Pismo, którym zarządza, jest skierowane do wszystkich osób z otwartym umysłem, ludzi, którzy pragną się rozwijać. Miesięcznik poświęcony jest psychotronice, problemom rozwoju duchowego i terapiom naturalnym, radiestezji, astrologii. Można w nim znaleźć porady zdrowotne, opowieści o ludziach z niespotykanymi zdolnościami, relacje z zagadkowych zdarzeń oraz wywiady z działającymi na rynku uzdrowicielami.
– Kiedyś znałam wszystkich liczących się bioenergoterapeutów, wiedziałam, kto jaką metodą pracuje – mówi Ostrzycka. – Dziś każdy, kto skończy kurs, uważa się za bioenergoterapeutę. Są często zadufani, aroganccy. Myślą, że wystarczy pomachać nad pacjentem rękami, niczego nie muszą tłumaczyć, bo chory i tak nie zrozumie. Nie są wolni od błędów, jakie popełnia środowisko lekarskie. Dlatego przestałam się tym tak bardzo interesować.
Produkt niemierzalny
Krzysztof Biel, wykładowca krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego i Wyższej Szkoły Europejskiej, doradca i konsultant w zakresie szkoleń dla biznesu, zauważa, że bioenergoterapia to specyficzna branża, zupełnie niepodobna do innych. Dlatego trudno przykładać do niej taką samą miarę jak do standardowych biznesowych przedsięwzięć.
– Bioenergoterapeuci oferują coś niesprecyzowanego, niekonkretnego, produkt, który jest niemierzalny, niesprawdzalny, odwołujący się do emocji, nie do racjonalności – zauważa. – Coś takiego dużo trudniej wypromować i sprzedać. Ich strategia marketingowa oparta jest na tym, że działają w sektorze niezwykle istotnym dla człowieka: zdrowia, życia, przetrwania. Nie wiem, czy z natury są tacy otwarci, współczujący i empatyczni, ale to się sprawdza.
Na zajęciach, na których uczy się kompetencji miękkich, jak chociażby umiejętności słuchania, negocjacji, krytycznego myślenia, przyszli menedżerowie pytają: „Po co mi znajomość psychologii człowieka? Ja mam dobrze, efektywnie pracować, posiąść umiejętności zarządzania portfelem biznesowym". To pokazuje, że ludzie są dziś nastawieni na konkrety. Jeśli płacą, to wymagają efektów. Szybkich efektów. Chcą mieć pewność, że nie marnują czasu i nie wyrzucają pieniędzy w błoto. Bioenergoterapia takich gwarancji dać nie może, brak przemawiających za nią racjonalnych argumentów. Ma jednak inne zalety.
– Tutaj reklama opiera się na marketingu szeptanym – tłumaczy wykładowca. – Weźmy taki przykład: idę do banku i czekam długo w kolejce, system się wiesza, kasjerka jest opryskliwa. Na pewno opowiem o tym znajomym. I zapewne oni nie skorzystają z usług tego banku. Jeśli powiem, że było super, świetnie, jeszcze to sprawdzą. Ale jeżeli usłyszą przestrogę, ostrzeżenie, na pewno się zastosują. Tak już jest skonstruowana ludzka natura.
Na tym polu bioenergoterapeuci są stuprocentowo skuteczni. Rzadko się słyszy krytyczne relacje na ich temat. Inna sprawa, że ludzie słyszą to, co chcą słyszeć. Pomógł sześciu osobom. A że sześciuset sześćdziesięciu sześciu nie pomógł? No cóż, nie da się wszystkich zadowolić.
Ważna dla biznesmena umiejętność to dobór argumentów trafiających do osób, które chcemy do czegoś przekonać. Umiejętności praktycznych, jak ustalanie ceny, kalkulowanie zysków, odpowiednie wyeksponowanie produktu, może się nauczyć każdy. Znacznie bardziej istotne jest to, by dobrze poznać specyfikę rynku i oczekiwania klientów. I umiejętnie się w nie wpasować. Co w innej branży nie jest mile widziane, tutaj właśnie okazuje się pożądane.
– Gdy idzie pani do butiku z ubraniami, by pospacerować, pooglądać, odpocząć, to sprzedawczyni, która podbiega i pyta, w czym może pomóc, jest irytująca – tłumaczy Biel. – Nadmierna otwartość nie zawsze jest korzystna. Ale jeśli chodzi o bioenergoterapeutów, jest akurat odwrotnie. Liczymy na to, że otoczą nas opieką, troską, przekonają, że pomogą.
Kolejna ważna cecha dobrego biznesmena to pracowitość. Nie da się działać w tym biznesie, zajmując się nim na pół gwizdka. Prawdziwy biznesmen musi zawsze trzymać rękę na pulsie, obserwować rynek. Bioenergoterapeuci, którzy osiągnęli bardzo wysoki poziom w rozwoju swojego biznesu, mogliby wejść w rolę guru, zamknąć się w wieży z kości słoniowej czy w szklanej piramidzie. Jakaś grupa klientów pewnie by przy nich została. I to nawet taka, która pozwoliłaby im na godne życie. Ale oni chcą docierać do szerszego grona. Mówią: patrzcie, to dla was jestem taki pracowity. To potwierdza ich kompetencje, rzetelność. Jest pracowity, więc ma klientów. Ma klientów, znaczy, że jest dobry. I tak spirala się nakręca.
Inwestują w rozwój, w reklamę. Ale robią to nienachalnie. Umiejętnie stosują techniki marketingowe. Gdyby się narzucali, budziłoby to wątpliwości, mogłoby wiele osób zniechęcić.
– Człowiek nie lubi czuć, że coś mu się narzuca – mówi Biel. – A jeżeli dodatkowo musi zadać sobie trud, by do czegoś dotrzeć, o czymś się dowiedzieć, coś zdobyć, bardziej to ceni. Bo to jest dobro szczególne.
Fragment książki Katarzyny Janiszewskiej „Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Prawdziwa twarz polskich bioenergoterapeutów", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Otwartego. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95