Seniorze, spocznij!

Starsi wreszcie mogliby robić to, na co latami nie mieli czasu, pieniędzy albo społecznego przyzwolenia. I co, teraz młodzi im tego zabronią, bo pandemia?

Publikacja: 17.04.2020 18:00

Ewa Łazowska: – Ja mam jeszcze sporo do zrobienia. Ale powiem brutalnie, starsze pokolenie jest do o

Ewa Łazowska: – Ja mam jeszcze sporo do zrobienia. Ale powiem brutalnie, starsze pokolenie jest do ostrzału. Bo trzeba płacić emerytury, renty, a nasze pokolenie jest już nieproduktywne

Foto: Fotorzepa, Ryszard Moch

Od znajomych słyszę: „już nie mam siły", „daj spokój, ręce opadają", „brak mi słów", „nie wiem, co mam z tym zrobić". To odpowiedzi na pytanie, jak się miewają ich rodzice, czy przestrzegają społecznej kwarantanny, czy pozwalają sobie pomóc, zrobić zakupy, wyjść z psem. Jest w nich trochę irytacji, ale dyktowanej troską, strachem wręcz o ich dobro, zdrowie, życie. Takie są w końcu odgórne zalecenia, media i rozmaite organizacje non stop trąbią o tym, że dla seniorów koronawirus jest śmiertelnie niebezpieczny: bo wiek, choroby współistniejące, osłabienie odporności i tak dalej.

Wywiesiliśmy z narzeczonym w naszej kamienicy kartki, że jesteśmy do dyspozycji, podaliśmy numer telefonu, któryś z sąsiadów dopisał swój, dwie seniorki kilkakrotnie nagabywaliśmy też osobiście: pomożemy, zrobimy zakupy, co tylko potrzeba. Odpowiedź znów powtarza się jak mantra: „Dziękuję, dziecinko, dam sobie radę". I jeszcze, z uśmiechem: „Na coś w końcu trzeba umrzeć".

Ja mam jeszcze sporo do zrobienia

Ten czas to dar czy przekleństwo? – pytam Barbarę Krawczyk, działaczkę stowarzyszenia Uniwersyteckie Srebrne Lata w Stalowej Woli. Jego motto brzmi: „Marzenia nie idą na emeryturę", stąd w programie zajęć m.in. pilates, język angielski, „rozrywki i rozgrywki umysłowe", dodatkowo spotkania ze specjalistami (np. rzecznikiem praw konsumenta, radcą prawnym czy psychologiem) bądź atrakcje dodatkowe: wycieczki, pikniki, imprezy okolicznościowe.

– Osobiście z mężem nie nudzimy się, jest sporo zajęć zaległych: posegregowanie zdjęć, generalne porządki, wymiana garderoby na wiosenną. Dostaliśmy też od wnuczki książki do uzupełnienia z serii „Opowiedz mi, babciu/dziadku". Mąż jeszcze się do nich nie zabrał, ale ja sobie powoli uzupełniam odpowiedzi i przypominają mi się dawne lata, młodzieńcze, dziecinne nawet – odpowiada pani Barbara. Jeszcze dwa, trzy tygodnie temu powiedziałaby też, że trochę im ta kwarantanna spadła z nieba. Jako aktywni seniorzy dosyć dużo czasu spędzali poza domem, zbierały się więc wspomniane już drobne zaległości. – Na początku trochę zachłysnęliśmy się tym nadmiarem czasu, przez pierwsze dni byliśmy pełni zapału – wyjaśnia. – Ale natura ludzka jest przewrotna. Jak nie ma czasu, to ciągle się myśli, co jeszcze by się chciało zrobić. A jak czas jest, to brakuje chęci.

Przykład: jest domek, jest ogródek, idzie wiosna, to doskonała sposobność, by coś porobić. – Tylko że coraz bardziej zaczyna brakować energii i chęci – mówi pani Barbara.

Andrzej z Warszawy (prosi, by nie podawać nazwiska) zapewnia, że ze zdrowiem u niego i jego żony Ewy wszystko w porządku, odpukać. – Zaczynam co prawda mieć mały problem dentystyczny. Co okazuje się dużym problemem, bo praktycznie wszystkie gabinety są zamknięte. Ale trudno, nasze pokolenie przeszło przez najróżniejsze sytuacje, także ekstremalne, każdy w moim wieku mówi: przeżyło się tamto, przeżyje się i to. Trzeba przeczekać – stwierdza. To ostatnie zdanie powraca w naszej rozmowie jak bumerang. Także wtedy, gdy pan Andrzej opowiada: – Jak mija nam izolacja? Smutno przede wszystkim. Siedzi się praktycznie cały czas w domu, właściwie trudno powiedzieć, co można robić. Bo człowiek jednak jest przyzwyczajony do ruchu, kontaktów.

Wraz z żoną prowadzili dotąd bardzo aktywne życie towarzyskie, często spotykali się ze znajomymi, nieraz, zwłaszcza tym starszym od nich o kilka–kilkanaście lat („a w tym wieku to już jest olbrzymia różnica"), szli z pomocą. – W tej chwili jest to absolutnie wykluczone, każdy kontakt to ryzyko zawleczenia wirusa. Mimo dużej niechęci trzeba więc izolować się od całego świata – podkreśla smutno pan Andrzej. Ale, jak wynika z rozmowy, nie daje się temu smutkowi pożreć doszczętnie, wielokrotnie zdanie zaczyna od słów: „Razem z żoną się śmiejemy". Na przykład z tego, że przynajmniej telefony działają, „o tyle jest lepiej niż w stanie wojennym". – Jedynym substytutem kontaktów społecznych są rozmowy telefoniczne. Może nie tyle dzwoni się częściej, co więcej czasu spędza się z słuchawką przy uchu – mówi pan Andrzej.

Wcześniej też często kontaktowali się z przyjaciółmi i znajomymi przez telefon, ale to było krótkie: „Co słychać?", „Czegoś nie potrzeba?", „No, spotkamy się, to pogadamy". – Teraz to w dużej mierze narzekanie na rzeczywistość, która jest, jaka jest. No i na pewno to nie jest to samo, co na żywo, nie ma nawet porównania. Ale co robić? Trzeba przeczekać.

No właśnie, co robić (poza tym czekaniem)? Kontakty z dziećmi i wnukami ograniczyli właściwie całkowicie, pan Andrzej cytuje tu słowa swojej siostry: „Nie wychodźmy zagrożeniu naprzeciw". Syn podrzuca zakupy, czasem wnuki zadzwonią domofonem: „Babciu, dziadku, wyjdźcie na balkon, żebyśmy mogli was chociaż zobaczyć, pomachać z daleka". Co poza tym? – Ile można czytać, zwłaszcza jak się ma problemy ze wzrokiem? W telewizji nie ma nic poza złymi informacjami, brakuje programów, które chciałoby się obejrzeć, szczególnie dla ludzi w naszym wieku – mówi pan Andrzej. – Ja na szczęście mam internet, który daje mi trochę wyjścia na świat. Poza tym właściwie nic innego się nie robi, większość czasu się spędza na siedzeniu, rozmowie, no i przy tym telefonie.

Ewę Łazowską z Łodzi, zwaną też Ciotką Pleciugą, która działa na rzecz praw zwierząt i regularnie dokarmia bezdomne koty z pobliskich działek, poznałam kilka lat temu. Dzwonię do niej, bo wiem, że jest wyjątkowo aktywną seniorką, ciekawi mnie więc, jak sobie daje radę w zamknięciu. – Znasz mnie, wiesz, że jestem waleczna dziewczynka. Czasami mam chwilę osunięcia, bo to jest normalne, prawda? Ale później trzeba się zbierać. Cóż nam pozostaje, kochana? Nie popadam w panikę, bo co ma być, to będzie. Ja mam jeszcze sporo do zrobienia. Ale, powiem ci brutalnie, starsze pokolenie jest do odstrzału. Bo trzeba płacić emerytury, renty, a nasze pokolenie jest już nieproduktywne.

– Chwila – przerywam Ewie tę tyradę. – Wy już swoje naprodukowaliście.

– Ja sobie kpię, żeby sobie poprawić samopoczucie – śmieje się w odpowiedzi. – Chodzi mi po prostu o to, że opieka nad seniorami powinna należeć do państwa. Tak jak to jest w każdym przyzwoitym kraju.

Jak meteoryt

Całymi latami przekonywaliśmy seniorów, żeby byli aktywni (na ile zdrowie, naturalnie, pozwala), nie zamykali się w czterech ścianach, ciągnęli do ludzi i w świat. Zachęcaliśmy, żeby korzystali z uniwersytetów trzeciego wieku, przyłączali się do stowarzyszeń, chodzili na kółka zainteresowań, gimnastykowali się na siłowniach plenerowych. A z drugiej strony ostrzegaliśmy: nie ufajcie obcym, pilnujcie się i na ulicy, i w domu, bądźcie czujni, kiedy przychodzi listonosz, inkasent, kolega wnuczka, a nawet policjant, nie dajcie się oszukać. Teraz wszystko odwróciło się o 180 stopni.

Trudno więc się dziwić, że część osób starszych nie może odnaleźć się w tej sytuacji: albo bagatelizują zagrożenie, albo pokornie ograniczają wyjścia tylko do palących sytuacji, ale zamknięci w domach zamykają się także w sobie. Zauważa to dr Paula Pustułka, socjolożka z Uniwersytetu SWPS, specjalizująca się m.in. w badaniach międzypokoleniowych oraz socjologii rodziny. – Osoby w wieku 55+ mogą być faktycznie mniej podatne na zalecenia związane z zachowaniem dystansu społecznego – przyznaje.

Po pierwsze, to pokłosie staroświeckiego modelu wychowawczego. – Część młodych dorosłych została wychowana w duchu relacji partnerskich, jednak w wielu rodzinach wciąż panują stosunki patriarchalne, oparte na hierarchii i przekonaniu, że starszym należy się bezwzględny szacunek, bo więcej przeżyli, a zatem wiedzą więcej. Wielu rodziców czy dziadków nie jest przyzwyczajonych do tego, że młodzi mówią im, co powinni robić, wręcz ich strofują. Nawet jeśli robią to w jak najlepszej intencji: w trosce o ich dobro, zdrowie, życie – wyjaśnia socjolożka. Tu pojawia się druga kwestia: z obserwacji dr Pustułki wynika, że szczególnie „problematyczna" jest grupa osób w wieku 55–65 lat, które „wyrosły i wchodziły w dorosłość w zupełnie innym systemie". – To jest pokolenie, które przeżyło różne polityczne zmiany, natomiast nie przeżyło wojny. Ale ich rodzice już tak, więc oni sami zostali wychowani w myśleniu, że życie jest ciężkie i może się w każdym momencie skończyć. Ponadto w ich doświadczenie formacyjne był wpisany opór wobec odgórnie narzucanych norm oraz przyzwolenie na „kombinowanie" jako odpowiedź na trudy polityczne, ekonomiczne, społeczne otaczającej ich rzeczywistości. W latach młodości wyrobili w sobie przekonanie, że to, co mówi rząd, nie musi być prawdą – zauważa socjolożka.

Stąd też bierze się potrzeba sprawczości i kontroli nad sytuacją. – Dlatego wiele z tych osób myśli: jest ogromny kryzys, dzieje się coś bardzo niedobrego, ale ja swoim działaniem mogę coś z tym zrobić. Nakładając soczewkę historyczną, widzimy, że potrzeba poczucia indywidualnej odpowiedzialności za siebie i możliwości wykonywania praktyk związanych z wolnościami osobistymi jest dla nich niezwykle ważna.

Trzecia sprawa to obeznanie z nowoczesnymi technologiami. – Część seniorów radzi sobie z tym bardzo dobrze, korzystają z e-maili, komunikatorów, mediów społecznościowych, potrafią wiele informacji wyszukać w internecie. Ale to nie są ich codzienne praktyki w kontekście relacji, więzi międzyludzkie w tej grupie pokoleniowej opierają się na kontaktach twarzą w twarz – mówi dr Paula Pustułka.

Pani Barbarze syn zasugerował, by stowarzyszenie, do którego należy, kontynuowało działalność online. – Tylko że niewiele koleżanek ma własne komputery czy laptopy, większość korzystała przy okazji wizyty u syna, córki, wnuków. Tam sobie mogły obejrzeć zdjęcia, zobaczyć harmonogram zajęć, coś skomentować. A teraz przecież nie ma o tym mowy.

Kolejna kwestia związana z przekraczaniem granic między światem realnym a wirtualnym to zakupy. – Wśród osób starszych większość decyzji konsumpcyjnych, co potwierdzają badania marketingowe, jest podejmowana w kontakcie bezpośrednim. To znaczy, że statystyczny senior czy seniorka uważa, że musi pójść do sklepu i obejrzeć produkt, żeby potwierdzić jego jakość, co utrudnia im zakupy online – zauważa socjolożka.

Między innymi dlatego zostały wprowadzone tak zwane godziny dla seniorów – między 10 a 12 tylko osoby 65+ mogą robić zakupy. Zdaniem pana Andrzeja to jednak wprowadziło „więcej bałaganu, więcej możliwości awantur niż pomocy". – Żona sama robi zakupy, na szczęście mamy blisko sklepy, nie ma problemu, żeby czegoś nie można było dostać. Ale ludzie bardzo różnie reagują na te godziny dla seniorów – mówi.

– Kto reaguje? – dopytuję.

– Szczególnie młodzi, dopytują nerwowo, dlaczego to jest rozwiązane w taki sposób, a nie inny. Z tego, co mówiła żona, nie mają pretensji do starszych, tylko do obsługi. I jak czytam w internecie, sklepy też narzekają, że bardzo im to dezorganizuje pracę.

Dla samych seniorów to też nie zawsze jest komfortowe rozwiązanie. W domu pani Barbary ciężar zakupów wziął na siebie mąż. – Chodzi raz w tygodniu, jak nam się skończą zapasy albo coś pilnie potrzeba – opowiada pani Barbara, podkreślając, że już wcześniej, zanim został wprowadzony oficjalnie rozporządzeniem ministra zdrowia nakaz zasłaniania nosa i ust w miejscach publicznych, zakładał maseczkę (koleżanka krawcowa im uszyła). – Ale nie wszyscy nosili. A ostatnio mąż pojechał w godzinach dla seniorów i okazało się, że był 20. w kolejce. To jest co najmniej godzina stania, a mąż ma problemy z kręgosłupem, więc zrezygnował, pojechał gdzie indziej, trudno. Tylko ciągle mamy przed sobą widmo tego, że co najgorsze jest jeszcze przed nami...

Ewa obostrzeniami szczególnie się nie przejmuje. Z łódzkiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami dostała prawie 30 kilogramów kociej karmy „na zaś", poza tym czasem wpadnie znajomy, podrzuci „jakieś żarcie, serek, chleb, jajka". – Oczywiście, że wychodzę, nie wierzę w to zwiększone ryzyko, odrzucam tę myśl. Ja się przede wszystkim bronię przed lękiem. Bo wielu ludzi ma strach w sobie, a ja całe życie byłam przekorna i dalej taka będę. I nie daj Bóg, żeby mi ktoś to skomentował na ulicy! Nie spotkałam się z tym bezpośrednio, ale mam opracowane metody ripostowania w takich sytuacjach – śmieje się Ewa. Co nie znaczy, że jak dawniej spędza długi czas na rozmowach na przykład z zaprzyjaźnionymi sklepikarzami. – Przelatuję jak meteoryt! Tylko ostatnio, jak trzeba było zamówić kwiaty na pogrzeb mojego brata, wpadłam do znajomych kwiaciarek, zamieniłyśmy kilka zdań. I wiesz, co one zrobiły? Dały mi bukiet białych róż, mówią: masz, to od nas dla twojego brata. Honorowo przesłałam im później na konto 50 zł, bo wiem, że mają teraz w tym całym szaleństwie problem z zarabianiem. Ja nie zbiednieję.

Nie skończy się na szczuciu

Stowarzyszenie Uniwersyteckie Srebrne Lata liczy około 130 członków (jedni dochodzą, inni odchodzą). – Walczyliśmy o lokal, żeby każdy mógł przyjść, chociażby tylko po to, żeby się wygadać. Mnóstwo czasu zajęło nam zmobilizowanie ludzi, żeby zamiast siedzieć na przykład w przychodniach, zaczęli przychodzić do nas – wyjaśnia pani Barbara Krawczyk.

Przychodnie są jednym z pól, na których rozgrywa się konflikt międzypokoleniowy. Na niektórych stronach w internecie aż roi się od opowieści o „roszczeniowych", „zajmujących miejsce w kolejce", „kłótliwych" seniorach. Ewa podsumowuje to znów brutalnie, ale już tak ma: – Stary człowiek jest kulą u nogi. Miałam okazję wylądować w poradni geriatrycznej, w kolejce widziałam ludzi, którzy przychodzą do lekarki nie po to, żeby szukać pomocy, tylko żeby pogadać i się wyżalić.

Kolejne areny tego starcia to: sklepy (kwestia płatności gotówką zamiast kartą, zagadywania ekspedientów, wracania po zapomniany produkt), kościoły (stąd zakaz uczestniczenia we mszy przez więcej niż pięć osób), komunikacja miejska (ustąpić czy nie ustąpić, oto jest pytanie). Co do tej ostatniej, pan Andrzej na przykład słyszał, że „już są awantury, że za dużo osób wsiadło, są zatrzymywane tramwaje, reakcje są i mogą być coraz bardziej agresywne". Trochę się temu nie dziwi. – Tydzień, dwa w takiej izolacji się wytrzyma. Ale im dłużej, tym gorzej to działa na psychikę. Jakie będą reakcje za miesiąc, dwa? – zastanawia się na głos.

Mimo niepewności jest w nim sporo optymizmu. – Konflikt międzypokoleniowy zawsze był, jest i będzie, taka jest natura ludzka. Ale wydaje mi się, że w normalnych warunkach więcej jest agresji w stosunku do starszych, więcej jest głosów, że tylko przeszkadzają. A jednak teraz jest bardzo dużo wzajemnej pomocy, chociażby te słynne już kartki na klatkach schodowych z ofertą pomocy, sporo starszych osób odczuwa sympatię – zauważa pan Andrzej. Tylko jedno go martwi: na ile wystarczy tego paliwa dobroci. – Jakby było chociaż światełko w tunelu, byłoby inaczej. Na razie jednak go nie widać. A jeśli będziemy go szukać długo, to będą coraz większe problemy, chociażby ze względów czysto materialnych. I wtedy, obawiam się, efekty mogą być, delikatnie mówiąc, bardzo niesympatyczne w relacjach międzyludzkich.

Zdaniem dr Pustułki to nieuniknione. – Musimy przygotować się na bardzo duże przemiany relacji społecznych, w tym międzypokoleniowych – podkreśla. W odniesieniu do osób 55+ najbardziej odczuwalne będzie to w dwóch sferach: publicznej i zawodowej. – Obawiam się, że te negatywne przemiany nie skończą się na konfliktach, które pojawiają się obecnie, łącznie z pozwalaniem sobie na szczucie na seniorów. Bo, jak wiadomo, w sytuacji kryzysu gospodarczego najbardziej cierpią kobiety, a szczególnie te po pięćdziesiątce.

