Niektórzy napisali, że nie będą przez półtora miesiąca aktywni na Twitterze, Facebooku, Instagramie, LinkedIn czy Snapchacie, inni po prostu zamilkli.
Przyznam, że kilka lat temu, gdy zrodził się ten zwyczaj, wydał mi się przesadą. Dla mnie, dziennikarza, media społecznościowe są narzędziem pracy. Równie dobrze poseł może ogłosić, że w poście nie będzie spotykał się z wyborcami ani wygłaszał mów w Sejmie, a lekarz, że nie będzie tracił czasu na rozmowy z pacjentami – myślałem.
Im więcej czasu mijało, tym więcej wskazywało, że warto się jednak nad tym zastanowić. Kilka tygodni temu w Hiszpanii 15-latek pozwał własną matkę do sądu z powodu „znęcania się". W skardze napisał, że rodzicielka odebrała mu... smartfon, ponieważ przeszkadzał mu w nauce. Na szczęście sąd zachował zdrowy rozsądek i uznał, że obowiązkiem rodzica jest troska o rozwój dziecka, a więc matka „w oczywisty sposób" podjęła „właściwe działania" mające na celu dobro dziecka. Na czym polega problem, widzimy dobrze, przyglądając się nastolatkom w metrze, tramwaju, pociągu czy autobusie. Cali pochłonięci są wirtualną rzeczywistością. Wyglądają, jakby byli częścią swoich własnych telefonów, a nie jakby smartfon był narzędziem, które im służy.
Prof. Andrzej Zybertowicz zwrócił uwagę na fakt, że internet tym się różni od wszelkich wcześniejszych narzędzi, jakich używał człowiek, że posiada zdolność zawładnięcia człowiekiem. I proponuje terapię niemal równie radykalną, jak wielkopostna rezygnacja z Twittera i Facebooka – a mianowicie próbę spowolnienia rozwoju technologicznego, które pozwoliłoby ludzkości spróbować ogarnąć to, co dzieje się na styku nowoczesnych technologii i zwykłego człowieka. Zybertowicz ostrzega, że jeśli nie spróbujemy tego opanować, zbliżymy się do stanu, w którym to świat cyfrowy, internet i sztuczna inteligencją będą coraz bardziej przewyższać człowieka.
Podobną przestrogę znalazłem w wydanej przed kilkoma tygodniami powieści Michała Olszewskiego „#upał". Opis odwyku od „lajkowania", „szerowania", „followowania", sprawdzania „statusów", „trafiku", „engejdżmentu", od chęci bycia non stop na bieżąco, które stopniowo zmienia się w obsesję, jest przerażający. Ale chyba równie przerażający jest opis życia człowieka, którego egzystencję wypełniają tylko sieć i media społecznościowe.