Przede wszystkim, przedstawiając ustawę w wersji najostrzejszej, głowa państwa mocno wchodzi w kampanię wyborczą. Miesiąc przed wyborami Duda wrzuca temat o sile rażenia broni atomowej. Gdyby zaproponował obniżenie podatków o połowę lub umorzenie Polakom długów, też mógłby liczyć na sympatię obywateli, a partia popierająca te projekty poszybowałaby w sondażach. Nie ma bowiem wątpliwości – jeśli ktokolwiek skorzysta politycznie na propozycji prezydenta, będzie to PiS. Pomysł Dudy stać się może osią kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości.

Rządząca koalicja, choćby nawet chciała, nie jest w stanie poprzeć tego projektu, dlatego wyląduje on w koszu. Gdyby Duda rzeczywiście chciał, by koalicja zajęła się jego ustawą – wysłałby ją wcześniej, np. tuż po zaprzysiężeniu. Teraz, gdy pozostały tylko dwa posiedzenia Sejmu, jest to wyłącznie gest polityczny. Gdyby zaś Dudzie zależało na tym, by jego ustawa weszła w życie, mógł poczekać miesiąc i skierować ją do Sejmu po wygranych przez PiS wyborach – wszak taki scenariusz wydaje się prawdopodobny.

Wiele wskazuje jednak na to, że prezydentowi wcale nie zależy, by posłowie przyjęli ustawę w zaproponowanym przez niego wczoraj kształcie. Trudno się w niej bowiem doszukać choćby ustaleń prezydenta ze związkami zawodowymi (np. uzależnienie wieku emerytalnego od okresu składkowego). Jeśli jest ona zgodna z jakimikolwiek pomysłami, to były to pomysły PiS.

Dotychczas zwykło się uważać za nieodpowiedzialnych polityków, którzy nie realizują obietnic wyborczych. W poniedziałek okazało się, że można być nieodpowiedzialnym, wywiązując się z nich. To najsmutniejsza wiadomość. Tym bardziej że dotyczy prezydenta RP.