Najlepsze filmy dokumentalne o piłce nożnej

Kino fabularne jest bezradne wobec piłki nożnej. Dużo lepiej radzą sobie z futbolem dokumentaliści, którym od czasu do czasu udaje się uchwycić piękno tego sportu.

Publikacja: 08.06.2018 18:00

W futbolowych filmach dokumentalnych można m.in. zobaczyć, jak piłkarze Juventusu piją poranną kawę

W futbolowych filmach dokumentalnych można m.in. zobaczyć, jak piłkarze Juventusu piją poranną kawę

Foto: Netflix

Hollywood nigdy nie było szczególnie nim zainteresowane. Nic dziwnego, w końcu soccer to w Stanach Zjednoczonych sport niszowy. Znakomitych obrazów fabularnych, a przy tym przenikliwych portretów społecznych, doczekał się baseball („Moneyball", 2011) futbol amerykański („Męska gra", 1999), koszykówka („Gra o honor", 1998). Nawet Formuła 1 miała godne filmowe wcielenia („Wyścig", 2013), podobnie jak łyżwiarstwo figurowe („Jestem najlepsza. Ja, Tonya", 2017), golf („Nazywał się Bagger Vance", 2000), tenis („Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem", 2017), a nawet jazda na deskorolce („Królowie Dogtown", 2005).

Bez wątpienia ulubionym przez kino sportem jest boks („Rocky" 1976, „Wściekły byk" 1980, „Za wszelką cenę" 2004, „Fighter" 2010). Potwierdzają to również nagrody filmowe dla pięściarskich obrazów i liczne statuetki dla aktorów wcielających się w bokserów. Fascynacja filmowców sportami indywidualnymi jest o tyle zrozumiała, że łatwiej jest przygotować fizycznie jednego aktora do roli bokserskiej niż kilkunastu wykonawców do wykreowania przed kamerą wiarygodnego piłkarskiego meczu.

Piłka nożna najczęściej kusiła filmowców brytyjskich, co ma swoje uzasadnienie w wyspiarskich korzeniach futbolu. To właśnie w Anglii rozgrywa się całkiem udany „Gol!" z 2005 r. Jednak brytyjskim filmowcom najlepiej wychodziły opowieści o piłkarskich kibicach, zwłaszcza tych najbardziej zapalczywych i agresywnych („Football Factory", 2004 i „Hooligans", 2005). Ale to ze sportem, jak wiadomo, ma niewiele wspólnego, poza tym, że w czasie kibolskiej ustawki można się nieźle spocić.

Filmowcy znad Wisły porywali się na piłkę nożną wielokrotnie, choć o tym, że większość z tych prób była nieudana, świadczy, że sympatycy futbolu nieustannie wzdychają do „Piłkarskiego pokera" z 1988 r. A to przecież film, który ma na karku już 30 lat!

W III RP o piłce nożnej opowiadała Kasia Adamik w „Boisku bezdomnych" (2008). Zrobiła to przewrotnie, bowiem na bohaterów fabuły wybrała nie sportowych celebrytów, tylko grupę wyrzutków społecznych z Dworca Centralnego, którzy walczą o utraconą godność w międzynarodowych rozgrywkach między bezdomnymi. Adamik nakręciła kino zaangażowane społecznie z nutą specyficznego humoru. Piłkarskiego uroku „Boisku bezdomnych" dodało obsadzenie w głównej roli Marcina Dorocińskiego, jednego z niewielu polskich aktorów, którzy naprawdę nieźle „haratają w gałę". Dawał tego świadectwo na ekranie, ale też podczas charytatywnych meczów rozgrywanych między znanymi postaciami, które transmitowała stacja TVN.

Słabiej od Kasi Adamik wypadła Anna Wieczur-Bluszcz jako twórczyni filmu „Być jak Kazimierz Deyna" (2012). Była to intrygująca próba nakreślenia pokoleniowej opowieści o Polakach urodzonych pod koniec lat 70., których łączyła fascynacja piłkarskim talentem Kazimierza Deyny. Intrygująca, ale zakończona porażką. Podobnie jak „Gwiazdy" (2017) Jana Kidawy-Błońskiego, opowiadające o zaprzepaszczonych PRL-owskich talentach piłkarskich. W obydwu przypadkach wyszło z tego dość siermiężne kino.

Na tym tle „Piłkarski poker" o polskim cwaniactwie w dobie schyłkowego PRL faktycznie pozbawiony jest konkurencji, a niektóre cytaty z filmu Janusza Zaorskiego zdążyły już przejść do języka potocznego („Ja jestem uczciwy. Zapłacili za 3:0 i będzie 3:0").

Najambitniejszą próbą zaprzęgnięcia piłki nożnej do sztuki kinematograficznej był film Andrzeja Barańskiego „Księstwo" (2011). To adaptacja autobiograficznej powieści Zbigniewa Masternaka, który w swej książce opisywał, jak to kontuzja przekreśliła jego karierę w podbijającej właśnie polską ligę Koronie Kielce. Główny bohater filmu to Zbyszek (Rafał Zawierucha), który lubi powtarzać, jak to zawsze inspirowała go historia Diego Maradony. On także chciałby się wyrwać z biedy jak słynny Argentyńczyk. Jednak okoliczności skazują go na kolejne klęski w zapomnianym przez Boga Świętokrzyskiem. Film jest ciekawy, choć też trudno go nazwać dziełem kompletnym. Jednocześnie Andrzej Barański to wybitny filmowiec artysta i nawet mniej udany film jego autorstwa wart jest uwagi.

Legendy obnażone

Bardzo ciekawe próby opowiedzenia o piłkarskim świecie podejmowali również w ostatnich latach polscy dokumentaliści. Upadkiem z wysokiego konia był film Marcina Koszałki pt. „Będziesz legendą, człowieku". Reżyser z operatorami towarzyszyli polskim reprezentantom w czasie pamiętnego Euro 2012. Na bohaterów wybrali dwóch piłkarzy z kadry: Damiena Perquisa oraz Marcina Wasilewskiego. Pierwszy ma niezwykle delikatną konstrukcję psychiczną i wciąż stara się wszystkim udowodnić swą wartość. Drugi to twardy zawodnik z opinią boiskowego zabijaki. Opierając się na tym dwubiegunowym duecie, Koszałka chciał nakreślić wnikliwe story o ambicjach, marzeniach i ostatecznej porażce w postaci szybkiego odpadnięcia z turnieju. Wyszło jednak bezbarwnie. Choć trzeba przyznać, że sceny z królującym za kulisami Grzegorzem Lato są warte sporych pieniędzy.

Koszałce nie udała się sztuka, z którą świetnie poradził sobie reżyserski duet braci Turner z Wielkiej Brytanii, którzy nakręcili bardzo udany dokument „Sześciu wspaniałych z Manchesteru United" (2013). Opowiedzieli o młodych zawodnikach, którzy walczyli o miejsce w pierwszym składzie Czerwonych Diabłów, by ostatecznie zostać gwiazdami drużyny w spektakularnym sezonie 1998/1999.

Niezwykłym filmem dokumentalnym był także „Maradona by Kusturica" (2008), który - jak wskazuje tytuł - nakręcił znany jugosłowiański reżyser, a bohaterem jest geniusz piłkarski z Argentyny. Choć Emir Kusturica portretuje go na kolanach, to postać Diego Armando Maradony jest na tyle nieoczywista i wielobarwna, że ogląda się ten film z wypiekami na twarzy. Zwłaszcza w momentach, gdy Maradona przestaje się pilnować i daje się ponieść swej fantazji oraz brawurze. Kto nie wierzy, niech poszuka w internecie fragmentów filmu, w których mistrz świata z Argentyny śpiewa w biesiadnej atmosferze piosenkę o znamiennym tytule „La Mano de Dios" (Ręka Boga). Właśnie dla takich momentów warto dać szansę filmowi Serba.

Mistrzowie frazesów

Największym przekleństwem filmów dokumentalnych o piłce nożnej jest to, że często to sami piłkarze bądź kluby są producentami tych obrazów. Niekiedy też gwiazdy zapewniają sobie prawo do ostatecznej autoryzacji. W taki sposób powstają filmy obliczone na fanów, które w żadnym wypadku nie przekraczają bezpiecznych wizerunkowych granic. W ostatnim czasie dostaliśmy m.in. laurki o Cristiano Ronaldo („Ronaldo" z 2015 r.) i Leo Messim („Messi" z 2014 r.).

Podobny przykład stanowi sześcioodcinkowy dokument poświęcony drużynie Juventusu Turyn, współprodukowany przez Netflix. „Pierwszy zespół: Juventus" (premiera trzech odcinków miała miejsce w lutym, a niedługo pokazane zostaną kolejne). Portretuje on życie drużyny w sezonie 2016/2017 tuż po przegranym finale Ligi Mistrzów oraz zdobytym Pucharze Włoch. Piłkarze i trenerzy przygotowują się do kolejnego sezonu. Dostajemy serię tzw. gadających głów, gdzie padają typowe piłkarskie frazesy: „Powoli zbliżam się do emerytury, jestem wypoczęty i spokojny, bo jestem w dobrej formie, fizycznie i mentalnie, czyli osiągnąłem już jeden z celów" (Gianluigi Buffon). „Fani Napoli mają prawo mówić co chcą o moim odejściu z drużyny. Ale mimo tego, jak mnie tu traktują, nigdy nie przestanę dobrze mówić o Napoli" (Gonzalo Higuain). „Porażki zawsze bolą, ale jako gospodarz bolą podwójnie. Myślę, że mecze przegrane teraz pomogą nam wygrać kolejne w maju" (Giorgio Chiellini). Dostajemy schematyczną opowieści o ambitnych trenerach, mądrych właścicielach i wiernych kibicach, a w obrazku piękne bramki strzelone drużynom z końca tabeli Serie A. To co najciekawsze w dokumencie o Juve, to możliwość zajrzenia do domów i na treningi piłkarzy Starej Damy. Okazja, by zobaczyć, jak najlepszy bramkarz świata pije poranną kawę albo napastnik wart kilkadziesiąt milionów euro pilnie dba o zarost przed lustrem. Mamy też polski akcent, bo na drugim planie pojawia się polski bramkarz Wojciech Szczęsny. Choć bramkarsko pozostaje w cieniu Buffona, to zdaje się przodować w drużynie pod względem mody i stylu.

Rozczarowująca jest także strona formalna dokumentu. W większości scen nieznośnie eksploatowane są spowolnienia i rozświetlone kadry, przez co serial ogląda się jak reklamę proszku do prania.

Arogant i geniusz

Na tym tle dużo ciekawiej wypada dokument przedstawiający bodaj największego oryginała światowej piłki, czyli Zlatana Ibrahimovicia, zatytułowany „Historia Zlatana" (2015). Wbrew mało oryginalnemu tytułowi jest to fascynujący portret. Z tego względu, że filmowcy śledzą piłkarza z kamerą, od czasu gdy miał 19 lat (2000 rok) i grał jeszcze w szwedzkim klubie Malmö FF. Następnie śledzimy jego transfer do Ajaxu Amsterdam, a obraz kończy przejście do Juventusu w 2004 r.

Reżyserzy mieli niezwykłą intuicję, wybierając na bohatera swojego filmu młodego Ibrahimovicia, który dopiero później stał się piłkarską ikoną. To opowieść o pewnym siebie, aroganckim chłopaku, który nie przywiązywał się do klubów ani do boiskowych kolegów. Liczyła się dla niego tylko gra w piłkę. W dodatku najczęściej samolubna, oparta na dryblingu, ośmieszaniu przeciwników i drażnieniu publiczności. Kamera szczegółowo śledzi jego gesty i boiskowe grymasy, a także chamskie faule i zagrywki. Bezcenne jest zdziwienie na twarzy napastnika, kiedy publiczność w Amsterdamie wygwizduje go po nieudanej akcji. Przecież był najdroższym piłkarzem w historii tego klubu, dlaczego kibice na niego gwiżdżą?

Sentymentem darzy tylko środowisko rodzinnego Malmö i podmiejskie blokowisko, na którym się wychował. Po opuszczeniu Szwecji stał się samotnym profesjonalistą, którego ego rosło wprost proporcjonalnie do sukcesów. Do tego stopnia, że z czasem zaczął mówić o sobie w trzeciej osobie. Na początku w żartach, ale potem tak mu zostało. O jego rodzicach, bałkańskich imigrantach dowiadujemy się niewiele, tyle co z wypowiedzi klubowych kolegów i trenerów. Zlatan poza treningami zdaje się nie mieć życia prywatnego. Wolny czas spędza na samotnych posiłkach, telefonach do rodziny w Szwecji i grze na komputerze. Życie nabiera dla niego blasku dopiero na boisku. Pewnie dlatego choć dziś ma 37 lat, to wciąż nie chce zakończyć sportowej kariery. Obecnie bryluje na boiskach piłkarskich w Stanach Zjednoczonych. Tam podstarzałych gwiazdorów traktuje się jak bożyszcza niezależnie od ich formy czy wieku.

Najoryginalniejszym pod względem artystycznym dokumentem piłkarskim jest film nakręcony 13 lat temu podczas meczu ligowego w Madrycie na Santiago Bernabeu pomiędzy Realem a drużyną Villarreal CF. Mowa o islandzko-francuskiej produkcji „Zidane: Portret z XXI wieku" stworzonej przez Philippe Parreno i Douglasa Gordona. Film trwa 90 minut, dokładnie tyle, ile mecz piłkarski. Stanowi zmontowany zapis z 17 kamer skierowanych na jednego z najwybitniejszych piłkarzy przełomu wieków Zinedine'a Zidane'a. Obiektywy śledzą każdy ruch francuskiego pomocnika. Jego drobne gesty, zmiany mimiki, krople potu kapiące z twarzy i sposób poruszania się po boisku z charakterystycznym zawadzaniem czubkiem buta o trawę. Mikrofony wyłapują chrząknięcia i głębsze oddechy, a niezwykłej formy wizualnej dopełnia muzyka postrockowego zespołu Mogwai.

Przez półtorej godziny dostajemy też monolog piłkarza, który próbuje opowiedzieć o tym, co czuje, kiedy wychodzi na boisko. Zidane mówi o zlewaniu się różnych meczów w jego wspomnieniach, o tym, że są takie momenty, gdy pośród głośnego dopingu z trybun jest w stanie usłyszeć komentarze kibiców i trzaskanie krzesełek. Ten fascynujący wizualnie i dźwiękowo obraz stanowi filmową analizę zachowania piłkarza. Mecz staje się dla bohatera i widza rodzajem medytacji, podczas której 90 minut umyka w niezauważalny sposób. Choć w gruncie rzeczy tamten mecz nie miał szczególnej stawki ani przebiegu, niczym specjalnym się nie wyróżniał. Zidane nie strzelił wtedy żadnej bramki, jednak te 90 minut stanowi uniwersalny obraz wszystkich godzin, które spędził w życiu na murawie. Nie ma nawet większego znaczenia to, że w ostatniej minucie meczu-filmu Zidane dostał czerwoną kartkę i musiał opuścić boisko. Aczkolwiek przewinienie, za które został wyrzucony do szatni, nie było tak spektakularne jak w finale mistrzostw świata 2006 r., kiedy to uderzył „z byka" Marco Materazziego, sprowokowany komentarzem na temat rzekomego złego prowadzenia się jego siostry.

Szatnia jak garderoba

Zjawiskowość filmów o Ibrahimoviciu i Zidanie opiera się na wykorzystaniu autentycznych materiałów z boiska, co podpowiada, że istotą dokumentu sportowego jest sam sport. Kino to w końcu sztuka ruchomych obrazków. Kamera została stworzona, by rejestrować ruch. Dlatego nawet najlepiej zainscenizowane filmy fabularne, a tym bardziej gadające głowy piłkarzy i trenerów, nie zastąpią prawdziwego kina, które rozgrywa się na boisku. Tym bardziej w dobie nowych technologii, w jakości HD i z powtórkami z różnych ujęć.

Trudno nakręcić lepszą historię niż ta, która wydarzyła się w finale mistrzostw Europy 2016 r.

Rozegrał się wówczas komediodramat z Cristiano Ronaldo w roli głównej. Sfaulowany nie mógł kontynuować gry i musiał zejść na ławkę. Zamiast grzecznie siedzieć i trzymać kciuki za kolegów, zachowywał się jak małe dziecko, ganiając przy linii bocznej i gestykulując jak wariat. Albo czy może powstać bardziej dramatyczna scena niż ta, kiedy bramkarz Liverpoolu Loris Karius wpuścił kuriozalną bramkę w ostatnim finale Ligi Mistrzów i kręcił zasmucony z niedowierzaniem głową? W tym samym meczu czarny charakter Sergio Ramos swoim faulem wyeliminował Mohameda Salaha skuteczniej, niż zrobiliby to scenarzyści „Gry o tron". Nie wspominając już o kaskaderskich popisach Garetha Bale'a strzelającego bramkę z przewrotki. Niezłą komedią pomyłek był mecz Kazachstan–Polska, gdzie Kamil Glik próbował kopnięciem podnieść leżącego Kazacha. Nawet Roman Polański miałby problem z wymyśleniem lepszego twista scenariuszowego niż odpadnięcie Juventusu z Ligii Mistrzów, po tym jak drużyna ta prowadziła 3:0 z Realem Madryt. To na boisku powstaje najlepsze kino. ©?

Hollywood nigdy nie było szczególnie nim zainteresowane. Nic dziwnego, w końcu soccer to w Stanach Zjednoczonych sport niszowy. Znakomitych obrazów fabularnych, a przy tym przenikliwych portretów społecznych, doczekał się baseball („Moneyball", 2011) futbol amerykański („Męska gra", 1999), koszykówka („Gra o honor", 1998). Nawet Formuła 1 miała godne filmowe wcielenia („Wyścig", 2013), podobnie jak łyżwiarstwo figurowe („Jestem najlepsza. Ja, Tonya", 2017), golf („Nazywał się Bagger Vance", 2000), tenis („Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem", 2017), a nawet jazda na deskorolce („Królowie Dogtown", 2005).

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów