Wyszyński miał w tyle głowy poczucie, że prymas to interrex?
Miał powody, by po 1956 toku tak właśnie się czuć, ale pewne znaczenie miało też poczucie rozżalenia z powodu wcześniejszego opuszczenia. On nawet powiedział, że: „Jeden tylko ksiądz i jeden pies mnie bronili, jak mnie brali", mając na myśli ks. Wojciecha Zinka, administratora apostolskiego na Warmii, oraz swego psa Bacę, który ugryzł ubeka.
Z takim prymasem przyszło się zmierzyć Gomułce.
Dość szybko zareagował na działanie Kościoła i władze zaczęły pracę nad własnym programem obchodów tysiąclecia.
Kto im to wymyślał?
Ekipa rządowa Cyrankiewicza, średni szczebel w KC, ale też niektóre środowiska naukowe, bo szybko zorientowano się, że używając hasła „tysiąclecie", da się namówić władzę na różne sensowne pomysły. W ten sposób uruchomiono choćby największy w dziejach PRL i rzeczywiście potężnie zakrojony program badań archeologicznych. Oficjalnie po to, by udowodnić odwieczną polskość Ziem Zachodnich i Północnych, ale przy okazji zrobiono masę sensownych rzeczy, dokonano wielkiego skoku nie tylko w polskiej archeologii, ale i w mediewistyce.
Wszystko, by udowodnić polskość Wrocławia i Szczecina?
Żeby pokazać, że państwo Mieszka I niemal idealnie pokrywało się z granicami PRL. To oczywiście była głupota z bardzo wyrazistym uzasadnieniem politycznym, ale to nie znaczy, że nie można było przy okazji zrobić czegoś pożytecznego, wcale nie na życzenie władz.
To było jednak dla komunistów karkołomne zadanie: jak obchodzić 1000 lat państwa, wygumkowując chrzest?
Nie starano się wygumkować chrztu, ale udowodnić, że Mieszkowi nie chodziło o wybór religijny, ale słuszny politycznie.
Słuszny byłby, gdyby przyjął chrzest ze Wschodu.
Tego nie podnoszono, zresztą pamiętajmy, że Ruś Kijowska przyjęła chrześcijaństwo 22 lata po Polsce, a Bizancjum nie było już tak poprawne. Wybrano więc inną narrację: dobrze, że przyjęto chrzest za pośrednictwem bratnich Czech, od Słowian, przeciw niemieckiej nawale, przeciw imperialistycznej Marchii Wschodniej.
Lepsza Czechosłowacja niż NRD?
Zdecydowanie!
A zaproszono tow. Novotnego z Pragi?
Na te obchody nie, natomiast czeska delegacja była na gigantycznych obchodach 550. rocznicy bitwy pod Grunwaldem. Przygotowując się niejako do tysiąclecia, władze postanowiły bowiem hucznie obchodzić także inne okrągłe rocznice. To była odpowiedź na kościelną Wielką Nowennę.
Grunwald się nadawał.
To wtedy na obchody zaproszono delegację bratniej Czechosłowacji, aczkolwiek Czechów zbyt wielu pod Grunwaldem nie było. To przy okazji tej rocznicy rozdęto do niebywałych rozmiarów obecność słynnych pułków smoleńskich, co nie tylko usatysfakcjonowało towarzyszy radzieckich, ale pomogło podkreślić jedność narodów słowiańskich przeciwko germańskiemu zagrożeniu.
W ten sposób zainfekowali podręczniki do historii tymi bredniami.
W 1962 roku urządzono wielkie obchody tysiąclecia Gdańska – piastowskiego grodu podstępnie później zniemczonego. I wreszcie w 1964 roku urządzono wielką fetę z okazji 600-lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego, dzięki czemu uniwersytet dostał ogromne pieniądze na inwestycje. Oczywiście zrobiono to nie z miłości do reakcyjnej profesury, ale dla podkreślenia słusznego, państwowotwórczego charakteru Akademii Krakowskiej.
Ale obchody innych rocznic nie załatwią podstawowego problemu: co z chrześcijaństwem? Czemu nie znaleźli innej daty, choćby wstąpienia Mieszka na tron?
Choćby dlatego, że nie bardzo wiadomo, kiedy on objął władzę.
Oj tam, znaleźliby się historycy, którzy by ponad wszelką wątpliwość ustalili, że w 960 roku...
Gdyby władze wybrały inną datę, to rok 966, obecny od zawsze w podręcznikach, oddaliby całkowicie Kościołowi, a na to nie mogli sobie pozwolić. To było pójście na konfrontację z pełnym przekonaniem, że jednak pokonają Kościół.
Co właściwie partia chciała udowodnić?
