja czy Hiszpania, w których wokół ochrony tradycyjnie pojmowanego małżeństwa można zjednoczyć szeroko pojętą prawicę. To łączy i Le Pen, i mainstreamowego Sarkozy'ego oraz ich elektoraty. Tam z nauczania papieży chwycił sprzeciw wobec gender, tam też zresztą bardzo aktywne, choć politycznie mało znaczące, są środowiska katolickie. Wydaje się jednak, że na pierwszym miejscu są argumenty ekonomiczne, mieszczanie nie chcą się dzielić z homoseksualistami przywilejami przynależnymi małżeństwom. Jest kryzys i każdy grosz się liczy.

Jeszcze nieco inna, paradoksalna sytuacja jest w Niemczech. Mieszkańcy tego kraju w większości popierają postulaty przywilejów dla homoseksualistów i lesbijek, z tym że rząd już zapowiedział, że co najmniej do końca tej kadencji nie będzie żadnych zmian w kwestii prawnej definicji małżeństwa. Kompromisem są tylko niezadowalające radykalnych środowisk lewicy i LGBT zmiany w prawie, które regulują i uściślają prawa „małżonków" i „partnerów życiowych" tak, by – jak uzasadnia to niemiecki resort sprawiedliwości – zmierzać do zniesienia wszelkich form dyskryminacji.

Część miłośników polskiej prawicy z nadzieją spogląda więc na Rosję, gdzie od kilku lat obowiązuje penalizacja „homoseksualnej propagandy" i gdzie władza oraz jej ideolodzy chętnie sięgają po hasła, według których celem „świętej Rosji" jest odnowa moralna Europy. Spoglądają też na nią Marine Le Pen czy wspomniany UKIP, także upatrując w niej nadziei na ograniczenie hegemonii Brukseli i Berlina oraz wpływów amerykańskich w Europie.

Polskich prawicowych miłośników Władimira Putina nie zraża to, że prezydent Rosji to były oficer KGB albo że na jednego z bohaterów tego kraju znowu wyrasta Stalin (a przecież kiedyś prawica była niby antykomunistyczna). Wolą podkreślać, że głowa państwa rosyjskiego kwieciście mówi o potrzebie odnowy moralnej, o wsparciu rodziny, a wszyscy rosyjscy notable odwiedzają cerkiew, odwołują się też do dziedzictwa „białej" Rosji. I że Rosja to nie zgniła Ameryka czy zgniły Zachód. To, że w Rosji aborcja wciąż odbywa się na skalę przemysłową, nie jest dla zwolenników Putina istotne.

Nieświęta Ruś

Jednak niedawno rosyjska Cerkiew, żyjąca w symbiozie z państwem Putina, odważyła się w końcu upomnieć u władzy o sprawy życia. Ksiądz Dmitrij Pierszin, przewodniczący patriarszej komisji do spraw rodziny, nazwał aborcję niszczeniem narodu. Wcześniej patriarcha Moskwy i Wszechrusi nieśmiało zaproponował, by Duma zajęła się projektem wyłączenia aborcji z refundacji w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Przewodnicząca Rady Federacji Walentina Matwijenko nazwała to rozwiązanie ekstremistycznym.

Oficjalny konserwatyzm dzisiejszej Rosji tak naprawdę nie różni się bowiem od konserwatyzmu okresu schyłkowego komunizmu. Nie tylko w ZSRS, ale i w całym bloku wschodnim, z jednej strony prześladowano wówczas homoseksualistów, a z drugiej – aborcja była powszechna. W kulturze i w życiu społecznym obowiązywała pruderia, ale też duże zakłamanie.

Przeniosło się to na czasy postkomunizmu. Wprawdzie nastąpiło poluzowanie norm dotyczących rodziny i życia seksualnego, ale tylko do pewnego stopnia. „Porniucha", jak to mówią w Rosji, stała się normą, ale tylko heteroseksualna. Pozostał, i w końcu znalazł wyraz w prawie rosyjskim, konserwatyzm rodem z koszarów czy więziennej grypsery, nietolerujący żadnych dziwactw. Norma świata postkomunistycznego nie przewiduje „pedalstwa", ale mieści się w niej jak najbardziej aborcja, bo niechciane dziecko to też zjawisko nienormalne. Pod tym względem postkomunizm jest więc podobny do specyficznego nowoczesnego zachodniego konserwatyzmu.

Tymczasem nauczanie dzisiejszego Kościoła katolickiego to nie tylko sprawy ochrony życia poczętego czy sprzeciw wobec gender. Wszyscy ostatni papieże, zwłaszcza od Jana Pawła II począwszy, bardzo mocno podkreślają konieczność realizacji katolickiej nauki społecznej. Od kiedy rozpoczął się kryzys w 2008 roku, i Benedykt XVI, i Franciszek wielokrotnie wskazywali, że ich zdaniem jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy był model społeczno-gospodarczy daleki od tego, co głosi Kościół. W tym rozumieniu prawica, i ta radykalna, i ta systemowa, mainstreamowa, przez swoje liberalne podejście do gospodarki momentami sytuuje się dalej od chrześcijaństwa niż lewica.

