Katarzyna Janiszewska. Dobrego uzdrowiciela poznasz po stanie konta

Po czym poznać dobrego uzdrowiciela? Po stanie konta bankowego. Nie każdy bioenergoterapeuta wyciągnie czterdzieści tysięcy złotych miesięcznie. Ale każdy ma kolegę, który tyle zarabia.

Publikacja: 22.02.2019 16:00

Po 1989 roku odzyskana wolność stała się szansą dla uzdrowicieli. Na zdjęciu: seans bioenergoterapeu

Po 1989 roku odzyskana wolność stała się szansą dla uzdrowicieli. Na zdjęciu: seans bioenergoterapeutyczny w Warszawie, druga połowa lat 90.

Foto: report

Uzdrowiciele, jak mało która grupa zawodowa, znakomicie wpasowali się w odzyskaną po 1989 roku wolność gospodarczą. Nie ma się czemu dziwić, to zazwyczaj osoby, które w trudnych dla prywatnych przedsiębiorców czasach komuny doskonale sobie radziły, imały się najróżniejszych zajęć. Można powiedzieć, że zaradność mają we krwi. Znakomicie przyswoili sobie zasady wolnego rynku. Niektórym udało się stworzyć wielkie, dochodowe biznesy, zbudować kliniki oferujące najróżniejsze zabiegi. Nigdy nie narzekali na brak klientów. Na początku ludzie przychodzili z czystej ciekawości. Chcieli zobaczyć, na czym ta bioenergoterapia polega. Czasy się zmieniły, na rynku pojawiła się konkurencja, ludzie oczekują efektów, nie jest już tak łatwo.

Ale nadal w tym zawodzie można zarobić. I to całkiem nieźle. Stawki za spotkanie w gabinecie to sto dwadzieścia – sto pięćdziesiąt złotych. Chyba że mówimy o uzdrowicielach z „górnej półki", znanych z prasy, telewizji, tych „z nazwiskiem". Wtedy za wizytę trzeba zapłacić nawet dwieście pięćdziesiąt złotych. A i to nie wszystko.

Znachorzy zarabiają na wielu rzeczach: na wodzie naładowanej energią, deseczkach do samodzielnej energetyzacji, na watce nasączonej oddechem uzdrowiciela, na ziołach, zdjęciach z podobizną duchowego guru, kalendarzach, książkach i filmach, nawet na bieliźnie pościelowej „energetyzowanej bliskością czakramu", kosmetykach sygnowanych nazwiskiem bioenergoterapeuty. Oferta jest szeroka.

To pomysłowi ludzie, tego nie można im odmówić.

E., o gołębich włosach i pogodnych oczach, „tym, co ukryte dla umysłowej przeciętności i tajemnicami ludzkiej podświadomości", interesował się już w liceum. Jako młody chłopak myślał sobie, że chciałby w przyszłości zostać joginem, hinduskim ascetą urzeczywistniającym nauki diamentowej drogi. A jak już będzie spełniony w życiu, skończy czterdzieści lat, będzie miał żonę, dzieci, posadzone drzewo i wybudowany dom, to pojedzie do Indii i będzie medytował.

Przyszedł ten czas

Tylko że kiedy w jego życiu przyszedł ten czas i miał czterdzieści lat, to robił biznesy, które stały bardzo daleko od marzeń z przeszłości. Prowadził sklepy w centrum dużego miasta na zachodzie Polski. Dochody też były bardzo duże. Miał klientki, które potrafiły wyjść z torbami pełnymi zakupów za trzydzieści tysięcy złotych. Najwięcej zarabiał, gdy były dwie granice niemieckie. A później zrobili polityczną niespodziankę, znieśli granicę. Dochody zaczęły spadać. Krótko pracował jako taksówkarz. To były czasy, gdy brakowało benzyny. A on bardzo lubił jeździć. Pomyślał, że jakoś tę benzynę musi zdobyć. Zaczął więc jeździć taksówką.

Jednak zainteresowań z przeszłości nie porzucił. Dziś, w nienagannie skrojonym garniturze, prowadzi szkolenia z naturopatii, hipnozy i NLP, coachingu, akupunktury i bioenergoterapii.

Na pytanie: „Po czym poznać dobrego uzdrowiciela?", odpowiada prosto: „Po stanie konta bankowego".

A papiery, kursy, szkolenia, dyplomy?

