Choć konsumenci z zapałem zwiększają zakupy w tej formie w swoich macierzystych krajach, to za granicą przez sieć już tak chętnie nie kupują. A co dopiero przedsiębiorcy, którzy rozpoczynają podbój nowych rynków, zazwyczaj z pomocą pośrednika w postaci międzynarodowych platform handlu internetowego, takich jak Amazon czy eBay, czy poświęconych konkretnym branżom, np. rękodziełu.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że w te tryby wciąż sypany jest piasek. Nadal sklepy z Francji czy Hiszpanii po prostu nie chcą realizować zamówień z Polski. Niby konsumenci mają te same prawa, ale firmy boją się kłopotów w razie reklamacji, że będą musiały np. z Lizbony jechać do sądu do Warszawy. Innym problemem jest niemiecki pomysł, aby sprzedawca dostarczający towary do Niemiec musiał się zarejestrować w tamtejszym systemie recyklingowym. Sama idea nie jest zła, bo firmy wysyłające paczki coraz częściej pakują drobne przesyłki w kartony, np. po lodówce – w ogromne pudła, pełne wypełnień, aby niewielki produkt nie latał od ścianki do ścianki. Dlatego Niemcy ze swoim rewelacyjnym systemem odzysku odpadów postanowili coś z tym zrobić i chwała im za to. Tylko dlaczego tak trudno znaleźć o tym jakiekolwiek informacje? W końcu z największą unijną gospodarką współpracuje wiele firm, także niewielkich. Mają prawo nie śledzić niemieckich dzienników urzędowych. W tym przypadku koszt rejestracji nie jest duży, ale już za brak takiego wpisu przedsiębiorcy grozi spora kara.

Czy unijny system nie może śledzić takich zmian i informować o nich potencjalnych zainteresowanych? A może śledzi, tylko polskie władze uznały, że co tam będą komuś przekazywać wieści o niemieckich fanaberiach – przecież wiadomo, że oni za wiele uwagi poświęcają ekologii, nie to co my... W końcu gdzie jeszcze minister środowiska był orędownikiem wycinania pierwotnej puszczy czy pozbawiania ochrony zagrożonych gatunków.