Czasy niedoboru mamy za sobą. Ale resentyment pozostał i to właśnie on jest etycznym tłem, na którym rozgrywa się hejt na marszałka Grodzkiego. Hejt wobec lekarzy w Polsce dotąd niespotykany. A przecież funkcje publiczne ważni przedstawiciele tego zawodu w trzydziestoleciu już pełnili. Pominę ministrów zdrowia – Religę, Maksymowicza, Łopińskiego, Zembalę czy dziś Szumowskiego. Ewa Kopacz była nawet premierem. A Stanisław Karczewski, przed Tomaszem Grodzkim – marszałkiem Senatu. Teoretycznie z tych osób każda mogła być potencjalnym celem takiego hejtu, ale wobec żadnej nie miał on dotąd miejsca. Owszem, próbowano zabić w ten sposób przed laty Jerzego Owsiaka, atakowano Donalda Tuska i śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Grunt do bezprecedensowych ataków na polityków obu skonfliktowanych stron pojawił się po tragedii smoleńskiej, wtedy wszyscy nagle zwariowaliśmy. Ale przyszło też otrzeźwienie, refleksja, po zeszłorocznej tragedii w Gdańsku, przy okazji finału Wielkiej Orkiestry, kiedy zamordowano śp. Pawła Adamowicza. Wtedy, w czasie pogrzebu, w gdańskiej katedrze spojrzeli sobie w oczy polityczni przeciwnicy. Wydawało się przez moment, że ta chwila powagi zadziała jak lekarstwo, że ta zbrodnia czegoś nas nauczy.

Nie nauczyła. Ataki na Grodzkiego to echo tamtej nienawiści do zamordowanego prezydenta Gdańska. Nie mam wątpliwości, że hejt na Tomasza Grodzkiego jest dzieckiem polityki. Prawica nie może się pogodzić z większością opozycji w Senacie. Grodzki stał się więc symbolicznym celem. Angażuje się przeciw niemu cały mechanizm propagandy mediów rządowych, szczuje, wyciąga jakieś sprawy sprzed lat, nagłaśnia je bez dowodów, dziennikarskich śledztw, przedstawia, jakby były bezdyskusyjnymi faktami. I tak to przyjmują z rąk dziennikarzy ludzie bezbronni wobec propagandy.

Ktoś powie – skądinąd słusznie – że to wina ludzi mojego zawodu. Tak i nie – odpowiem. Bo w istocie, ludzie, którzy stoją za tym atakiem, podają się za dziennikarzy. Ale czy są nimi naprawdę? Dziennikarstwo, uczciwe, rzetelne dziennikarstwo opiera się na faktach, nie na domysłach. Daje prawo oskarżać, stawiać pod publicznym pręgierzem, ale po precyzyjnym wyjaśnieniu wszystkich okoliczności, przedstawieniu faktów. Daje prawo pisać czy mówić o zarzutach, kiedy postawi je prokurator. Daje prawo informować o winie i odpowiedzialności, ale tylko wtedy, gdy sąd zamknie sprawę w sposób prawomocny. Daje prawo relacjonować fakty, ale tylko wtedy, gdy zostaną potwierdzone. Od tego są specjalne procedury, zasady rzemiosła, kodeksy etyczne.

Czy dziennikarze atakujący Grodzkiego i nakręcający spiralę hejtu je stosują? Albo chociaż znają? Mam spore wątpliwości. A może jest jeszcze gorzej. Może ktoś ich wykorzystuje, wydaje im partyjne polecenia. Jeśli tak właśnie jest, to polska opinia publiczna dostaje najlepszy argument za koniecznością politycznej niezależności mediów, także publicznych. Mam osobiście kaca w sprawie marszałka Grodzkiego, bo nie umiem nic w jego sprawie poradzić. A pisanie o wymierzonej w niego kampanii nienawiści tylko ją nakręca. W tak beznadziejnej sytuacji mogę tylko apelować do dziennikarzy o rzetelność. I do kolegów marszałka, polityków-lekarzy, po obu stronach – o solidarność. Jest wyjątkowo potrzebna, bo przecież po takim precedensowym hejcie, kiedy jego animatorzy poczują, że działa, każdy może stać się ofiarą. A więc politycy – lekarze z ław senackich czy sejmowych, panowie Karczewscy, Szumowscy, Radziwiłłowie – może to wy powinniście przypomnieć o zasadach? Szczerze namawiam.