To tak samo jak z profesorami na uczelniach, twierdzi. Mamy kadrę wykładowców z mnóstwem dyplomów, utytułowanych, a polskie uczelnie są na niskim poziomie. Jeśli ktoś potrafi zarobić czterdzieści tysięcy złotych miesięcznie, to widać ma dużo pacjentów, którzy są gotowi płacić dlatego, że jest dobry.

– Któregoś razu na naszym branżowym zjeździe wyjechaliśmy w plener – opowiada E. – W jednym miejscu na łonie natury postawiliśmy nasze samochody. Było tam około czterdziestu osób. Co najmniej połowa samochodów to były wyższej klasy lexusy. To są dobre zarobki. Nie każdy bioenergoterapeuta wyciągnie czterdzieści tysięcy złotych miesięcznie. Ale każdy ma kolegę, który tyle zarabia.

Dar w tej pracy, zdaniem E., wcale nie jest konieczny. Owszem, lepiej, jak ktoś go ma. Lecz takie osoby często mają też dar bujania w obłokach. Trudno się z nimi rozmawia i potrafią wyjść daleko poza paradygmat. Dlatego on jest zdecydowanym zwolennikiem dobrze wykształconych rzemieślników, którzy mają bardzo dobry warsztat pracy, nie popełniają podstawowych błędów.

Etyka adekwatna do sytuacji

Jeśli ktoś jest zdrowy psychicznie i nie jest nadmiernie obciążony fizycznie, może ten zawód wykonywać – ocenia. – Zdarzają się osoby niestabilne emocjonalnie, mające niezwykle bogaty świat wewnętrzny. Często mamy problem z oceną: czy ktoś jest tylko nadmiernym fantastą, czy ma schorzenie psychiczne. Czy schizofrenia wyklucza z pracy bioenergoterapeuty? Muszę powiedzieć, że nie. Jeżeli taka osoba potrafi kogoś uspokoić przez samo nałożenie rąk, to niech sobie prowadzi praktykę. Jeżeli widzi krasnoludki, a jednocześnie potrafi sprawić, że choroba znika, niech z nimi rozmawia. U bioenergoterapeuty mi to nie przeszkadza. Ale raczej nie chciałbym iść do lekarza, który jest nienormalny.

Jeśli chodzi o etykę w tym zawodzie, mówi E., to jest ona adekwatna do sytuacji. Nie ma czegoś takiego jak zasady pisane. Albo się to czuje, albo nie.

– Bioenergoterapeuta może powiedzieć: „Proszę nie iść do lekarza"?

– Tak samo jak sprzedawca w sklepie. Jak wpłynie na czyjąś decyzję, to być może sąd jakoś go ukarze. Być może nie. Najlepiej, żeby na temat medycyny bioenergoterapeuta w ogóle się nie wypowiadał. Nie zalecał, nie zniechęcał. Ja uczę, by nie wchodzić na cudze podwórko. I nie pozwalać lekarzom wchodzić na nasze. Jestem za tym, by wytyczyć ostrą linię podziału między tymi technikami. To dwie odrębne grupy: medycyna i paramedycyna. Nie da się ich połączyć. A w Polsce w szczególności. W Chinach w szpitalu mamy lekarza tradycyjnej medycyny chińskiej i lekarza medycyny zachodniej. Można wybrać sobie któregoś z nich. I jeden z nich leczy, a nie dwóch naraz.

E. twierdzi, że potrafi wyleczyć raka.

– Lekarze mówią: „Ach, zwykła remisja". Może zwykła. Ale ja potrafię ją wywołać. Albo: „To tylko siła sugestii, placebo". Super! Zamiast brać lekarstwa, słyszę sugestię i jestem zdrowy. Chciałbym być takim mistrzem.

Leczy bóle fantomowe.

– Pewien człowiek po wielu latach pobytów w szpitalu przyszedł w końcu do mnie. Jedną nogę miał w ropiejących strupach. Okazało się, że w co najmniej dwóch wcześniejszych reinkarnacjach musiał utracić kończynę. Ponieważ ciało eteryczne w kolejnej reinkarnacji jest słabsze, nie ma siły do utrzymania materii i ona się rozkłada. Wystarczyło popracować nad zwiększeniem gęstości ciała eterycznego i noga zaczęła się goić. Po trzech miesiącach ten człowiek był zdrowy.

Leczy nadzieją:

– Był u mnie mężczyzna, który usłyszał od lekarza, że dłużej niż tydzień nie pożyje. Jak go przeskanowałem, to doszedłem do wniosku, że może i się nie pomylili. Człowiek był w opłakanym stanie. Powiedziałem mu jednak – i to publicznie – że nie z takich chorób ludzi wyciągałem. Że dla nas w cechu to jest stosunkowo proste i mu daję 100 procent gwarancji, że wyzdrowieje. Wszyscy byli zdziwieni, jak mogę takiej osobie, która umiera, coś takiego powiedzieć. Ale przekonałem go. Przez rok utrzymywałem go przy życiu poprzez optymistyczne nastawienie.

Zawsze był przedsiębiorczy, bioenergoterapia to dla niego było za mało. Dlatego kilka lat temu został naturopatą. To ktoś, kto pracuje nie tyle metodami naturalnymi, ile w sposób holistyczny: zadba o dietę, wspomni o suplementach lub ziołach. Wyśle na masaż, bo ciało musi być sprawne i musi w nim wszystko działać. Przywróci cykl przepływu energii poprzez akupunkturę. Zadba o relacje w rodzinie i dopyta się, jak ktoś sobie radzi w biznesie. Potem przeprowadzi regresję i hipnoterapię. Te wszystkie rodzaje terapii muszą być zastosowane naraz.

– Traktowanie naturopatii jako bioenergoterapii bis jest wielką szkodą dla tego zawodu – ubolewa E. – Ma ona w sobie o wiele większe możliwości. Szybciej się rozwija, mamy bardzo wiele sukcesów. I jak pacjent nie umrze, to wyzdrowieje.

Prasa branżowa

Uzdrowiciele nie pokazują się zbyt często w mediach głównego nurtu, w telewizji publicznej. Nie muszą. Są specjalistyczne kanały telewizyjne. I branżowa prasa, gdzie mogą się promować. Daleko im do magazynów opinii. To raczej koła wzajemnej adoracji podkreślające zamknięty charakter tego świata. Publikują tutaj najczęściej osoby związane z branżą, pisze się o uznanych (przez środowisko) uzdrowicielach. Jest ciepło, wygodnie i bezpiecznie.

Katowicki „Szaman" i krakowski „Poradnik Uzdrawiacza" wychodzą od początku lat dziewięćdziesiątych w nakładzie około dziesięciu tysięcy egzemplarzy. W „Szamanie" znajdziemy reklamy uzdrowicieli, zaproszenia na wykłady (o radiestezji, mikrokinezyterapii), warsztaty („Jak się pozbyć bakterii Helicobacter"), relacje ze spotkań i targów branżowych. „Poradnik..." to przede wszystkim porady: dietetyczne – co jeść, gdy mamy chorą wątrobę, zielarskie – o dobroczynnych właściwościach rozmarynu, jakie zioła stosować na zapalenie spojówek, potliwość, zdrowotne – co mogą oznaczać bóle w okolicy serca.

„Czwarty Wymiar" to miesięcznik zajmujący się tematyką mistyczną, zjawiskami paranormalnymi, rozwojem duchowym, a także niezidentyfikowanymi obiektami latającymi.

Jego największym konkurentem jest „Nieznany Świat". Wychodzi nieprzerwanie od 1990 roku, w tej chwili w nakładzie sześćdziesięciu czterech tysięcy egzemplarzy. To wcale nie tak mało jak na czasopismo niszowe. Choć dużo mniej w porównaniu z innymi miesięcznikami poradnikowymi typu „Kobieta i Życie" (dwieście dziewięćdziesiąt cztery tysiące egzemplarzy) czy „Świat Kobiety" (dwieście trzydzieści trzy tysiące egzemplarzy). Z pismem współpracuje stale blisko stu autorów z kraju i zagranicy: dziennikarze, badacze zjawisk alternatywnych.

Jego współwłaścicielem, autorem koncepcji redakcyjnej i redaktorem naczelnym jest dziennikarz, pisarz i publicysta Marek Rymuszko. Wydawnictwem kieruje Anna Ostrzycka, prywatnie żona Rymuszki. Oboje zaczynali karierę dziennikarską w „Ekspresie Reporterów". Pewnego dnia dostali temat o dziewczynce z Sosnowca, Joasi Gajewskiej, obdarzonej zdolnościami psychokinetycznymi. W jej obecności metalowe przedmioty zmieniały kształt, szklanki i talerze latały po mieszkaniu, rozbijając się o ścianę. Świadkami zdarzeń byli sąsiedzi, dzielnicowy, na oględziny zdewastowanego mieszkania przyszedł miejski architekt, który „obserwuje przelot słoika z musztardą z kuchni do pokoju (...). Widzi też, jak rozmaite przedmioty wykonują po mieszkaniu kilkumetrowe skoki, a ręce dziewczynki ściągają odłamki szkła, i to ze znacznej odległości".

Temat okazał się naprawdę nośny. Zainteresowały się nim światowe media. Przyjechała nawet japońska telewizja, by kręcić dokument. A Rymuszkowie napisali dwie książki: „Nieuchwytna siła" i „Powrót nieuchwytnej siły". Już wtedy myśleli o tym, by wydawać własną gazetę. Pierwszy pilotażowy numer pisma ukazał się w 1983 roku. Ówczesne władze komunistyczne nie wyraziły jednak zgody na wydawanie pisma, argumentując, że „twórcy zamierzają propagować treści sprzeczne ze światopoglądem materialistycznym". Do swojego pomysłu Rymuszkowie powrócili w 1990 roku.

– Wszechświat wiedział, co robi – mówi Anna Ostrzycka-Rymuszko. – Doczekaliśmy nowych czasów. Gdy tylko pojawiła się taka możliwość, zaczęliśmy wydawać pismo. Gdyby udało się zarejestrować tytuł na początku lat osiemdziesiątych, to pewnie nie dotrwalibyśmy do dziś. Jakieś duże wydawnictwo zawłaszczyłoby naszą koncepcję.

Niewytłumaczalne zjawiska towarzyszyły Annie w życiu od zawsze. Doświadczała mocniej i głębiej, była wyjątkowo sensytywna, co ma swoje korzenie w rodzinie. Obie jej babki były „ezoteryczne". Łączyły ją z nimi silne więzi. Gdy jako mała dziewczynka dostrzegała rzeczy niewidoczne i niezrozumiałe dla innych, zawsze znajdowała wsparcie u babci. W dorosłym życiu stała się ekspertką od zjawisk paranormalnych, niekonwencjonalnych terapii.

Pismo, którym zarządza, jest skierowane do wszystkich osób z otwartym umysłem, ludzi, którzy pragną się rozwijać. Miesięcznik poświęcony jest psychotronice, problemom rozwoju duchowego i terapiom naturalnym, radiestezji, astrologii. Można w nim znaleźć porady zdrowotne, opowieści o ludziach z niespotykanymi zdolnościami, relacje z zagadkowych zdarzeń oraz wywiady z działającymi na rynku uzdrowicielami.

– Kiedyś znałam wszystkich liczących się bioenergoterapeutów, wiedziałam, kto jaką metodą pracuje – mówi Ostrzycka. – Dziś każdy, kto skończy kurs, uważa się za bioenergoterapeutę. Są często zadufani, aroganccy. Myślą, że wystarczy pomachać nad pacjentem rękami, niczego nie muszą tłumaczyć, bo chory i tak nie zrozumie. Nie są wolni od błędów, jakie popełnia środowisko lekarskie. Dlatego przestałam się tym tak bardzo interesować.

Produkt niemierzalny

Krzysztof Biel, wykładowca krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego i Wyższej Szkoły Europejskiej, doradca i konsultant w zakresie szkoleń dla biznesu, zauważa, że bioenergoterapia to specyficzna branża, zupełnie niepodobna do innych. Dlatego trudno przykładać do niej taką samą miarę jak do standardowych biznesowych przedsięwzięć.

– Bioenergoterapeuci oferują coś niesprecyzowanego, niekonkretnego, produkt, który jest niemierzalny, niesprawdzalny, odwołujący się do emocji, nie do racjonalności – zauważa. – Coś takiego dużo trudniej wypromować i sprzedać. Ich strategia marketingowa oparta jest na tym, że działają w sektorze niezwykle istotnym dla człowieka: zdrowia, życia, przetrwania. Nie wiem, czy z natury są tacy otwarci, współczujący i empatyczni, ale to się sprawdza.

Na zajęciach, na których uczy się kompetencji miękkich, jak chociażby umiejętności słuchania, negocjacji, krytycznego myślenia, przyszli menedżerowie pytają: „Po co mi znajomość psychologii człowieka? Ja mam dobrze, efektywnie pracować, posiąść umiejętności zarządzania portfelem biznesowym". To pokazuje, że ludzie są dziś nastawieni na konkrety. Jeśli płacą, to wymagają efektów. Szybkich efektów. Chcą mieć pewność, że nie marnują czasu i nie wyrzucają pieniędzy w błoto. Bioenergoterapia takich gwarancji dać nie może, brak przemawiających za nią racjonalnych argumentów. Ma jednak inne zalety.

– Tutaj reklama opiera się na marketingu szeptanym – tłumaczy wykładowca. – Weźmy taki przykład: idę do banku i czekam długo w kolejce, system się wiesza, kasjerka jest opryskliwa. Na pewno opowiem o tym znajomym. I zapewne oni nie skorzystają z usług tego banku. Jeśli powiem, że było super, świetnie, jeszcze to sprawdzą. Ale jeżeli usłyszą przestrogę, ostrzeżenie, na pewno się zastosują. Tak już jest skonstruowana ludzka natura.

Na tym polu bioenergoterapeuci są stuprocentowo skuteczni. Rzadko się słyszy krytyczne relacje na ich temat. Inna sprawa, że ludzie słyszą to, co chcą słyszeć. Pomógł sześciu osobom. A że sześciuset sześćdziesięciu sześciu nie pomógł? No cóż, nie da się wszystkich zadowolić.

Ważna dla biznesmena umiejętność to dobór argumentów trafiających do osób, które chcemy do czegoś przekonać. Umiejętności praktycznych, jak ustalanie ceny, kalkulowanie zysków, odpowiednie wyeksponowanie produktu, może się nauczyć każdy. Znacznie bardziej istotne jest to, by dobrze poznać specyfikę rynku i oczekiwania klientów. I umiejętnie się w nie wpasować. Co w innej branży nie jest mile widziane, tutaj właśnie okazuje się pożądane.

– Gdy idzie pani do butiku z ubraniami, by pospacerować, pooglądać, odpocząć, to sprzedawczyni, która podbiega i pyta, w czym może pomóc, jest irytująca – tłumaczy Biel. – Nadmierna otwartość nie zawsze jest korzystna. Ale jeśli chodzi o bioenergoterapeutów, jest akurat odwrotnie. Liczymy na to, że otoczą nas opieką, troską, przekonają, że pomogą.

Kolejna ważna cecha dobrego biznesmena to pracowitość. Nie da się działać w tym biznesie, zajmując się nim na pół gwizdka. Prawdziwy biznesmen musi zawsze trzymać rękę na pulsie, obserwować rynek. Bioenergoterapeuci, którzy osiągnęli bardzo wysoki poziom w rozwoju swojego biznesu, mogliby wejść w rolę guru, zamknąć się w wieży z kości słoniowej czy w szklanej piramidzie. Jakaś grupa klientów pewnie by przy nich została. I to nawet taka, która pozwoliłaby im na godne życie. Ale oni chcą docierać do szerszego grona. Mówią: patrzcie, to dla was jestem taki pracowity. To potwierdza ich kompetencje, rzetelność. Jest pracowity, więc ma klientów. Ma klientów, znaczy, że jest dobry. I tak spirala się nakręca.

Inwestują w rozwój, w reklamę. Ale robią to nienachalnie. Umiejętnie stosują techniki marketingowe. Gdyby się narzucali, budziłoby to wątpliwości, mogłoby wiele osób zniechęcić.

– Człowiek nie lubi czuć, że coś mu się narzuca – mówi Biel. – A jeżeli dodatkowo musi zadać sobie trud, by do czegoś dotrzeć, o czymś się dowiedzieć, coś zdobyć, bardziej to ceni. Bo to jest dobro szczególne.

Fragment książki Katarzyny Janiszewskiej „Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Prawdziwa twarz polskich bioenergoterapeutów", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Otwartego. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Uzdrowiciele, jak mało która grupa zawodowa, znakomicie wpasowali się w odzyskaną po 1989 roku wolność gospodarczą. Nie ma się czemu dziwić, to zazwyczaj osoby, które w trudnych dla prywatnych przedsiębiorców czasach komuny doskonale sobie radziły, imały się najróżniejszych zajęć. Można powiedzieć, że zaradność mają we krwi. Znakomicie przyswoili sobie zasady wolnego rynku. Niektórym udało się stworzyć wielkie, dochodowe biznesy, zbudować kliniki oferujące najróżniejsze zabiegi. Nigdy nie narzekali na brak klientów. Na początku ludzie przychodzili z czystej ciekawości. Chcieli zobaczyć, na czym ta bioenergoterapia polega. Czasy się zmieniły, na rynku pojawiła się konkurencja, ludzie oczekują efektów, nie jest już tak łatwo.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił