Nie wiadomo kiedy elektryczne hulajnogi wrosły w krajobraz dużych miast. W oczy rzucają się szczególnie w tych miejscowościach, gdzie można je też wypożyczyć. I, co można było przewidzieć, oprócz niewątpliwej przyjemności z jazdy, przysporzyły też kłopotów. Po pierwsze dlatego, że chodniki w naszych miastach nie są jeszcze równe i sporo w nich dziur, w które wpadają niewielkie kółka hulajnóg, jeżdżących szybciej od rowerów. Oddziały najróżniejszych chirurgii mogą urządzać konkursy na to, jakiej kości nie złamał jeszcze użytkownik e-hulajnogi. Ale żarty na bok, były też wypadki śmiertelne. Po drugie te pojazdy – z powodu nieuregulowanego statusu prawnego - muszą dziś jeździć po chodnikach jako elektryczny pieszy w rodzaju „ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra". Na własne uszy słyszałem policjanta wołającego do mężczyzny na hulajnodze jadącego ścieżką rowerową: proszę zjechać na chodnik, pan jest pieszym!

Nie tylko u nas prawo nie nadąża za rzeczywistością. E-hulajnogi śmigają też po chodnikach Berlina. Marna to jednak pociecha. W Polsce resort infrastruktury, po ponad dwóch latach dyskusji o tym, że przepisy są konieczne, wreszcie w lipcu przedstawił projekt, który wydaje się do zaakceptowania. I co z tego, skoro do dziś nie trafił nawet do Sejmu? Tegoroczny sezon na hulajnogi bezpowrotnie przepadł. Czy projekt trafi do Sejmu po wyborach? PiS ma jeszcze asa w rękawie, bo marszałek Elżbieta Witek posiedzenie Izby zawiesiła. Można by więc uchwalić potrzebną ustawę, która ruch e-hulajnóg przeniesie na ścieżki rowerowe. Wszystkich problemów to nie rozwiąże, bo pozostają jeszcze kwestie bezpieczeństwa kierującego czy ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, ale przynajmniej pieszy poczuje ulgę, że zza rogu nie dopadnie go cichy ścigacz.

W ten sposób ministerstwo i rząd zrzuciły problem na samorządy. Który to już raz? Trudno więc się dziwić samorządom, że póki nie ma ustawy, uchwalają zakazy wjazdu e-hulajnogą na najbardziej uczęszczane przez pieszych deptaki i place. Można uważać, że to działanie antyekologiczne, bo przecież przesiadka na hulajnodze po pozostawieniu swego auta na obrzeżach centrum miasta to pomysł godny poparcia. Ale dobrze, że władze miast pamiętają też o bezpieczeństwie. Ktoś musi. Szkoda, że nie powołany do tego resort infrastruktury.

Czytaj też: Miasta muszą same sobie radzić z e-hulajnogami