MATERIAŁ POWSTAŁ  WE WSPÓŁPRACY Z PZU SA

15 lat temu doszło do jednego z największych debiutów na warszawskiej giełdzie, jakim było wejście na parkiet największej polskiej instytucji finansowej – PZU. Nie byłoby to możliwe bez zakończenia sporu z Eureko, holenderskim udziałowcem ubezpieczyciela, którego roszczenia sięgały gigantycznej kwoty 36 mld zł. Ugoda otworzyła drogę do publicznej oferty akcji PZU.

O wydarzeniach poprzedzających debiut giełdowy, przesłankach decyzji o wejściu na GPW, znaczeniu obecności PZU na parkiecie dla polskiego rynku kapitałowego i gospodarki, a także o tym, w jaki sposób upublicznienie zmieniło firmę, oraz o nowych możliwościach i szansach jej rozwoju – mówili uczestnicy debaty „PZU dla rynku i państwa – w centrum polskiej gospodarki”, która odbyła się w redakcji „Rzeczpospolitej”.

Ugoda z Eureko

Jak powiedział Andrzej Klesyk, prezes PZU (kierował firmą także od 2007 do 2015 r., a więc również w czasie, kiedy PZU m.in. wchodził na giełdę) spór naszego Skarbu Państwa z Eureko skutkował paraliżem decyzyjnym w PZU. Niewiele można było zdziałać, bo „wszystko mogło być użyte jako argument przeciw drugiej stronie w postępowaniu arbitrażowym”, a „dyskusje przedstawicieli akcjonariuszy na walnych zgromadzeniach były bardzo gorące”. Ugoda to zmieniła.

– Od momentu jej podpisania i wypłacenia jesienią 2009 roku 12,7 mld zł dywidendy przed IPO sytuacja kompletnie się zmieniła. Na walnym zgromadzeniu Eureko głosowało już ręka w rękę ze Skarbem Państwa. Na stwierdzenie ministra Aleksandra Grada, że teraz robimy IPO, powiedziałem, że oczywiście, w ugodzie mamy termin jakoś do końca 2011 r. Minister odpowiedział, że na giełdę musimy wejść nie za dwa lata, ale w przyszłym kwartale. Odpowiedziałem, że nie ma szans, ale rozpoczęliśmy gigantyczny sprint i jednak się udało – mówił Andrzej Klesyk.

Aleksander Grad, minister Skarbu Państwa w latach 2007–2011, podziękował prezesowi Klesykowi, jego zespołowi i wszystkim doradcom, bo przygotowanie IPO odbyło się rzeczywiście pod wielką presją i cały proces zrealizowano w rekordowo krótkim czasie. Jego zdaniem podstawą sukcesu w osiągnięciu porozumienia z Eureko było przygotowanie strategii negocjacyjnej, konsekwentna jej realizacja, wyciągnięcie wniosków z dotychczasowych nieudanych prób rozwiązania sporu, brak przecieków z procesu rozmów i odejście od strategii straszenia – „zastraszania ludzi Eureko, ale z jasnym moim przekazem, że nie ma już szans, aby zmienić ich wizerunek jako inwestora”.

Jak doszło do sporu z Eureko? W największym skrócie, w 1999 r. została zawarta umowa sprzedaży akcji, na podstawie której holenderskie Eureko oraz BIG Bank Gdański nabyły odpowiednio 20 i 10 proc. akcji PZU. To właśnie na tle wykonania tej umowy doszło do wieloletniego sporu, którego polubowne rozwiązanie nastąpiło w październiku 2009 r. Wtedy to między stronami – czyli Skarbem Państwa, Eureko, PZU i Kappa, spółką specjalnie powołaną w celu rozliczenia ugody – zawarta została umowa ugody i dezinwestycji. Częścią tej ugody było doprowadzenie do publicznej oferty akcji PZU i sprzedaż przez Eureko całego pakietu akcji w tej ofercie. Ostatecznie PZU wszedł na warszawski parkiet 12 maja 2010 r.

Andrzej Mikosz, obecnie partner w kancelarii Taylor Wessing, który uczestniczył w wypracowaniu ugody z Eureko, reprezentując ministra Skarbu Państwa oraz sam wcześniej pełnił tę funkcję w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza (od 31 października 2005 r. do 4 stycznia 2006 r.), przypomniał swoje działania jako ministra, które doprowadziły do zamrożenia procedowania sprawy przed międzynarodowym arbitrażem, do którego Eureko pozwało Polskę.

– Kiedy po dwóch latach rządów PiS do Ministerstwa Skarbu wszedł Aleksander Grad, sprawa nadal była w zamrażarce. Mieliśmy naprawdę niesamowite szczęście, bo biorąc pod uwagę to, w jaki sposób od ściany do ściany poruszał się poprzednik ministra Grada, który jednego dnia wypłacił dywidendę, z której 30 proc., a w rzeczywistości nawet 35 proc. otrzymało Eureko, a drugiego dnia oznajmiał, że to skandal i że Eureko będzie ją wykorzystywało do finansowania walki z polskim rządem. Na koniec, tuż przed oddaniem władzy Skarb Państwa, rząd PiS, odstąpił od umowy, co tworzyło dodatkowy problem – opowiadał Andrzej Mikosz.

Dodał, że dzięki wielu staraniom i różnym działaniom ostatecznie za ministra Grada udało się doprowadzić do ugody kończącej wieloletni spór Polski i Eureko.

Jak zauważyła Aneta Kocemba – dziś dyrektor zarządzający Societe Generale, a wówczas reprezentująca Credit Suisse, globalnego koordynatora oferty i bookrunnera – z jednej strony sytuacja, w której PZU znalazł się przed debiutem, była trudna, ale pozycja lidera, wysoka rozpoznawalność marki i silna baza klientów firmy przekładała się na znaczący potencjał wzrostu jej wartości.

– Dzieje się tak zwłaszcza w momencie, kiedy mamy do czynienia z rozwiązaniem jakiejś długoterminowej sytuacji patowej, która powstrzymywała w szerszym zakresie możliwość kreacji wartości spółki. Oczywiście sam proces przygotowania IPO wymagał dużego poświęcenia ze strony spółki i wszystkich zaangażowanych stron – powiedziała Aneta Kocemba.

– Patrząc na organizację procesu wewnątrz spółki, był to dla niej okres niezwykle intensywnej pracy. Miałam wrażenie, że nie tylko zarząd, ale wszyscy pracowali 24/7, wszystko było świetnie zorganizowane i okazało się możliwe do przeprowadzenia pod względem organizacyjnym przy tak ambitnym harmonogramie. A pamiętajmy, jakie było otoczenie – rynki wciąż pozostawały niestabilne po kryzysie. Naprawdę było to imponujące, że proces przygotowania oferty, w tym publikacja prospektu, był możliwy w ciągu czterech miesięcy. Prace zaczęliśmy w pierwszym tygodniu stycznia 2010 r., a publikacja nastąpiła 16 kwietnia – opowiadała Aneta Kocemba.

Trudne terminy

Aleksander Grad wskazał na jeszcze jeden czynnik ryzyka, który mógł zaważyć na ugodzie z Eureko i planowanym debiucie.

– Zawsze uważałem, że największym ryzykiem w takich procesach jest ryzyko polityczne, bo innymi można w różny sposób zarządzić. Ryzyko polityczne dotyczyło domknięcia całej ugody poprzez IPO. Bo wyobraźmy sobie, że jesteśmy w 2011 r., są wybory, coś się zmienia w polityce krajowej, ktoś nagle uważa, że ugoda nie ma sensu i nie dochodzi do IPO. A mamy wszystko zapisane w ugodzie, mamy wypłacone dywidendy, ale nie sfinalizowaliśmy wyjścia Eureko z PZU poprzez giełdę i pozostaje ono dalej kluczowym graczem w spółce. Dlatego ryzyko polityczne było gigantyczne – mówił Grad. – Uważam, że były dwa trudne terminy. Pierwszy, kiedy Rada Ministrów miała zatwierdzić ugodę. Uparłem się, że ma to nastąpić w konkretnym terminie, nie później. Okazało się, że na drugi dzień wybuchła afera hazardowa i Rada Ministrów już nigdy mogła się tym nie zająć. Oczywiście bez wsparcia premiera Donalda Tuska nie byłbym w stanie przekonać wszystkich, że ugoda jest najlepszym rozwiązaniem. Domknięcie wszystkiego w 2010 r., i to w takim tempie, dawało oddech ministrowi skarbu, aby mógł normalnie pracować i dalej realizować zadania. Temat jest dowieziony, zamknięty i można się skupić na czymś innym – opowiadał.

Dodał także, że przy przydziale akcji zwracano uwagę na zachowanie równowagi między poszczególnymi grupami akcjonariuszy.

– Po pierwsze, 30 proc. akcji kupili indywidualni akcjonariusze, w ramach programu akcjonariat obywatelski. To było 250 tys. zapisów na ponad 2 mld zł. Po drugie, struktura inwestorów instytucjonalnych była taka, że 60 proc. stanowili krajowi, a 40 zagraniczni. Zachowaliśmy więc wszystkie zasady, zachowaliśmy balans – podkreślił Aleksander Grad.

Od momentu debiutu PZU znajduje się w czołówce najwyżej wycenianych i najbardziej płynnych spółek, jest także pierwszą, która od razu po debiucie weszła w skład WIG20. W pierwszym dniu notowań wartość obrotów sięgnęła 5,1 mld zł, co było najwyższym wynikiem dla jednej spółki w ówczesnej historii warszawskiej giełdy. Dodatkowo całkowite obroty akcjami na tej sesji wyniosły 6,7 mld zł, co także było historycznym rekordem. Wielkość całej oferty w IPO wyniosła 8,1 mld zł (2,7 mld dol.) i była najwyższa w historii polskiego rynku kapitałowego.

Czy jednak ofercie nie towarzyszyły jakieś obawy, pytał prowadzący debatę Marcin Piasecki z „Rzeczpospolitej”. – Oczywiście, obawy w takich procesach są zawsze. Ale biorąc pod uwagę, jak spółka była oceniana przez cały proces – bo w procesie IPO jest szereg punktów sprawdzających, jeśli chodzi o nastawienie inwestorów – nie mieliśmy większych zastrzeżeń. Zwłaszcza że było to ogromne IPO, bardzo ciekawy podmiot z ciekawego rynku. Zainteresowanie ze strony inwestorów instytucjonalnych było bardzo duże – odpowiedziała Aneta Kocemba.

Andrzej Mikosz zauważył, że akurat w tym czasie „zdarzyło się jeszcze jedno, swoiste nieszczęście”. – Doszło do kryzysu w strefie euro – niewypłacalności Grecji. W tak nieszczęśliwym momencie, że bookrunnerzy – banki inwestycyjne, które sprzedawały akcje w transzy inwestorów instytucjonalnych – mieli utrzymać na swoich książkach, finansując to swoimi pieniędzmi, akcje sprzedawane tym inwestorom przez weekend, w trakcie którego zbierali się ministrowie finansów Unii Europejskiej w sprawie tego, czy i jak ratować tę sytuację. Stało się tak, że jednym głosem mówili wobec banków przedstawiciele Eureko i Skarbu Państwa. Mieliśmy ten sam interes – przeprowadzenie transakcji – wyjaśnił.

PZU jak Japonia

Cezary Stypułkowski, obecnie prezes Banku Pekao, a w latach 2003–2006 prezes PZU, wskazał, że nic dziwnego w wielkim zainteresowaniu akcjami spółki. Bo PZU to „flagowa instytucja w Polsce”. – Zainteresowanie inwestorów było oczywiste. Nie ma drugiej firmy, która by miała 30 proc., a nawet w niektórych produktach 40 proc. udziałów rynkowych w kraju, który ma 40 mln ludzi. Nasz rynek nie jest też specjalnie pojemny, także z tego punktu widzenia nadsubskrypcja była oczywista – stwierdził Stypułkowski.

Dodał, że w 2003 r. doszedł do wniosku, że PZU powinien mieć rating. – To nie jest tak, że ubezpieczycielom jest on bezwzględnie konieczny, bo generalnie PZU nie pożycza na rynku profesjonalnym, raczej jest podawcą środków. Ale moje myślenie było takie, że przygotowanie do ratingu z profesjonalnymi doradcami to próba przed IPO. Uważałem, że to pomoże PZU zbudować pewną kompetencję, systematyczność, bo rating co roku trzeba odnawiać – mówił Cezary Stypułkowski.

– Przed IPO PZU miał olbrzymi kapitał, mówiąc szczerze – z punktu widzenia inwestorów – za duży. Dla nich alokacja kapitału musi być „just right”, inaczej trzeba im go oddać. PZU przez lata nazbierał dużo kapitału, bo nie płacił dywidend i był przekapitalizowany. To z kolei w naturalny sposób oznacza wyższy rating, bo bufor kapitałowy zabezpiecza ewentualną spłatę długu, więc miało to swoje uzasadnienie. Technicznie w tamtym czasie PZU był jak Japonia – wspominał Cezary Stypułkowski.

Andrzej Klesyk dodał, że ten krok był bardzo wartościowy, ponieważ potem, za jego kadencji, PZU postanowił uplasować obligacje denominowane w euro, a do tego był potrzebny rating. Finalnie spółka dla emisji w euro otrzymała rating „A” – wyższy, niż miała wtedy Polska („A-”).

Co debiut PZU dał firmie, polskiemu rynkowi kapitałowemu i całej gospodarce?

– Po pierwsze, IPO pozwoliło otworzyć przed PZU możliwości długookresowe. Po debiucie przyspieszyła restrukturyzacja firmy. Po drugie, pozwoliło na rozwój nowych linii biznesowych i myślenie o tworzeniu wartości dla akcjonariuszy. To było bardzo spójne, wspólne działanie z ministrem Skarbu Państwa. Po trzecie, nastąpiła także zmiana image’u PZU. Wchodząc na giełdę, mieliśmy dość zabawne logo, które nazywano budzik. Większość ludzi wtedy uważała, że jeśli chodzi o obsługę klienta, PZU jest gorsze niż ZUS. A naszą ambicją było dołączyć do firm takich jak mBank, jeśli chodzi o postrzeganie przez klienta. I rzeczywiście w kilka lat to się udało zrobić – wymieniał Andrzej Klesyk.

– Ale PZU udawało się też robić rzeczy, które były dobre nie tylko dla spółki, ale także dla państwa. Na przykład taką ważną rzeczą była obrona Azotów przed wrogim przejęciem. Wtedy bilans PZU został wspólnie użyty w taki sposób, żeby obronić Azoty przed przejęciem przez Rosjan. Dodatkowo było to tak zrobione, że w żaden sposób nie powodowało obniżenia wartości PZU. Nie była to strata. To była pewna konstrukcja, która pozwoliła PZU zachować komercyjne warunki, ale jednocześnie zrobić coś genialnie dobrego dla kraju – dodał prezes PZU.

– Po debiucie PZU, jako spółka pod pełną kontrolą Skarbu Państwa, zaczął oddychać dwoma płucami, realizował własne cele strategiczne i restrukturyzował się. Podejmował decyzje, które budowały wartość dla wszystkich akcjonariuszy. Były ogromne zyski, dywidendy. Ugodę spłaciliśmy bodaj jednorocznym zyskiem – dodał Aleksander Grad. – Jest dobrze, jeżeli Skarb Państwa wraca i może realizować swoją strategię. Warunek jest taki, aby zrobić to zgodnie z regułami zarządzania i doboru ludzi – takimi, jakie obowiązują w spółkach prywatnych. To właśnie spółka publiczna, giełdowa, dawała szansę PZU na to, że kończy się pewien etap złych i niejasnych decyzji – podkreślił.

Zalety obecności na giełdzie

Zgodził się z tym prezes Stypułkowski. – Absolutnie podzielam tę opinię. Uważam, że status spółki publicznej niewątpliwie tworzy pewną higienę, nawet jeżeli jest on łamany. W ostatnich latach widzieliśmy, że były spółki w mniejszym czy większym stopniu powiązane ze Skarbem Państwa i zasady publicznego „governance” nie zawsze były w nich przestrzegane. Natomiast to nie zmienia postaci rzeczy, że reguła funkcjonowania w tym reżimie stwarza zupełnie inny ład korporacyjny i jednak inaczej ludzie się wtedy odnajdują i spółki inaczej funkcjonują. Trochę inaczej wygląda też reżim sprawozdawczy – wskazał.

Jacek Socha, były minister Skarbu Państwa i były przewodniczący Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, podzielił się swoją perspektywą, przypominając, że jako minister skarbu w półtora roku wprowadził na giełdę 14 spółek, takich jak Lotos, PKO BP, PGNiG, Puławy czy Police.

– Miałem podobne przeświadczenie jak prezes Stypułkowski, że wprowadzenie spółki do publicznego obrotu zmienia całe zasady zarządzania spółką, zmienia zarządzanie koncepcją zysków i strat. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Aby w długim okresie utrzymać dobrą cenę akcji, musisz generować zyski. W związku z tym od początku, od 30 lat, namawiam wszystkich, żeby wprowadzali spółki na giełdę, którą zresztą współtworzyłem. Ale proszę zwrócić uwagę, że PZU to było wielkie IPO spółki Skarbu Państwa. Od dziesięciu lat nie mamy żadnych pomysłów, żeby jakąkolwiek dużą spółkę Skarbu Państwa wprowadzić na giełdę – powiedział Jacek Socha.

Wskazał także na pewną specyfikę spółek Skarbu Państwa. – Mają one np. w statutach zapisy, że mogą prowadzić działania, które nie będą w interesie spółki, ponieważ będą realizowały jakieś inne cele o charakterze politycznym. Powstaje więc pytanie, czy dobrze się stało, że wprowadziliśmy na giełdę spółki, które są kluczowe dla państwa i rzeczywiście w pewnym stopniu realizują cele, które mają również charakter strategiczny czy polityczny, a nie tylko ekonomiczny. W związku z tym moje spojrzenie jest takie, że nie zostało dokończone to, co dziesięć lat temu proponował minister Grad i o czym mówił prezes Stypułkowski. Dlatego do wspomnianej higieny w zarządzaniu spółką, którą daje giełda, ja dodałbym jeszcze zmianę zasad nadzoru właścicielskiego nad spółkami Skarbu Państwa. Brak takich decyzji powoduje moim zdaniem problemy, które mamy w ostatnim czasie z dużymi podmiotami, których prawdopodobnie nie byłoby w żadnej spółce prywatnej. Dlatego ta zmiana sposobu zarządzania spółką publiczną powinna być dogłębna i nastąpić od początku do końca – uważa Jacek Socha.

Andrzej Mikosz zauważył, że akurat czas ministra Aleksandra Grada był okresem wprowadzenia tego, co nazwane zostało akcjonariatem obywatelskim, a miało i mogło prowadzić do rzeczywistej polonizacji gospodarki i rynku kapitałowego. Przypomniał, że „wielką rolę spełnił wówczas jeden z architektów ugody z Eureko, późniejszy wiceminister skarbu Krzysztof Walenczak. – Siedem spośród największych IPO na warszawskiej giełdzie to ten właśnie czas. Państwo w takich spółkach występuje jako powiernik, który z uwagi na wielkość swojego pakietu akcji i wpływ na zarządzanie ma zobowiązania wobec tegoż akcjonariatu obywatelskiego – Polaków, którzy inwestują w polskie spółki. Jeżeli się z tego zobowiązania nie wywiązuje, to marnuje nie tylko kapitały pieniężne swoich obywateli; niszczy też kapitał zaufania społecznego – stwierdził Mikosz.

Nie tylko ubezpieczenia

Mówiąc o roli PZU w szerszej skali, Cezary Stypułkowski przypomniał o roli, jaką ubezpieczyciel odegrał w repolonizacji Banku Pekao.

– Bez tej nadwyżki kapitałowej, którą utrzymywał wtedy PZU, możliwość tego „udomowienia” byłaby bardzo trudna. Bez aktywnego zaangażowania PZU ten proces na tamtym etapie by się nie powiódł. To był jedyny znaczący rezerwuar środków, który mógł być w tamtym momencie wykorzystany. Dlatego powrót PZU na łono narodowe, kiedy z firmy wyszło Eureko, doprowadził do pojawienia się zasobu, którym państwo mogło sensownie operować. Nadwyżka kapitałowa PZU mogła być w tym wypadku użyta do tego, żeby w dość skomplikowanej transakcji przywrócić Pekao polskiemu rynkowi – powiedział.

Aneta Kocemba zwróciła uwagę, że debiut PZU nastąpił w bardzo dobrym momencie całego polskiego programu prywatyzacyjnego, ponieważ w tamtym czasie rynki finansowe, nie tylko polski, były jeszcze mocno przyhamowane po kryzysie finansowym.

– Debiut PZU dał powiew optymizmu, stworzył podstawy dla dalszych transakcji i wywołał pozytywne nastawienie inwestorów do warszawskiej giełdy. Tak duże wydarzenie na rynku finansowym w Polsce, w Warszawie, na tamten moment, na 2010 rok, było dobrym wprowadzeniem do kolejnych transakcji i rozbudziło rynek na kolejne miesiące, a nawet lata, co dało szansę na przeprowadzenie innych transakcji, które też były w planie – wskazała. Aleksander Grad w tym kontekście dodał, że ukoronowaniem postrzegania warszawskiej giełdy jako ważnego miejsca w tej części Europy było bardzo udane pod względem zainteresowania inwestorów wejście samej Giełdy na giełdę.

– Wejście PZU na parkiet to był przełomowy moment w postrzeganiu naszej giełdy, rynków kapitałowych przez inwestorów. Boli mnie, że to zostało zmarnowane przez osiem lat działania poprzedników obecnego rządu, przez ich sposób zarządzania spółkami Skarbu Państwa i zupełny marazm w kreowaniu naszej giełdy – powiedział Aleksander Grad.

Andrzej Klesyk, zgadzając się z Cezarym Stypułkowskim w kwestii tego, że giełda daje więcej reguł i zwiększenie transparentności, wskazał jeszcze jedną kwestię.

– Giełda pokazuje w bardzo prosty sposób ocenę tego, co rynek myśli o zarządzie. Przez osiem lat tak zwanej dobrej zmiany akcje PZU nie wzrosły, nigdy nie przebiły wartości z 2014 r. Proszę spojrzeć, jak rynek zareagował na wejście prezesa do Pekao SA. Proszę spojrzeć, jak rynek zareagował na zmiany, których mam teraz szansę dokonywać w PZU. Po raz pierwszy w historii kurs akcji przekroczył 60 zł. Za czasów dobrej zmiany najwyższy wynosił 53 zł. To pokazuje, że rynek docenia obecne działania spółki – mówił prezes PZU.

Debiut PZU na giełdzie 12 maja 2010 roku. Od lewej: Ludwik Sobolewski, prezes GPW, Andrzej Klesyk, p

Debiut PZU na giełdzie 12 maja 2010 roku. Od lewej: Ludwik Sobolewski, prezes GPW, Andrzej Klesyk, prezes PZU, premier Donald Tusk i Aleksander Grad, minister Skarbu Państwa

Foto: mat. pras.

Jaka jest wizja działania

Odniósł się także do kwestii obecności państwa w akcjonariacie spółek systemowo ważnych, takich jak PZU.

– Po pierwsze, według mnie, i takie przekonanie mam jeszcze sprzed IPO, Skarb Państwa w tak dużej instytucji jak PZU musi mieć przynajmniej negatywne prawa właścicielskie. W kilku największych spółkach Skarbu Państwa zarząd nie powinien mieć kompletnej swobody działania. PZU do nich należy. Ta instytucja może zatrząść rynkami finansowymi, złotym, całą gospodarką. Po drugie, moim zdaniem dla takich spółek jak PZU trzeba wymyślić mechanizm, który uniemożliwi obejmowanie w nich stanowisk decyzyjnych osobom przypadkowym, a który będzie wymagał, żeby dobierać ludzi, którzy wiedzą, jak zarządzać i jednocześnie będą mieli kręgosłup moralny. Po trzecie, uważam, że współpraca taka jak na przykład teraz między drugim co do wielkości bankiem w Polsce i największą instytucją finansową w kraju, na takich zasadach, które wypracowujemy z prezesem Stypułkowskim, może gigantycznie zwiększyć wartość dla akcjonariuszy. To jest coś, czego nie udałoby się zrobić, gdyby prezes Stypułkowski jeździł nadal po instrukcje do Mediolanu, gdyby właścicielem Pekao pozostawali Włosi, a ja na przykład do Aten czy Amsterdamu – mówił Andrzej Klesyk. – Centrum zarządzania ważnymi systemowo spółkami musi być w Polsce.

Jaka jest wizja dalszego funkcjonowania PZU?

– Z mojej perspektywy PZU powinien być holdingiem stojącym na ubezpieczeniach i na bankowości. Są dwie rzeczy, które według mnie musimy zrobić jako PZU. Po pierwsze, bardzo szybko rozwinąć nasz biznes zdrowotny i spółkę PZU Zdrowie, która rządzona przez polityków nie rozwijała się wcale. Po drugie, musimy stworzyć największego w regionie asset managera, czyli centrum zarządzania aktywami, strukturę inwestycyjną. W tej kwestii mam nadzieję współpracować ściśle z prezesem Stypułkowskim. Dzięki temu nasz podmiot będzie mógł finansować, inwestować w projekty, których nie udźwignąłby sam bank, takie jak na przykład długookresowe finansowanie inwestycji infrastrukturalnych. Mógłby też przyciągnąć do Polski znacząco wielki kapitał, potrzebny naszemu krajowi w rozwoju. Nikt z tej roli nie wywiąże się lepiej niż PZU. Nikt inny nie jest w stanie tego zrobić. Bank w pojedynkę nie dałby rady. PZU radę by dał, ale przy współpracy z bankiem zadanie wykona jeszcze lepiej. Naszym celem jest więc stworzenie największego asset managera w Polsce i w regionie. Nieprzypadkowo sześciu największych na świecie asset managerów jest własnością firm ubezpieczeniowych – podsumował Andrzej Klesyk.

—Jeremi Jędrzejkowski

MATERIAŁ POWSTAŁ  WE WSPÓŁPRACY Z PZU SA