Warto spojrzeć na aferę hejterską w Ministerstwie Sprawiedliwości i próby dyskredytowania sędziów, którzy sprzeciwiają się reformie sądownictwa, z trochę innej perspektywy. Na moment wyjdźmy poza bieżącą politykę i zastanówmy się, co mówi nam ona o stworzonym przez PiS systemie sprawowania władzy. Z partii rządzącej płyną bowiem sygnały mówiące o tym, że Jarosław Kaczyński uznał, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro pozostanie na swoim stanowisku. „ZZ jest nie do ruszenia" – słyszymy.
Jeśli rzeczywiście okazałoby się, że minister sprawiedliwości jest nie do ruszenia, oznaczałoby to istotną zmianę w układzie władzy. Oznaczałoby to bowiem, że powstała sytuacja, w której prezes Jarosław Kaczyński nie ma już pełnego pakietu kontrolnego. Dotychczas ?– choć nie był oczywiście wszechmocny, choć część rzeczy działa się bez jego wiedzy, choć czasami niektórzy próbowali się prezesowi sprzeciwiać w mniejszych lub większych sprawach, jego przywództwo było niekwestionowane.
Tłumaczenie pozycji Ziobry nie ma nic wspólnego z meritum afery hejterskiej. Nie chodzi o to, czy minister sprawiedliwości o metodach swego podwładnego wiedział czy też nie, ani o to, czy istnieją merytoryczne przesłanki do jego odwołania. Chodzi tylko i wyłącznie o układ sił.
Oczywiście, powodów takiego stanu rzeczy może być kilka. Przede wszystkim, tak ważna dymisja w czasie kampanii wyborczej postawiłaby PiS w mocnej defensywie. Z drugiej strony, kilka tygodni temu Kaczyński zdecydował o odejściu swego bliskiego druha Marka Kuchcińskiego, który stracił stanowisko marszałka Sejmu w związku z zarzutami o nadużywanie transportu państwowego do celów prywatnych.
Innym powodem może być koalicyjny układ w zjednoczonej opozycji. Formalnie Kaczyński ma bowiem dwóch koalicjantów – Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobry i Porozumienie Jarosława Gowina. Mają oni w ramach parytetu swoich ministrów i wiceministrów w różnych resortach rządu. Powstaje pytanie, czy ewentualna dymisja Ziobry nie musiałaby oznaczać zerwania koalicji. Komplikacji mogłoby być bardzo dużo.