Że w przypadku chrztu nie o religię chodziło, ale o budowę państwa i że cała tysiącletnia historia udowadnia, iż to państwo jest ważniejsze niż Kościół, który wielokrotnie zdradzał interesy narodowe.
Był moment ostrej konfrontacji podczas peregrynacji obrazu...
Zaczęło się od tego, że episkopat zlecił wykonanie ogromnej, jakiejś 2 na 3 metry, kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, który wożono otwartym samochodem. Organizowano zresztą demonstracyjne przejazdy, a wierni parafianie ustawiali się wzdłuż trasy przejazdu. To doprowadzało władze do szału.
I postanowiły pójść na ostro?
Najpierw próbowano utrudnień, czyli w ostatniej chwili zmieniano trasę przejazdu samochodu z obrazem, zamykając drogi. Tak było po głównych uroczystościach kościelnych 3 maja na Jasnej Górze, kiedy obraz jechał do Krakowa, zmieniono trasę i tysiące ludzi na darmo stało w deszczu. Skończyło się to wściekłością tłumu i demonstracją, którą musiało rozpędzać ZOMO.
Władze nie odpuściły.
I w drodze z Fromborka do Warszawy obraz aresztowano i to mimo że asystował mu kard. Wyszyński. Pod eskortą milicji przewieziono obraz na Jasną Górę, gdzie przy wyjeździe postawiono posterunek milicji, który sprawdzał każde opuszczające klasztor Paulinów auto.
I to był idiotyczny błąd władz. Aresztować Matkę Boską...
Oczywiście, bo biskupi natychmiast rozpoczęli peregrynację, ale już nie obrazu, ale samych tylko pustych ram z palącą się w środku świecą. Wszyscy wiedzieli, co się stało z obrazem, i tłumy ludzi utwierdzały się tylko w niechęci do rządu. Do tego doprowadziło zacietrzewienie Gomułki.
Władze jednak nie zwalniały tempa.
Postanowiono zorganizować antykościelne manifestacje. Kiedy na Wawelu odbywała się sesja naukowa episkopatu, to wychodzących biskupów witała demonstracja obywateli z hasłami „Nie przebaczamy!".
Chodziło oczywiście o słynny list biskupów polskich do niemieckich.
W ramach obchodów milenium episkopat jesienią 1965 roku wysłał kilkadziesiąt listów do innych episkopatów z zaproszeniem na uroczystości. Oczywiście list do Niemców był szczególny, to tam znalazły się pamiętne słowa: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie"...
Całkowicie pod prąd nastrojom w Polsce.
Władze wykorzystały to perfekcyjnie podczas akcji „Proboszcz". W jej ramach na początku 1966 roku ponad 3 tysiące proboszczów odwiedziły trójki złożone z oficerów politycznych wojska, czasem kogoś z aparatu, urzędu wyznań czy jakiegoś esbeka. Głównym tematem było wypytywanie, co ksiądz proboszcz sądzi o tym straszliwym, antypolskim liście biskupów.
Jak reakcje?
Nawet jeśli nie wierzyć w oficjalne dane, wedle których wobec orędzia zdystansowało się aż 60 proc. księży, to możemy przyjąć, że wielu z nich w tej sprawie faktycznie nie poparło episkopatu, zresztą nawet dwóch czy trzech biskupów w rozmowach z władzami się tego listu wyparło.
Jak wyglądały same uroczystości?
Zarówno kościelne, jak i państwowe zaczęły się w kwietniu 1966 roku w Gnieźnie i Poznaniu. Władze starały się robić konkurencyjne obchody w tych samych godzinach, ale kończyło się to tym, że – jak pisano w raportach – część uczestników uroczystości państwowych wymykała się na kościelne.
No tak, pobożni towarzysze...
Po tej nauczce władze się wycofały i postanowiły nie urządzać swoich obchodów w tym samym czasie co Kościół.
Gomułka był zadowolony z efektów?
Raczej nie, w aparacie dominowało przeświadczenie, że nie wyszło to im jak należy – wydano mnóstwo pieniędzy, pracowano nad tym dziesięć lat, a efekt rozczarował.
I co dalej?
Wtedy w Urzędzie do spraw Wyznań zaczęto mówić, że trzeba zmienić podejście do walki z Kościołem i zamiast sposobów administracyjnych należy odciągać ludzi od Kościoła innymi metodami.
Jakimi?
Dam panu taki przykład – śluby kościelne. Dlaczego je ludzie biorą? Bo są ładne, uroczyste, a w naszych urzędach stanu cywilnego ponuro i brzydko. Więc urzędy remontowano, budowano nowe, organizowano oprawę muzyczną i specjalny ceremoniał, ba, dano urzędnikom deputaty garniturowe, żeby jakoś wyglądali!
Ale nie każdy bierze ślub.
Owi liberałowie wymyślili więc, że trzeba skorzystać z wolnomyślicielskiej, antyreligijnej literatury zachodniej, którą zaczęto wydawać. To miały być nowe, skuteczniejsze metody laicyzacji.
A zaraz potem przyszedł Gierek i była laicyzacja z konsumpcją.
Efekty były z punktu widzenia władz lepsze, bo do czasu wyboru papieża Wojtyły Kościół nie tylko nie organizował, ale chyba nie był w stanie zorganizować tak dużych uroczystości jak w 1966 roku.
Gierek trochę poluzował.
I to też było skuteczne, bo zamiast toczyć nieustanne wojny o budowę nowych kościołów, które tylko ogniskowały emocje wiernych, wydano sporo pozwoleń, czym skanalizowano energię parafian. A przecież od 1959 roku takie poważne niepokoje społeczne, bunty niemalże, wybuchały często: zamieszki w Kraśniku Fabrycznym, potem w Nowej Hucie przy Arce, kilka tygodni później potężne demonstracje w Zielonej Górze... Władze szły na konfrontację z Kościołem na każdym polu, czego dowodem było zamknięcie jedynej w Polsce szkoły dla organistów w Przemyślu czy niższych seminariów duchownych...
...co zamknęło Józefowi Oleksemu drogę do biskupstwa.
No właśnie! Przy okazji po dużych zamieszkach w Toruniu odebrano redemptorystom budynek, ktory odzyskali dopiero po 1989 roku i w którym zaczęło działalność Radio Maryja.
Nową, gierkowską politykę prowadził w Urzędzie ds. Wyznań nowy szef. A propos, ciekawe miejsce wybrał pan na spotkanie.
Bardzo ładna PRL-owska kawiarnia. A dlaczego „a propos"?
Bo tu siedziałem wiele godzin podczas moich spotkań z Kazimierzem Kąkolem.
No pięknie! Właśnie z tym szefem Urzędu ds. Wyznań! On wcześniej zasłużył się władzy jako publicysta „Prawa i Życia", zasłynął w marcu 1968 roku. Też miałem okazję go poznać w programie telewizyjnym, w którym wprawił mnie w zdumienie, bo bronił wszystkich swoich tekstów z Marca '68.
Zostawmy tow. Kąkola. Kościół na obchodach milenium się wzmocnił?
Ewidentnie. Proszę zauważyć, że w Polsce nie było żadnej zorganizowanej opozycji.
Był list 34...
No tak, w 1964 roku, ale to była jednorazowa akcja. Nawet bunty społeczne w latach 1968 i w 1970 nie spowodowały powstania zorganizowanej opozycji. Jedyną trwałą siłą niezależną od partii był Kościół.
Gomułka chyba to rozumiał.
Dlatego tak konsekwentnie z Kościołem walczył. Dam panu przykład. Słyszał pan o ks. Blachnickim, założycielu oaz? Otóż on pod koniec lat 50. zorganizował antyalkoholową Krucjatę Wstrzemięźliwości.
Purytański Gomułka powinien mu przyklasnąć.
No właśnie! Tymczasem tak go to zdenerwowało, że w Krucjacie Wstrzemięźliwości działa ponad tysiąc księży i 100 tysięcy wiernych, że ją zlikwidowano, a ks. Blachnickiego aresztowano. Interweniował prymas, na co Gomułka odpowiedział mu, że Kościół powinien zająć się swoimi sprawami, a nie walką z alkoholizmem. To pokazuje, że Gomułka nie tylko nie chciał żadnego porozumienia, ale celowo szedł na konfrontację.
I dlatego nie zgodził się na przyjazd papieża w 1966 roku?
Paweł VI został zaproszony na 3 maja, na centralne uroczystości na Jasnej Górze. Władze się oczywiście nie zgodziły, ale najpierw próbowano wciągnąć Ojca Świętego w pewien rodzaj demonstracji politycznej, mówiąc, że papież może przyjechać, ale do Szczecina.
Serio?!
Jak najbardziej. Intencja była oczywista: nie było jeszcze układu granicznego między Polską a RFN, nie było nawet diecezji, więc było wiadomo, że Paweł VI nie zgodzi się na taką akcję propagandową.
Więc mu podziękowano?
Były jeszcze dość surrealistyczne pomysły, by papież przyjechał na jedną mszę, na pasterkę, ale nie podjęto na ten temat poważniejszych rozmów. I dlatego do przyjazdu papieża do Polski trzeba było czekać do 1979 roku, do pielgrzymki Jana Pawła II.
—rozmawiał Robert Mazurek
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95