Zresztą większość jej punktów nie została wprowadzona w życie, za co wina – słusznie – spadła przede wszystkim na Moskwę. UE, nie czekając na koniec roku – termin ostatecznej realizacji porozumień, przedłużyła sankcje wobec Rosji.

Jednomyślność Europy w sprawie karania za niedotrzymywanie umów to dobry znak. Tyle że z każdym miesiącem konflikt na Ukrainie będzie trudniejszy do rozwiązania. Niełatwo sobie wyobrazić, jak Kijów miałby przeciągnąć na swoją stronę tereny, nad którymi utracił kontrolę – Donbas i Krym. Militarnie nie jest w stanie. Nie ma też co liczyć na atrakcyjny wizerunek, który skłoniłby buntowników do powrotu pod jego skrzydła. Ukraina nie likwiduje systemu oligarchicznego, reformuje się bardzo powoli.

Niestety, wszystko wskazuje na to, że Ukraińcy nie mają szans na prawdziwą przynależność do Zachodu. W skrajny sposób ujął to w rozmowie z „Rzeczpospolitą" były prezydent Francji Valéry Giscard d'Estaing: „Trzeba im uprzejmie, ale jasno powiedzieć, że do UE nie wejdą", bo „nie są Europejczykami. Unia nie będzie też przecież przyjmować Egiptu". Z ust żadnego ważnego polityka starej Europy nie padło natomiast stwierdzenie, że na pewno do Unii wejdą.

W dającej się przewidzieć przyszłości nie polepszy się też standard życia Ukraińców. A o tym i o związaniu się na dobre z Zachodem marzyli, wychodząc dwa lata temu na Majdan.

Najgorszy będzie moment, w którym sobie to wszystko uświadomią.