Ewa uważa, że czas sprawdzianu relacji międzyludzkich już nadszedł. Także – własnych i cudzych charakterów. – Kategorii ludzkich jest sporo i nie wszystkich stać na to, żeby pomagać innym. Ja ograniczam swoje kontakty tylko do ludzi, na których mogę polegać, na resztę szkoda czasu i atłasu, jak mawiała moja babka. Szczerze mówiąc, już nie wierzę w empatię wobec bliźnich – mówi Ewa. Na jej piętrze w łódzkim wieżowcu jest 16 mieszkań, wszyscy sąsiedzi ją znają, nieraz i nie dwa przychodzili z prośbą o pomoc. – Czy myślisz, że ktokolwiek zapytał mnie przez dziurkę od klucza, czy czegoś mi nie potrzeba? Albo czy w ogóle żyję? – pyta Ewa, najwyraźniej retorycznie.

– A jakby zapytał? – odbijam piłeczkę.

– Powiedziałabym: dziękuję bardzo, dobrze, że się o mnie martwicie, kochani. Mam zaopatrzenie, mam ludzi, do których mogę się zwrócić, jak będę potrzebowała i wiem, że oni mi pomogą. Nie narzekam specjalnie, bo daję sobie jakoś radę. Ale jak będzie? Licho wie.

Pogrzebu nie ma

Pani Barbara opowiada, że nieraz czytała w internecie narzekania: „starzy przychodzą po kilka razy do sklepu po jedną rzecz!". – Może i są takie osoby, ale też trzeba je zrozumieć. Może nie są świadomi, jakie jest zagrożenie? Może trzeba im na spokojnie wytłumaczyć? Ale żeby to było bez agresji – uważa. I dodaje, że sama swoich zabłąkanych między kościołem, osiedlowym sklepem a skwerkiem w parku rówieśników rozumie. – Ludzie szukają kontaktu, chcieliby się spotkać, porozmawiać, wyżalić – mówi. To widać, a raczej słychać w rozmowach telefonicznych, które toczy z koleżankami i kolegami. Coraz mniej jest w nich słów, a coraz więcej smutku, niepewności, nawet strachu. – Nie za bardzo jest nawet o czym pogadać, bo każdy zaczyna już narzekać i martwić się, ile to będzie trwało, co będzie dalej i jak będzie. Aż się płakać chce.

Jak zauważa dr Pustułka, szczególnie widoczne jest to w grupie kobiet w wieku 55–65 lat, które z jednej strony mierzyły się z bardzo sztywnymi normami społecznymi w trakcie dorastania i młodości, często przechodząc spod kontroli rodzicielskiej pod kontrolę męża, z drugiej – jako pierwsze wchodziły na rynek pracy. – Doświadczyły pewnego typu rewolucji, bo wyrwały się spod patriarchalnej kontroli, a jednocześnie były bardzo mocno obciążone pracą, opieką nad dziećmi, obowiązkami domowymi. I kiedy wydawało się, że wreszcie odzyskały swoją niezależność, mogą robić to, co chcą, a na co wcześniej nie miały zasobów finansowych czy czasu, my im próbujemy to odebrać, bo przyszła pandemia – wyjaśnia socjolożka.

Teraz okazuje się, że czas znów ma kluczowe znaczenie. – My jako młodzi dorośli możemy sobie powiedzieć: trudno, jakoś to przeczekamy, będzie jeszcze dużo czasu na rozrywki czy podróże, a nasze kontakty społeczne możemy przenieść do sieci. Seniorzy z kolei z jednej strony nie mają aż takich umiejętności technicznych, z drugiej zaś obawiają się może nie tyle o to, ile im zostało życia, co o swoją sprawność i możliwość korzystania w pełni z opcji, które na wcześniejszych etapach życia nie były dla nich dostępne. Nic więc dziwnego, że trudno im jest z tego zrezygnować.

Pani Barbara się pod tym podpisze. – Strona naszego stowarzyszenia na Facebooku była wcześniej bardzo radosna, były pozdrowienia, wesołe obrazki. A teraz widać, że coraz większa jest tęsknota, coraz częściej pojawiają się smutek i pytanie, czy jeszcze kiedyś się spotkamy? A jeśli tak, to czy te spotkania nie będą inne? Bo będziemy starsi, słabsi, skażeni niebezpieczeństwem, które teraz na nas czyha... – opowiada.