Paradoksalnie ze wszystkich partii nominalnie prawicowych w Europie Zachodniej najbardziej chrześcijańska w kwestii zbieżności z katolicką nauką społeczną okazuje się oskarżana zewsząd o bezideowość i letniość... niemiecka CDU.

To dziedzictwo pierwszych lat po II wojnie światowej, gdy Niemcami rządzili politycy nieukrywający przywiązania do Kościoła katolickiego czy ogólnie do chrześcijaństwa. Oni zbudowali system istniejący do dziś, nazywany czasem ordoliberalizmem, czasem społeczną gospodarką rynkową, a czasem „Deutschland AG" (na polski można to chyba przetłumaczyć – Niemcy Spółka Akcyjna).

Nasz kraj w tak zarysowanej Europie, między Wschodem a Zachodem, wciąż jawi się jako bardzo specyficzne państwo. Nie ma nad Wisłą tak naprawdę – z powodu zapisów konstytucji i przekonania większości społeczeństwa – miejsca na to, by dopuścić aborcję na życzenie, jak również zalegalizować „związki partnerskie" na wzór rozwiązań, którymi cieszy się małżeństwo mężczyzny i kobiety. Zmiany polityczne, jakie zachodzą w Polsce, jeszcze bardziej odsuwają perspektywę złagodzenia ustawy antyaborcyjnej i nadania przywilejów małżeńskich homoseksualistom. Jednych to cieszy, innych martwi, ale tak po prostu jest.

Publicysta „W Sieci" Piotr Skwieciński zwrócił uwagę na to, jak wynik ostatnich wyborów prezydenckich w Polsce skomentował rosyjski bloger Dmitrij Corionow, znany też jako Enteo. To dość niszowa postać, ale jest o niej w Rosji głośno; reprezentuje bardzo ortodoksyjny, lecz nienastawiony imperialnie, nieoficjalny nurt rosyjskiego prawosławia.

Corionow złożył następującą deklarację: „Czego my w Rosji oczekujemy od zwycięstwa prezydenta Dudy w Polsce? Dla nas w ogóle nie jest ważne, jak on w sensie politycznym odnosi się do Rosji. Chcemy natomiast, żeby on bronił wartości chrześcijańskich. Żeby nie dać zniszczyć naszej chrześcijańskiej cywilizacji. Mamy nadzieję, że nowy prezydent ochroni przed tym naród polski. Że prawo zakazujące aborcji nie zostanie w Polsce zniesione. To jest dla nas bardzo ważne, pod tym względem chcemy wzorować się na Polsce i modlimy się, żeby w Rosji też istniało prawo do życia od poczęcia. Jeśli on będzie tak postępował, to my, rosyjscy konserwatyści, zawsze się z nim dogadamy. A gdyby natomiast postępował on odwrotnie – to nawet gdyby wyśpiewywał serenady pod adresem Rosji, to nam nie trzeba takich partnerów".

Polska inność

Jak widać, rosyjski bloger również uważa, że polska prawica, i w ogóle Polska, jest na tle Europy, a także Rosji, dość wyjątkowa. To miłe (albo niemiłe dla niektórych przeciwników tego stanu rzeczy), nie należy jednak z taką oceną przesadzać. Model gospodarki realizowany w Polsce od 25 lat, jak również różne przejawy niesprawiedliwości i patologie naszego życia społeczno-politycznego, dalekie są od wymogów katolickiej nauki społecznej. W tej kwestii mamy tylko (i aż) wciąż niezrealizowany testament i dziedzictwo pierwszej „Solidarności" oraz Jana Pawła II.

Inną sprawą jest to, że i w Polsce podejście do spraw światopoglądowych nie jest konsekwentne. Polacy są rzeczywiście coraz bardziej konserwatywni, ale – tak jak na Zachodzie – jest to coraz bardziej konserwatyzm świecki. Taki „zdrowy", raczej ideologiczny niż religijny. „Normalna rodzina", bez „gejowania", bez rozwiązłości, ładne dzieci, związki zdrowych kobiet i mężczyzn, mądrzy i sprawni dziadkowie, narodowe wartości, bez multi-kulti – tak, żeby państwo i różni inni się nie wtrącali do mojego życia. Ale gdy dochodzimy do spraw mniej „estetycznych", skłonność do obrony życia i wartości maleje.

Większość Polaków jest niby przeciwna aborcji, ale jednocześnie dopuszcza ją w wyjątkowych sytuacjach, co znajduje odzwierciedlenie w polskim prawie. Podobnie większość dopuszcza stosowanie in vitro niejako in blanco, nie wnikając w to, jak powinno być ono prawnie regulowane.

Filozof Paweł Milcarek opisał parę miesięcy temu na Facebooku pewną historię z początku lat 90. „Stojąc wobec grupy przyszłych medyków, stawałem też na rzęsach, żeby ułatwić im zrozumienie filozoficznych argumentów za tożsamością życia ludzkiego od poczęcia. Przejęty swoją misją wykręcałem wobec słuchaczy intelektualne piruety, żeby stanęli wobec prawdy, że „to człowiek"... I nagle poprosił o głos pewien młodzian. I rzecze: »Że to człowiek, nikt nie zaprzeczy; ale, panie magistrze, po prostu niektórych ludzi trzeba eliminować, bo ich leczenie jest później za dużym obciążeniem dla wszystkich«".

Takie podejście dotyczy nie tylko życia prenatalnego, ale też życia już dawno narodzonego. Około 25 proc. Polaków jest według sondaży za rządami twardej ręki. Stąd właśnie się bierze np. zrozumienie dla Wojciecha Jaruzelskiego. Większość popiera karę śmierci i przyklasnęłaby bezprawnym formom rozprawy z ludźmi, którzy jej nie pasują – złodziejami, mordercami, przeciwnikami politycznymi, związkowcami, bankowcami, w zależności od punktu widzenia i siedzenia. Nie przez przypadek w całym „wolnym świecie", także w Polsce, widać na przykład rosnącą fascynację Chinami – państwem zamordystycznym i eugenicznym.

To wszystko, o czym mowa w niniejszym tekście, jest właśnie typowe dla nowoczesności: eugeniczne i totalitarne odruchy z różnym natężeniem się odzywają i są twardym orzechem do zgryzienia – zarówno w przypadku lewicy, jak i prawicy. Nie brakuje ich również w Polsce, bo nie jesteśmy samotną wyspą. Choć rzeczywiście wciąż Polacy są nieco inni. Ale jak długo jeszcze?

Jeśli im [farmerom] urodzi się zdeformowane jagnię, pozbywają się go. Bang!" – powiedział w kwietniu 2013 roku, podczas czatu z użytkownikami internetowego serwisu zajmującego się sprawami osób niepełnosprawnych, Collin Brewer. Tym samym ten niezależny radny z Kornwalii udzielił odpowiedzi na pytanie o swój stosunek do osób niepełnosprawnych. Swoje poglądy uzasadniał zbyt wysokimi kosztami utrzymywania niepełnosprawnych – jako analogię wskazywał farmera, który nie może sobie pozwolić na chore zwierzęta w swojej trzodzie.

Kiedy wybuchł skandal, a policja wszczęła w jego sprawie śledztwo, Brewer zarzekał się, że został źle zrozumiany, i przepraszał za swoją wypowiedź. Tyle że to nie był pierwszy raz. W 2011 roku powiedział w rozmowie z pracownikiem socjalnym, że niepełnosprawne dzieci kosztują za dużo i powinny być usypiane.
Po wypowiedzi o zdeformowanym jagnięciu Brewer zrezygnował ze stanowiska, ale po miesiącu, na początku maja 2013 roku, znów wystartował w wyborach i został ponownie wybrany.

Parę lat temu należał do Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), niedawno kreowanej na nową „trzecią siłę" w brytyjskiej polityce. Posługując się głównie hasłami antyimigranckimi, eurosceptycznymi i liberalnymi w sferze gospodarczej, partia, na której czele stał Nigel Farage, wygrała w Wielkiej Brytanii wybory do Parlamentu Europejskiego w 2013 roku, zdobywając 26,6 proc. głosów. Poniosła jednak klęskę w tegorocznych wyborach parlamentarnych i Farage podał się do dymisji.

Trudno dziś ściśle wiązać Brewera i jego eutanazyjne poglądy z UKIP, nie ma na to bezpośrednich dowodów. Ale przecież wyborcy, którzy na niego głosowali, czynili to też pewnie wtedy, gdy do tej formacji należał. Zaplecze kulturowe i społeczne jest więc takie samo lub podobne.

Zwłaszcza że to nie pierwszy problem UKIP z takimi kandydatami. W 2012 roku startujący do władz lokalnych hrabstwa Kent Goeffrey Clark powiedział, rozważając trudną sytuację w brytyjskiej służbie zdrowia, że generalnie jest przeciwko aborcji, ale może powinna być obowiązkowa w sytuacjach, gdy ma się urodzić dziecko z zespołem Downa albo rozszczepem kręgosłupa. Twierdził też, że problemem jest starzejące się społeczeństwo i eutanazja powinna być powszechnie dostępna, a osoby powyżej 80. roku życia muszą mieć dostęp do poradnictwa eutanazyjnego za darmo.

Potem było jak w przypadku Brewera: wybuchł skandal, UKIP odcięła się od nieszczęsnego działacza, a ten stwierdził, że został źle zrozumiany.

UKIP ostatnio poniósł klęskę, ale w dużej mierze przez to, że mainstreamowa Partia Konserwatywna przejęła część jej izolacjonistycznych i antyimigranckich postulatów. A to pokazuje, że w Europie Zachodniej można już być „niepoprawnym politycznie", ale w ściśle określonym sensie. W Polsce niektórzy prawicowcy uważają to za pozytywne zjawisko, znak, że Europa skręca albo może skręcić na prawo, że kończy się okres bezideowej centroprawicy, niewiele się różniącej od lewicy. Niby tak, ale warto się zastanowić, jaka jest ta nowa prawica.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki