Niewielu to potrafi. Wciągnąć w opowieść o kopaniu piłki tak, żebyśmy już po chwili dostrzegli, że autor opowiada nam o miłości i nienawiści, pasji i poświęceniu, sztuce i sprawach przyziemnych, czyli o sporcie połączonym z bogactwem życia we wszelkich, często zaskakujących konfiguracjach.
Oczywiście futbol w tej książce rządzi, tom poświęcony historii polskiej piłki musi być bliski kibicowskim sercom. Można śmiało zakładać, że wielu zaczyta się, robiąc przerwy tylko na studiowanie setek smakowitych ilustracji, że odkryje na nowo fakty, mity i legendy futbolu nad Wisłą.
To, że ta książka powstać musiała, wynika nie tylko z obowiązków kronikarskich, które Stefan Szczepłek od lat chętnie na siebie bierze i z niezaprzeczalnym artyzmem i rzetelnością wciąż wypełnia. Ciąg dalszy nastąpił, bo polskiej piłce wiedzie się jakby lepiej, bo wciąż jest o czym opowiadać, bo obok stadionu warszawskiej Legii stanął pomnik Kazimierza Deyny, a przy Stadionie Narodowym pomnik Kazimierza Górskiego, bo autor nie zasypia gruszek w popiele i ciągle wydobywa z przeszłości nowe ślady, dokumenty i anegdoty.
Dostaliśmy tom o ponad 100 stron grubszy od wersji pierwotnej, znanej od prawie dekady. Są dwa nowe rozdziały, które podsumowują okres trenerski Leo Beenhakkera i czas polskiego Euro. Dzięki temu „Kroniki Szczepłkowe" mogą się stać atrakcyjne także dla tych, którzy wierzą, że polska piłka zaczyna się od goli Roberta Lewandowskiego.
To dzieło także dla czytelników, którzy redaktora Szczepłka znają z telewizji i publikacji, ale nie mieli okazji odwiedzić jego mieszkania na Ursynowie. Jako jeden z tych, którzy byli w Jego gabinecie, oglądali listy, zdjęcia, bilety, książki, buty, koszulki, plakaty i inne skarby, mogę zaświadczyć: nie musicie żałować – czytając „Moją historię futbolu", czujcie się, jakbyście tam właśnie byli, siedzieli w fotelu z herbatą w dłoni i słuchali futbolowych gawęd gospodarza.