Izolacja to dla wielu seniorów czas jeszcze większej samotności. Jak podkreśla dr Pustułka, wszystkie badania, także migracyjne, pokazują, iż zwłaszcza w starszym pokoleniu komunikatory internetowe i telefon nie są w stanie zastąpić potrzeby bliskości i kontaktu z drugim człowiekiem. – Wiele osób starszych boryka się z samotnością, bo ich dzieci wyjechały za granicę lub do większych miast, przyjaciele stopniowo odchodzą, a dodatkowo, co jest bardzo niepokojące, relacje sąsiedzkie w Polsce mocno erodowały. Dlatego próbują coś robić na rzecz umocnienia swoich więzi społecznych, angażują się w działania w Kościele, w różnych grupach towarzyskich, kółkach zainteresowań, organizacjach. A pandemia to wszystko zatrzymała. Nierzadko dokonują wyborów, które w naszym odczuciu są nieracjonalne – wyjaśnia socjolożka. I dodaje: – To jest dla nas wielka lekcja do odrobienia: co możemy zaoferować innym, zwłaszcza osobom starszym, jeśli chodzi nie tylko o zaspokojenie podstawowych potrzeb, ale i zdrowie psychiczne.

Pani Barbara przyznaje, że jej „niektóre znajome czują się fatalnie". – Jedna mówi: „Chciałam kupić tulipany na święta, żeby chociaż stół jakoś ładnie wyglądał. Ale boję się, że zatrzyma mnie policjant i wlepi mandat, bo kwiaty to nie jest przecież rzecz niezbędna do życia" – opowiada. Sporo wie też o gęstniejącej atmosferze w czterech ścianach. Nie z własnego doświadczenia, ale z opowieści snutych do telefonu przez koleżanki. – Nieraz bywało tak, że ludzie w małżeństwie już wcześniej nie żyli w zgodzie. A teraz, jak są zdani sami na siebie, jest tylko gorzej, wychodzą stare żale. Nieraz słyszę: Muszę wyjść z domu choć na chwilę, bo nie wytrzymam. Zwłaszcza że obojętnie, gdzie się teraz spojrzy, to są same złe informacje, zewsząd płynie groza, nieszczęście, strach. Można się wykończyć, ten stres i niepewność ludzi zjedzą. Pan Andrzej przytakuje. – Ciągle się informuje: tylu jest zarażonych, tylu umarło. Każda taka wiadomość dobija człowieka – mówi. I dodaje, że seniorów dotyczy to w szczególności, bo nierzadko spotykają się także w przykrych okolicznościach. – Jedna z naszych przyjaciółek zmarła właśnie w tych dniach i pogrzebu nie ma. Mogą przyjść tylko dzieci, nikt więcej nie może uczestniczyć. To też działa bardzo deprymująco.

Pani Barbara ma jeszcze jedną refleksję: – Ten koronawirus jest szansą, żeby zacząć patrzeć na siebie, zastanowić się, jakie było moje dotychczasowe życie, czy drugi człowiek jest dla nas ważny ponad wszystko, czy nie brakuje nam szacunku wzajemnie do siebie? Autorytety padły już dawno, może to jest właśnie czas, żeby je reaktywować? 

Od znajomych słyszę: „już nie mam siły", „daj spokój, ręce opadają", „brak mi słów", „nie wiem, co mam z tym zrobić". To odpowiedzi na pytanie, jak się miewają ich rodzice, czy przestrzegają społecznej kwarantanny, czy pozwalają sobie pomóc, zrobić zakupy, wyjść z psem. Jest w nich trochę irytacji, ale dyktowanej troską, strachem wręcz o ich dobro, zdrowie, życie. Takie są w końcu odgórne zalecenia, media i rozmaite organizacje non stop trąbią o tym, że dla seniorów koronawirus jest śmiertelnie niebezpieczny: bo wiek, choroby współistniejące, osłabienie odporności i tak dalej.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków